Wpis z mikrobloga

"Ostatnio na forum ktoś wrzucił historię z internetu, o wędkarzu. Takie jaja... mówię ci..."


Fanatyk Michała Tylki to na pewno film o monumentalnym znaczeniu. Kamień milowy przy długiej i wyboistej drodze historii polskiej kinematografii, świadectwo że zaledwie w ciągu dekady internetowe memy, z przeznaczonej dla bardzo zamkniętej, hermetycznej grupy odbiorców, stały się wytworem kultury o wpływie na społeczeństwo porównywalnym z epicką powieścią. Internetowa pasta staje się tym samym odrębnym gatunkiem literackim z własnymi cechami dystynktywnymi i własnymi prawami; film ten jest dowodem na to, że niezależnie od tego ile by z tym nie walczyć lub przed tym wzbraniać, sfera internetum i realum są ze sobą wymieszane już na dobre. Miesiące hype'u i nakręcania się, podniecenia internetowej społeczności, że prosty żart przebył tak daleką drogę i stał się "czymś prawdziwym".

Tylko czy przekłada się to na de facto dobry film?

No, tak średnio.

Gdyby spróbować podsumować Fanatyka jednym słowem, najadekwatniej byłoby go określić sformułowaniem, że jest to film poprawny. Znaczy to mniej więcej tyle, iż wszystkie jego elementy pod względem warsztatu i wykonania sprawują się dobrze, ale jednak brakuje jakiegoś elementu, jakiegoś niewypowiedzianego pierwiastka, który wyniósłby ten film na "wyżyny" bycia chociażby "dobrym". Bo ten film przez pół godziny ogląda się... okej, bez nadmiernych rewelacji w którąkolwiek stronę, od niechcenia, niczym Familiadę w pierwszy dzień świąt, bo jest się zbyt przejedzonym aby zmienić kanał. Z tego powodu można by pomyśleć że słowo poprawny jest eufemizmem na określenie nudny. To nie do końca tak działa.

Warsztatowo jest w porządku. Miło zobaczyć że grant na scenariusz, pomoc PISFu oraz hajsy od internautów nie zostały #!$%@? na głupoty, tylko mamy do czynienia z profesjonalną produkcją, a nie "kinem niezależnym-kręconym-iPhonem". Daje to także nam, widzom, argument do ręki pozwalający na bezwzględną krytykę wszystkich elementów, bowiem nie ma miejsca na usprawiedliwienia w stylu "to tylko taka zabawa", "to tylko głupia historia z internetu", "to tylko eksperyment". Nie, to film z krwi i kości. Widać wyraźne inspiracje najlepszym polskim filmem ostatnich lat jakim była Ostatnia rodzina i to jest okej - począwszy od scenografii, doboru ujęć, palety kolorystycznej aż po samą tematykę toksyczności polskiej rodziny. Momentami, aż za bardzo, zwłaszcza w postaci Wioletty Gałeckiej, czyli matki polki z cichą aprobatą na wszystkie inby. Aktorsko - tu już bywa różnie. Postać Anona vel. Jakuba wizualnie się broni, ale jako głos z offu będący narratorem całej historii: już kompletnie nie. Za dużo jest nadymania i sztuczności.

Słoniem w pokoju, o którym niestety trzeba wspomnieć jest Piotr Cyrwus w tytułowej roli Andrzeja. Nie mam zamiaru tworzyć tu wyolbrzymionych sądów, jakoby pan Piotr był słabym aktorem, bo ponoć w teatrze zdarza mu się błyszczeć, to niestety tutaj jest niewypałem, a może i zmarnowanym potencjałem. Niemalże w każdej scenie widać nadmierny trud i wysiłek jaki wkłada w wypowiadanie każdej kwestii i każdą minę, przez co ogląda się Cyrwusa z wąsem który przeaktarza każdą kwestię, zamiast Andrzeja Gałeckiego, co to #!$%@?ł rangę sum na forum xD. Najbardziej widać to w trzech scenach kiedy jego występ zestawimy z trójką bez wątpienia lepszych aktorów - Marianem Dziędzielem, Dariuszem Kowalskim i Janem Nowickim. I choć ich role są wręcz gościnne, ograniczają się do pojedynczej sceny, to są zniuansowane i zapadają w pamięć nienachalnością, której całemu filmowi brakuje. Po części chciałbym o to obwinić reżyserię - w dwóch scenach Cyrwus działa: retrospektywa wyjazdu na ryby z młodym Anonem oraz ostatnia scena-epilog. I są to dwie jedyne sceny w których pokazana jest ta łagodniejsza strona fanatyka, więc wniosek jaki z tego wysnuwam - Piotr Cyrwus do dynamicznej i krzykliwej roli się zwyczajnie nie nadaje.

Od zawsze byłem przeciwnikiem teorii utylitaryzmu kina, używania argumentu: "A czy to jest w ogóle potrzebne?". Kino nie musi być potrzebne, żadna z dziedzin kultury nie powinna być obostrzona jakąkolwiek potrzebą, powstaje bo może, tyle. Ludzie posługujący się tą logiką, najczęściej przy wszelkiej maści adaptacjach dość niedokładnie próbują wyrazić nieidealne przeniesienie historii z jednego medium do drugiego. Film będący adaptacją internetowej pasty, nawet tak popularnej i mainstreamowej jak ta miał niełatwe zadanie. Zadania:

1. Zachować oryginał pasty w taki sposób, aby spodobał się fanom oryginału

Bowiem to oni będą pierwszymi oglądającymi to dzieło i to za sprawą ich marketingu wirusowego, film może trafić do szerszego odbiorcy

2. Być przetłumaczonym na tyle, aby spodobał się ludziom nie znającym kontekstu

Ich grupa jest o wiele liczniejsza, stanowią widownię która w drugiej kolejności zaznajomi się z filmem i dla ewentualnego "sukcesu" ich aprobata jest niezbędna. Posługując się czanmową - trzeba go odpowiednio znormifikować. Tak jak dobry mem, który nawet gdy trafi w mainstream potrafi jeszcze bawić rdzenny target.

Moim zdaniem ten film nie jest dla ani jednych ani dla drugich, czyli jest de facto dla nikogo, czyli spłycając / upraszczając "hurr jest niepotrzebny". Pomijam tu aspekt społeczny, pomijam elementy zza kulis i znaczenie przetartych szlaków, które ten film za sobą pozostawia bo o tym za chwilę; oceniam go w bańce takim jakim jest. A prawda jest taka, że nie jest tak śmieszny jak oryginalny tekst, nawet w minimalnym stopniu. Oblewa tym samym egzamin z zadania nr. 1 - pasta charakteryzowała się niewyobrażalną lekkością, wodząc oczami po tekście płynęło się z rozbawieniem, każde kolejne zdanie rozbawiało i to bez rozróżnienia czy było "punchem" czy wprowadzeniem doń. W filmie to nie działa, nawet przy elementach zaczerpniętych żywcem z pasty. Winę za to ponosi montaż, który to ostatecznie ma największy wpływ na flow całego obrazu. Elementy wprowadzające są za długie a wyprowadzenie komediowych puent - bardzo ciężkie i toporne.

Doceniam konwencję komediodramatu, czyli wzbogacenie filmu o elementy tworzące iluzję prawdziwej historii, dodające element ludzkiej tragedii - pasta mogła być ich pozbawiona, skupiając się wyłącznie na elementach satrycznych, bowiem czytelnik sobie kontekst dointerpretuje: "boże, nawet jeżeli część z tego jest prawdziwa to musi być #!$%@? rodzina". Film z krwi i kości (a przyjęliśmy że z takim mamy do czenienia) musi mieć te elementy wprowadzone bardziej wprost bo inaczej jest zlepkiem skeczy. One tu są, ale są pokazane dość nieudolnie, bowiem dopiero bardzo późno o ile w ogóle możemy mieć poczucie, że postacie na ekranie są rzeczywistymi bohaterami. Ich prezentacja jest niewystarczająca, przez większość filmu żaden z członków rodziny nie jest odpowiednio zhumanizowany i ma się wrażenie obcowania z kartonowymi wycinkami które wypluwają kwestie niż z czymś noszącym znamiona prawdziwej osoby.

Ta konwencja idealnego balansu między komedią a tragedią została w polskim kinie doprowadzona do perfekcji przez Marka Koterskiego, zwłaszcza w Dniu świra. To tak naprawdę zlepek losowych scenek rodzajowych z życia nad którymi panuje większa, spójna oś głównego bohatera, rozwijająca się z każdą, niepozorną sceną. To idealny przykład filmu "z życia codziennego" o kolosalnym wpływie na polską popkulturę, nie mam wątpliwości że mógł być inspiracją podczas pisania oryginalnej pasty i prawdopodobnie dlatego reżyser chciał uciec od tych inspiracji jak najdalej, żeby nikt nie powiedział: "o, to taki amatorski Dzień świra z rybami". A szkoda, bo jeżeli coś jest dobre i działa to wynajdowanie koła od nowa nie ma do końca sensu. Wolałbym "Dzień świra z rybami" niż to.

Na końcu dochodzimy do tego co ten film oznacza - dla przyszłości kina, dla przyszłości internetowej popkultury, co on za sobą niesie. Niezależnie od tego czy film się ludziom spodoba czy nie, poziom nakręcenia na niego był tak duży, że producenci będą o wiele chętniej sięgać po sferę internetową. Najpewniej po pasty. W tym konkretnym przypadku Michał Tylka miał szczęście, że odnalazł i zweryfikował twórcę - Malcolma XD (#!$%@?ąc od tego, czy pasty w ogóle powinny mieć autorów, czy anonimowość twórcy nie jest warunkiem koniecznym gatunku?) i mógł się z nim dogadać. Co w przypadku setek past anonimowych, czy one są w domenie publicznej, czy może twórcy będą się pojawiać by na nich zarabiać? Internet bazuje na antyautorskiej odtwórstwie, prawdziwe życie i branża filmowa nie znosi takich niejasności. Ale to jedna rzecz - do tej pory byliśmy przyzwyczajeni, że gdy media tradycyjne próbują przerobić na swój format nowe media, wychodzi kompletne zażenowanie (patrz przykład ostatni, opowiadanie w telewizji o młodzieżowym słowie roku "xD" i "odjaniepawlić"). Fanatyk broni się tym, że wzbudza zażenowanie tylko czasami i to bez ciarek wstydu. Czy przyszli twórcy będą mieli na tyle taktu? Nie myślcie że wróżę z fusów, ta "rewolucja" już się dzieje - współpraca Malcolma XD z Tylką ma zaowocować serialem na Showmaxie gdzie każdy odcinek ma odpowiadać innej paście, a to dopiero początek. Nic nie możemy z tym zrobić, tylko komentować, krytykować, punktować - oceniać, to w internecie wychodzi najlepiej.

**Podsumowując, Fanatyka da się obejrzeć, chociaż bez egzaltacji, ot w ramach ciekawostki. Nie dorównuje poziomowi oczekiwań jaki sam sobie nakręcił, ale też nie jest w żaden sposób zbrodnią przeciw internetowi. Ani to szczupak, co to jest królem wód (o, zrobienie z tego tekstu kaczfrazy głównego bohatera było tym elementem "żeżu"), ani ukleją czy też płotką. Jest jak karp na wigilijnym stole, mulasty i pełen ości, ale można spróbować gdzieś pomiędzy rybą po grecku a sałatką jarzynową.** Więc na te święta życzę Wam, aby przypadkiem ten karp nie stanął Wam ością w gardle.

#film #fanatyk #pasta #kino #dziesiatamuza
Pobierz Joz - >"Ostatnio na forum ktoś wrzucił historię z internetu, o wędkarzu. Takie jaja.....
źródło: comment_9RcCINhG6lDyp0VGCSV7s0s7IH1dad1h.jpg
  • 23
@Joz: Nie żebym ten tego ...no wiesz yhm ale jakby coś to samo przychodzi do głowy. Zatem czy ktoś mógłby się podjąć rzetelnej recki tej recki?( )