Wpis z mikrobloga

Siemanko.

Zauważyłem, że zaczynają mnie cieszyć banalne rzeczy takie jak np. zjedzenie idealnej porcji jedzenia, albo obudzenie się wcześnie rano, bez przymusu. Już na początku odwyku zwróciłem uwagę na to, że przyjemnie jest, jak tak o 4-5 nad ranem zaczynają śpiewać ptaki. Wcześniej, albo mnie to #!$%@?ło, albo nie zwracałem uwagi.

Cieszy każdy uśmiech podarowany od jakiejś dziewczyny na ulicy, cieszy wiatr smagający włosy, cieszy to, że moge pożartować w rozmowie kiedy czuję sie na tyle swobodnie. Raduje się, kiedy stary, śmierdzący pies wujka rozpoznaje mnie z daleka i leci do mnie się przywitać. Z każdym dniem jest mi coraz łatwiej zmagać się z nałogiem.

Wiadomo - są gorsze chwile. Są problemy którym boję sie stawić czoła, przed którymi uciekam, są sprawy, których nie mogę uporządkować, są frustracje i niepowodzenia. **Ciągle czuję strach przed tym, że nie zdołam nadrobić tych wszystkich straconych lat. Czuję - że tak powiem - że nikt nie nauczył mnie życiowego abecadła, ale wszyscy wymagają, abym pisał wypracowania. Nie nauczyłem się dodawania, a oczekuje się ode mnie całkowania. Ale teraz przynajmniej wiem, że mam jakiś cel, że po tych wszystkich latach czas nie pcha mnie już przez życie - że teraz ja mam przynajmniej trochę kontroli.

Może to placebo, może to efekt regulacji receptorów dopaminergicznych. W każdym razie czuję się lepiej.

Trochę nie wiem jak zabrać się za #fobiaspoleczna... Mam jakieś materiały, ale... (nawet nie wiem jak to ująć) Chcę coś z tym zrobić, ale jestem tak skrępowany, że zadania które sobie wyznaczam są dla mnie czymś bardzo nienaturalnym. Wiadomka - nie od razu Rzym zbudowano. Trzeba podejść do tego małymi kroczkami, ale
trochę dziwnie czuję się zagadując do przypadkowej osoby - coś co dla innych jest rzeczą tak błahą, że nie zwracają na to uwagi, dla mnie jest ogromnym dyskomfortem...

Przeglądałem ostatnio jakieś zdjęcia z pikniku mojego wydziału - czułem się wyjątkowo nieswojo.
Te ambiwalentne uczucia na sam widok tańczących, uśmiechniętych osób. To jest chore. Z jednej strony chciałbym się tak beztrosko bawić, cieszyć razem ze "znajomymi", a z drugiej nawet tylko patrząc na te zdjęcia czuję wielki dyskomfort.

Ostatnio, kiedy byłem w klubie z przyjacielem i jego znajomymi (czyli jakieś 2 lata temu xD), to oni chcieli sobie potańczyć, wyskoczyć na parkiet, a ja..?
Ja musiałem na szybko coś wymyślić - Powiedziałem, że zahaczę o WC i ich znajdę. Blefowałem... poszedłem do łazienki, umyłem twarz i bałem się stamtąd wyjść! Zamiast na parkiet poszedłem na galerię i patrzyłem z góry na tańczący tłum. Czułem się osaczony, w potrzasku - jakby każda para oczu na mnie spoglądała, jakby krytykowała, oceniała i szydziła...

Podeszła do mnie jakaś dziewczyna, stanęła koło mnie przy balustradzie i czekała aż zagadam.
Kręciła się, przeciagała, poprawiała włosy, spoglądała na mnie, przygryzała wargi, a ja oczywiście nic! Czekała na mój ruch... a ja czekałem, żeby w końcu poszła, mimo, że tak na prawdę chciałem, żeby przy mnie była, żebym mógł z nią normalnie, swobidnie porozmawiać (w klubie przy tym łup-łup to powo heh ;) ).

W końcu nie wytrzymałem... wyszedłem na zewnątrz. -7 stopni, noc - ale do środka nie wejdę! Stałem tak na paringu z 10 minut i udawałem, że piszę z kimś na telefonie. W końcu wyszedł po mnie przyjaciel i pyta co się dzieje, co ja na tym mrozie w t-shircie #!$%@? xD

Nie powiedziałem mu prawdy, bo wtedy sam nie wiedziałem co mi jest, czemu czuję się tam tak źle... W końcu wszedłem z powrotem do tego klubu, ale na szczęście okazało się, że towarzystwo znalazło jakiś stolik w kącie.
Usiadłem w najdalszym, najciaśniejszym miejscu, tak aby nie było mnie ani widać, ani słychać.

Po całej imprezie czułem się jakbym przebiegł maraton - mimo, że nawet nogą nie tupnąłem. Stałem, albo siedziałem cały wieczór, a byłem #!$%@? jak stara kobyła po westernie. I tak za każdym razem w mniej, lub bardziej angażującej sytuacji społecznej. A najgorsze jest to, że zdaję sobie sprawę, że te wszystkie lęki są irracjonalne!

Jakiż potencjał marnuje się w tych wszystkich wspaniałych, mądrych, młodych, pięknych chłopakach i dziewczynach. To już nawet nie jest smutne... to jest oburzające, że widząc takie osoby w szkole, nikt nic z tym nie robi. Po #!$%@? są Ci szkolni psychologowie? Żeby ścigać Sebixów za jaranie po kiblach? Nosz #!$%@?!

Jakby mi ktoś za szczyla przynajmniej powiedział, że to nie moja wina, że jestem jaki jestem, że dzieje się ze mną, to co się dzieje - że to wszystko wynika z głównie sytuacji, które doświadczyłem jako gówniak, że nie miałem tyle szczęścia jak ten Piotruś, czy Oskarek z kochającej się, pełnej rodziny, który nie martwił się nigdy o to, czy jak wróci ze szkoły do domu, to bedzie miał co jeść, który na osiemnastkę dostał wódkę i fajki, a nie ratę kredytu hipotecznego do spłacenia- wtedy może byłoby mi łatwiej, wtedy przynajmniej ja sam siebie bym rozumiał.

Ale #!$%@? z tym! Teraz jestem dorosłym, świadomym facetem i to ja muszę ponieść tego konsekwencje, to ja przejmuję odpowiedzialność!** Będę się szarpał, będę wyrywał dzień za dniem z tego gówna. Pokażę Wam, że się da - tak jak pokazał mi to mój przyjaciel - wyciągnę Was razem ze mną!

Bo szkoda, żebyśmy się zmarnowali Mircy.... szkoda żeby została po nas tylko mętna przestrzeń w wspomnieniach bliskich.

Ave!

  • 8
  • Odpowiedz
@AlojzyKoniowal: Doskonale cie rozumiem, sam miałem fobie społeczną i wiem jaka to poważna choroba psychiczna, która ma nad tobą kontrole i jak ciężko z tego wyjść. Ciesze się że ci się udało pokonać to cholerstwo, pewnie jeszcze tak jak ja nie do kónca jesteś w pełni zdrów, ale na tym etapie to już z górki i można powiedzieć że TAK DA SIĘ.
Teraz tylko trzeba stymulować mózg w taki sposób
  • Odpowiedz