Wpis z mikrobloga

Kiedy miałam jakieś 7-9 lat, w ogródku u moich dziadków latem był rozstawiony namiot. Taki zwykły namiot o trójkątnym wejściu, zielony, do biwakowania, choć całkiem spory. Byłam najmłodszym dzieckiem w rodzinie, chociaż wtedy odwiedzała nasze miasto ciotka z moim kuzynem, starszym ode mnie o jakieś 5 lat.
Nie wiem, ile dokładnie ma lat, bo od tamtego czasu czynię spore wysiłki żeby dupka na oczy nie oglądać.

Jego pomysły na zabawę zawsze były dość dla mnie niepokojące, w rodzaju ostrzenia noży, rozkopywania mrowisk czy wspinania się na stóg siana bez żadnej asekuracji (zawsze byłam tym nudnym dzieckiem marudzącym reszcie, że ich aktywności mogą prowadzić do sytuacji zagrożenia życia i zdrowia). Tym razem było podobnie.

Otóż feralny namiot na środku ogrodu po paru dniach wypełnił się robactwem. Stał raczej w cieniu, ale było w nim ciepło, więc panowały tam idealne dla małych paskudztw warunki. Dominację szybko jednak zdobyły skorki.

Nietrudno się domyślić, w tym momencie wchodzenie do środka namiotu było działaniem mocno przeze mnie niepożądanym, zwłaszcza, że kuzyn z chęcią rozprawiał o tym, jak szczypawice obłażą ofiarę i tną ją na kawałeczki w bardzo bolesnym dla niej procesie. Niby wiedziałam, że to bzdury i mi takiej krzywdy nie wyrządzą, ale sama myśl była tak czy owak niepokojąca.

Zabawa wokół namiotu polegała więc na unoszeniu poły zasłaniającej wejście przy pomocy jak najdłuższego kija i patrzeniu na robactwo łażące w środku po podłodze oraz ścianach i spadające z płachty uniesionej kijem.

Można więc sobie zgadnąć, że podczas takiego zaglądania zostałam gwałtownie popchnięta do środka przez kuzyna, który jednocześnie wyrwał czy wytrącił z ręki kij. Wylądowałam na środku namiotu, szczęśliwe bez całkowitej utraty równowagi, otoczona wijącym się wszędzie wokół robactwem.
Dreptałam w miejscu na środku, otrzepując się panicznie, mając wrażenie że coś mi łazi po włosach, plecach, nogach. Nie mogłam się zmusić do dotknięcia płachty by otworzyć wyjście, bo skorki były wszędzie, wspinające się po ściankach, spadające w miejscu, gdzie kąt stawał się zbyt pochyły lub dochodzące do najwyższego punktu ja środku. Miałam wrażenie że ledwo widzę materiał namiotu, przykryty nimi wszystkimi. Zaczęłam płakać i krzyczeć na kuzyna, żeby otworzył płachtę. Zobaczyłam, że rusza lekko płachtą, ale zrobił to po to, by zapiąć zamek zamykający namiot. Nie zrobił tego do końca, zatrzymał się gdzieś w 1/3 wysokości, ale na tyle nisko, by przy wychodzeniu w ten sposób nie dało się nie dotknąć materiału oblezionego owadami. Zaczęłam prosić, żeby rozpiął zamek i uchylił płachtę. Odkrzyknął mi, że się brzydzi i idzie do psów, czyli do części ogrodu po drugiej stronie domu. Zostałam więc sama.

Nie wiem, ile czasu spędziłam w środku, trzęsąc się i wołając o pomoc. W końcu któraś z osób dorosłych, sprawdzająca jak się bawimy, usłyszała moje wołanie (zarówno dom, jak i ogród, był całkiem spory - moich krzyków nie było słychać w środku) i otworzyła wejście, dzięki czemu mogłam wybiec ze środka. Mam wrażenie, że w środku spędziłam z pół dnia, choć pewnie było to maksymalnie 40 minut.

Na szczęście nie nabawiłam się większej traumy, chociaż za każdym razem, gdy widzę szczypawicę, przypomina mi się ta płachta nimi pokryta oraz to okropne poczucie lęku i bezradności (,).
#traumyzdziecinstwa #gownowpis #truestory

  • 17
@Canova: Trudno mi w sumie jakąś dłuższą opisać, ale często groził mi nożem lub innymi ostrymi narzędziami, też już kiedy miałam tylko kilka lat, a on z 12. Jeździł mi ostrzem po ręce, mówiąc że mnie potnie (choć faktycznie nigdy krzywdy mi nie wyrządził). Gdy donosiłam o tym mojej mamie i ciotce, które w tym czasie najczęściej gadały przy kawie, mama głaskała mnie po głowie, niby mówiąc że mi wierzy, ale
@Canova: Kuzyn dalej mieszka z ciotką, z tego co wiem to tylko łapie jakieś prace dorywcze na nocki, a w dzień siedzi na kompie. Ponoć żadnych dziewczyn i słabo ze znajomymi, plus źle traktuje ciotkę, chociaż dalej jest jej ukochanym synusiem ¯_(ツ)_/¯

Niestety nie mam skłonności zbytnio do przemocy, mszczenie się czy straszenie kogoś jest totalnie nie w moim stylu. Nawet gdybym chciała, to totalnie nie wiem, jak coś takiego zrobić,
@BotGirl: Współczuje przeżyć.
Chociaż sam byłem agresywny wobec siostry ciotecznej, ale to ona mnie prowokowała a ja od zawsze byłem tym "innym" i pomijanym. Do teraz tak jest, może twój kuzyn tez po częsci tak sie czuł i musiał odreagować. I też nie wiadomo co mu do głowy wkładała jego matka.
@Canova: Z perspektywy czasu mogę jedynie stwierdzać, że winę głównie ponosi ciotka, która sobie poniekąd zrobiła z niego zastępcę męża. Ich relacja nawet z zewnątrz wydaje się być mocno skrzywiona, nie mam więc pojęcia, jak może wyglądać to w środku. Ostatecznie mamy dwoje niezbyt szczęśliwych ludzi uwięzionych w ich systemie rodzinnym ( ͡° ʖ̯ ͡°).

A mi współczuć nie trzeba, bo chociaż obiektywnie wiem, że te wydarzenia
@BotGirl: Niestety nie. dodajac do tego pare zdarzeń z okresu dojrzewania i cięzką w odbiorze bliską rodzine powstaje obraz 22 letniego chłopaka który nie ma nawet odrobiny samooceny.
@BotGirl: Nie jestem przekonany. Bo jaki sens ma chodzenie do psychologa, aby usłyszeć to samo co może co powiedzieć każdy człowiek. A branie tabletek działa na zasadzie przykrycia problemów obrusem, one są tam dalej ale nie rzucają się w oczy. Gorzej jak te tabletki się skończą.
@Canova: Nie no, psychoterapia mocno się różni od zwykłej rozmowy, psycholog jest zaznajomiony z narzędziami które pozwalają faktycznie pozbyć się problemu :).