Wpis z mikrobloga

#godelpoleca #muzyka #hardrock #rock #70s

Gitarowe Openery - playlista

#8
Thin Lizzy - Jailbreak

jakie to jest zajebiste. w taki prosty, nieskomplikowany sposób, z-a-j-e-b-i-s-t-e.
zaraźliwy luz, atakuje ciosem wirującej pięści już od pierwszej sekundy, gdzie wszystkie zsumowane instrumenty, mówią jak ciężki przywitał nas dzień, po równie ciężkiej nocy. ale wystarczy świst otwieranego napoju bogów, beztroskie zagryzienie wykałaczki, mrugnięcie okiem i nałożenie okularów by rozrzedzić atmosferę na dzielni.

fenomen takich kawałków zrozumie każdy facet, w którym tkwi chociaż mały pierwiastek konkubenckiego prostactwa i patologicznego wigoru. słyszycie jak fajnie jest być i czuć sie zajebistym? być tak zajebistym, jak Phil Lynott z afro i w super skórze. jak to jest śpiewać o byciu osiedlowym łobuzem i grać o kumplach wychodzących z pierdla. puszczać oczko do dziewczyn z kręconymi włosami, spijać whisky hektolitrami i oddychać nikotynowym dymem. być unikatowym wcieleniem samca-alfa udającego rock'n'rollowego arystokratę, w podartych dżinsach i krawacie.

możecie się nie zgodzić, ale Thin Lizzy, z pierwszych lat działalności, to zespół grający najbardziej melodyjnego hard rocka w historii muzyki. power popowy dryg do wyszarpywania riffów, ciężka łapa na basie z asystującą perkusją i linie wokalne wyciągane zachrypniętym głosem Phila, są kwintesencją rockowego etosu, którego próżno szukać w dzisiejszej muzyce gitarowej. i można się spierać czy to dobrze, czy wręcz przeciwnie, że ten cały rock, zamienił zjadanie byczych jaj, na jedzenie bezglutenowych kulek mocy Anny Lewandowskiej...¯\_(ツ)_/¯ smacznego!