Wpis z mikrobloga

Opowiem Wam Mireczki i Mirabelki jakie eskapady zdarzyły mi się w ostatni weekend. Otóż odwiedziłem mojego przyjaciela, jego imieniem roboczym niech będzie Stefan, w naszej zacnej, polskiej wsi, może nawet niektórym znanej, otóż chodzi o Warszawę. Na początku oglądaliśmy mecz Polska - Chile sącząc różnego rodzaju piwka. Po zakończeniu meczu, o godzinie "po pięciu piwach" stwierdziliśmy, że idealnym pomysłem będzie wyruszenie na miasto. Jak też pomyśleliśmy tak i poczyniliśmy. Piwko w plenerze w centrum, po czym Stefan stwierdził, że podjedziemy kawałek rowerami miejskimi do innej części centrum, gdzie ponoć jest ciekawe miejsce zwane pawilonami. Dla mnie ruch zawsze w porządku, więc udaliśmy się do najbliższej stacji. Rowery okazały się trochę inne niż w moim mieście (miały dziwne zielone diody z tyłu), lecz kto po kilku piwach zwracał na to uwagę. Okazało się, ze były wyjątkowe sprawne, nasze stalowe rumaki pędziły niczym szalone, a my na ich grzbietach - młodzi, piękni, #!$%@?. No, mój rumak miał jeden mankament. Gdy siedziałem na siodełku to pod wpływem ciężaru (a nie jestem jakoś wybitnie ciężki) przekrzywiało się do tyłu na sztorc, w stylu, który mógłby się spodobać co bardziej nieposkromionym #rozowepaski. Na stojąco też dało się jechać i wtedy nawet nie przyszło mi do głowy, że widok, gościa prującego na rowerze, ubranego w koszulę i cwelki (miałem tego dnia dwie rozmowy o pracę) z postawionym na sztorc siodełku może kogokolwiek bawić. Mam jednak nadzieję, że zbyt wiele osób nie widziało mnie jako ewentualnego uczestnika sobotniego marszu równości xD Tak czy inaczej, po dojechaniu do stacji okazało się, że zaczepy na naszych wehikułach nijak nie pasują do tych na stacji. Stwierdziliśmy, że musi ona być przeznaczona dla rowerów dziecięcych (bo takie też są), po czym skierowaliśmy się na kolejną, również w okolicy. Ta również okazała się być dla nieletnich. Cóż, trochę dziwne aby w imprezowej dzielnicy było ich takie stężenie, ale lecimy na kolejną. Ta też, w naszym mniemaniu okazała się być dla dzieciaków. Stwierdziliśmy, że coś tutaj jest nie tak, ale zębatki w naszych głowach dalej nie mogły zaskoczyć na właściwe miejsce. Stefan stwierdził, że to jest jakieś nieporozumienie i wracamy na stację skąd zaczęliśmy cały rajd xD Już mieliśmy się zbierać, gdy podeszła do mnie ciapata kobieta i powiedziała dobrym angielskim, że te rowery są wspomagane elektrycznie, a my próbujemy je wpiąć do zwykłej stacji, i że dla elektryków znajduje się inna stacja za wiatą metra, 10 metrów dalej xD Gdyby nie ona to nie wiem jak długo jeździlibyśmy po "stacjach dla dzieci" jak Trynkiewicz z Fritzlem. Jak widać nie taka ciapata ciapata jak ją malują. Podziękowaliśmy grzecznie Ciapatej Pani, po czy gdy zobaczyliśmy, że ma jakiś problem ze swoim rowerem i zaoferowaliśmy swoją pomoc. Powiedziała, że wszystko jest w porządku, po czym podziękowaliśmy jeszcze raz za pomoc i udaliśmy się na wspomniane już pawilony. Tam piwko, papieros, coraz bardziej zaczyna szumieć w głowie. Kto jest bardziej rozrzutny niż pijany Polak? - lecimy na Mazowiecką, czyli, rzekomo centrum imprezowe stolicy. #!$%@? się już dość konkretnie udaliśmy się do rzeczonej lokalizacji. Ulica wyglądała rzeczywiście spoko, ale nie wyglądała też niestety na tanią. Wstąpiliśmy do jednej knajpy na jagerbombe i lecimy dalej. Z jakiegoś powodu zatrzymaliśmy się pod jednym z klubów i tam poznaliśmy Macieja. Maciej był to taki typowy good guy - super sympatyczny, zabawny, częstujący obficie szlugami, no wręcz trzeci muszkieter tej eskapady. No dusza człowiek. Nic więc dziwnego, że daliśmy się namówić na szota w klubie. Wchodzimy z Maciejem do środka, o dziwo barczysty ochroniarz wpuścił nas bez żadnej opłaty ani nawet zapytania, widocznie dlatego, że byliśmy z Maciejem. No naprawdę dusza człowiek, good guy! Tam wypiliśmy po szocie (do tej pory boję się spojrzeć na konto ile kosztował), po czym ruszyliśmy pokręcić się przy #rozowepaski na parkiecie. Po jakimś czasie Maciej nam zniknął a my udaliśmy się na zewnątrz sprawdzić czy go tam nie ma. Na dworze po Macieju nie było śladu więc chcieliśmy wrócić do klubu. Tutaj już ochroniarz nas haltnął mimo, że powinien pamiętać, że wchodzilismy już z Good Guy Maciejem, więc o wstępnie do środka bez myta nie było mowy. Ostatecznie okazało się, że Good Guy Maciej nie był taki good guy, bo był zwykłym naganiaczem. Udawał twojego ziomka, żeby wprowadzić cię do klubu gdzie wywalisz kupę siana na alko i pewnie jeszcze na myto bo będziesz chciał poszukać jak my swojego ziomka xD Nie myślałem, że ludzie mogą być tak aż tak bezczelni. I to jeszcze w mieście, gdzie problemów ze znalezieniem pracy naprawdę nie ma. No nic, ostatecznie polecieliśmy dalej w bajlado, tutaj już film zaczyna mi się mocno zacierać. Wiem, że wstąpiliśmy do klubu w Pałacu Kultury gdzie próbowałem coś wyrywać, ale byłem już tak #!$%@? się, że różowe ode mnie uciekały xD (jak coś ręce miałem przy sobie). Ostatecznie wróciliśmy chyba autobusem. Obudziłem się jeszcze pijany więc radosny jak skowronek, podczas gdy Stefan był bliski śmierci xD Na jego nieszczęście miał tego dnia jechać do wujka swojej narzeczonej na grilla, potem powiedział mi, że po dwóch piwach prawie się zrzygał. A jego dziewczyna Stefania powiedziała, że mnie zabije xD Ja udałem się na dworzec ciapągowy, nadal szczęśliwy, jednak gdy oczekiwałem na spóźniony ciapąg wtedy to się stało - wytrzeźwiałem. Oczywiście jedyną klimatyzacją w wehikule na szynach była ta dobiegająca z okna, że wagon był niemalże cały pewien to przez większość drogi czułem się jak srogo przetrawiona kupa gówna. Tak czy siak, morał z tej historii jest taki, aby nie ufać ludziom poznanych przed klubem. W sumie nigdy nie przepadałem za tego typu miejscami, teraz ponadto nie przepadam za ludźmi w nich się znajdującymi.

#coolstory #truestory #goodguy #ciapaci
  • 2
  • Odpowiedz