Wpis z mikrobloga

Historia sprzed kilku dni:
Na co dzień mieszkam w Krakowie, dostałem wezwanie do US w innym mieście (tego w którym mieszkałem jakiś czas temu), w celu wyjaśnienia wpłat na konto US i poprawienia błędu w deklaracji PIT za 2014! rok. No to biorę wolne w pracy, wsiadam w pociąg ok 6 rano (bo najłatwiej dojechać), zjawiam się w US w tym innym mieście, wchodzę do pokoju, do którego mnie wezwali. Pani pyta o moj NIP, szuka czegoś w komputerze, dzwoni do innej pani urzędniczki z tego samego US, po czym odsyła mnie do innego pokoju. Tam druga pani urzędniczka znów pyta o NIP, chwilę szuka czegoś w szafkach, potem w komputerze, potem dzwoni do kolejnej pani urzędniczki z tego samego US. Po tej rozmowie już dokładnie wie co jest nie tak z moją deklaracją. Siada przed swoim komputerem i poprawiam moją elektroniczną deklarację PIT. Zajmuje jej to kilka minut (ja w tym czasie cały czas siedzę na krzesełku dla petenta i gapię się w sufit albo przez okno). Na sam koniec wysyła elektronicznie mój poprawiony PIT, drukuje mi kopię i urzędowe potwierdzenie odbioru. Wręcza mi te dwa dokumenty i mówi ,że już wszystko w porządku. ( ͡ ͜ʖ ͡)

Pytanie: Po co ja tam w ogóle byłem potrzebny? Niczego nie wyjaśniałem, nawet niczego nie musiałem podpisać. Nie można było po prostu tego poprawić bez ciągnięcia mnie przez pół Polski?
#polska #logikaurzednika #logikaurzedowskarbowych #urzadskarbowy #truestory
  • 2