Wpis z mikrobloga

#dziendobry Dziś z cyklu #kobietygor -Ewa Panejko-Pankiewicz ps. Maleństwo – polska alpinistka i himalaistka.

Osiągnięcia górskie

16 lipca 1990 – Gaszerbrum I – razem z Wandą Rutkiewicz

W lipcu 1990 roku Ewa z Wandą są pod Gaszerbrumami. W zespole są jeszcze Austriaczka Gertrude Reinisch i Pakistanka Shad Meena. Szczyt okazuje się trudniejszy, niż himalaistki przypuszczały. Reinisch i Meena są na ośmiotysięczniku po raz pierwszy, dlatego tylko Polki we dwie podejmują się ataku szczytowego. Rezygnują z wejścia na wierzchołek prosto z bazy. Muszą przedzierać się przez niemal dziewiczy teren, wysokie śniegi, bo wcześniej w tym sezonienie było pod Gaszerbrumami żadnej innej ekspedycji. Na wysokości 7100 m n.p.m. spotykają jedynie wyprawę południowokoreańską, zwlekającą, aż ktoś lepszy przetoruje i zaporęczuje drogę.


Długo czekają na polepszenie pogody. Mija cenny czas. Zbliża się termin zakończenia wyprawy, więc kiedy tylko warunki się zmieniają, himalaistki ruszają do góry. Idą wielkim, śnieżnym kuluarem, potem linami poręczowymi, które same wcześniej założyły. A kiedy te się kończą, muszą znowu torować sobie drogę przez śnieg. Mimo sporych wyzwań, jakie stawia przed nimi góra, prą dalej. Szczególnie w dobrej formie jest Ewa Panejko. Momentami Wanda i dwóch Koreańczyków, którzy idą śladami Polek, nie nadążają za nią. W końcu zostaje ich trójka, bo jeden z Koreańczyków odstaje daleko w tyle. Każde wspina się oddzielnie. Wieje wiatr, pada lekki śnieg, który zasypuje ślady. Wspinacze nie widzą się nawzajem, idą niemal po omacku. Droga na Gaszerbrum I staje się coraz bardziej stroma. Tak że himalaiści muszą się wspinać krok za krokiem, wbijając w ścianę czubki raków i czekany. To Ewa Panejko-Pankiewicz idzie pierwsza.

Wanda Rutkiewicz pamięta, że podczas wspinaczki było kilka tak zwanych momentów. Polki czekało trudne zadanie: długie podejście, ponad tysiąc metrów do szczytu. Do tego pogoda była kapryśna. Rutkiewicz w rozmowie z Barbarą Rusowicz chyli czoła przed Panejko: „Muszę przyznać, że ten dzień należał do Ewy (…) torowała ten decydujący odcinek, kilkaset metrów do szczytu, i to tak szybko, że nie mogłam jej dogonić”. Stają na szczycie i ogarnia ich strach. „Bo nie bardzo było wiadomo, jak to zrobić – wspomina Rutkiewicz. – Trzeba w dół, ale którędy? (…) Udałam sama przed sobą, że nic nie wiem o tych tonach śniegu nad nami, które mogą się w każdej chwili obsunąć, w każdej chwili ruszyć. Na szczęście nic takiego się nie stało”. Trzeba bezpiecznie zejść. Dla każdego zdobywcy ośmiotysięcznika to wyzwanie. Czas biegnie szybko, jest coraz zimniej, wieje wiatr, ślady znikają pod śniegiem.

Zapada decyzja o biwakowaniu. Wspinacze rozbijają biwak na stromej półce skalnej. Ochraniają się specjalną płachtą, którą na szczęście zabrała ze sobą Wanda Rutkiewicz. Wtedy zaczynają się kolejne kłopoty. Komuś wypada z rąk urządzenie do gotowania wody. Koreańczyk źle się czuje. Ewa łączy się z lekarzami przebywającymi w bazie, opowiada o sytuacji. Na dole zastanawiają się, czy powiedzieć himalaistkom, żeby zostawiły partnera i ratowały własne życie. Na szczęście Ewa znajduje tabletkę, daje ją Koreańczykowi, który dzięki temu trochę odżywa. Ruszają w dół. Mają trudności z określeniem drogi, związują się liną, poruszają się lodowym podłożem. W pewnym momencie Koreańczyk znów naraża życie towarzyszek, potykając się o którąś z wystających skał. Spada, niemal pociągając za sobą Ewę Panejko. Lód robi się coraz twardszy, a wspinacze mają do dyspozycji tylko jedną krótką, dwudziestometrową linę. „Kiedy ja stałam na górze, to asekurowany z góry, jako pierwszy, schodził Koreańczyk, a zaraz po nim, wpięta luźno karabinkiem do liny, Ewa. I następowała zmiana” – relacjonuje mozolną przeprawę Wanda. Polki czuły się niepewnie. Nie wiedziały, czy mogą ufać swojemu towarzyszowi. Jak wspomni Rutkiewicz: „Koreańczyk, który w nocy ucierpiał najbardziej, schodził już trochę mechanicznie i nieostrożnie”. Ewa ratuje się przed upadkiem, nie daje się pociągnąć osłabionemu mężczyźnie. Ten w końcu się podnosi, cała trójka odzyskuje równowagę. Dochodzą do namiotu, w którym czeka drugi z Koreańczyków. Okazuje się, że zaliczył lot w dół i cudem nie zginął. Ale w namiocie brakuje gazu. Nie ma więc szans na zagotowanie wody. Trzeba schodzić. Łącznie nie piją już trzy doby. Powoli tracą nadzieję. Nagle Wanda dostrzega poniżej, na przełęczy, migotające światełko. To namiot, w którym czekają śpiwory, jedzenie i picie.


#ksiazki w: „Himalaistki. Opowieść o kobietach, które pokonały każdy szczyt”

2 maja 1994 – Shisha Pangma Middle.

#gory #himalaizm
źródło: comment_TNGSH5dUCjE1ul5eJ4KwKoJ1sZLAM4IT.jpg