Wpis z mikrobloga

#liverpool #lfc #podroze #siksolwwielkimswiecie
No dobrze, więc skoro już mogę na spokojnie to postaram się opisać co i jak się działo :) To będzie też dobre ćwiczenie dla mnie żeby sobie wszystko posegregować i ugruntować w pamięci.
Przypominam -> całą wycieczkę sponsorował Carlsberg

A zatem czwartek wieczór... Tutaj już czekała nas tylko kolacja. Nic ciekawego w zasadzie, ale było MNÓSTWO piwa (zgadnijcie jakiego). To była raczej taka część integracyjna i wtedy mogłem się bliżej zapoznać z grupkami z Danii, Norwegii, Irlandii oraz naszymi hostessami, które cały czas się pytały czy nam wszystko smakuje, czy jest nam dobrze, czy się podoba itp. Oczywiście cały czas się uśmiechały i próbowały zagadywać, na początku trochę nieśmiało im odpowiadałem, bo jednak zdałem sobie sprawę, że muszę duuuużo nadrobić w moim angielskim (szczególnie jeśli chodzi o rozumienie rodowitych Brytyjczyków), ale po 5 piwach już dyskutowaliśmy o początkach komunizmu w Polsce :D

W piątek zaczęliśmy od wycieczki po całym mieście. Miły Pan przewodnik opowiadał nam o mieście, o historii, o tym jak tu się żyje. Samo centrum nie jest jakieś duże, ot doki, 7 historycznych ulic, dwie katedry i oczywiście szlak Beatlesów czyli the Cavern, Penny Lane, Strawberry Field, dom gdzie mieszkał Lennon, gdzie chodzili do szkoły z McCartneyem, gdzie czytali książki. Ogólnie Liverpool jest dość małym miastem, niecałe pół miliona ludzi, zakładów pracy, fabryk większych jakoś nie widziałem (oprócz całej gałęzi związanej z portem), no ale mimo to dwa kluby w Premier League więc ludzie w zasadzie są tu mili i przyjaźni.
Potem znowu obiadek i wycieczka po stadionie! No tu nie powiem, jak wchodziliśmy po schodach na 6. piętro (górna część Main Stand) to aż trzęsły mi się ręce. Potem wyjście na trybuny i... w końcu mogłem zobaczyć boisko, trybuny, ławki rezerwowych, które tak często przecież się ogląda w telewizji. Ech, nawet nie myślałem, żeby robić zdjęcia, bo całym sobą chciałem zapamiętać każdy detal z tego miejsca. Nie wiem kiedy i czy w ogóle tu jeszcze przecież wrócę... Szybka wycieczka po głównej trybunie, potem znowu na dół i tutaj już z bliska mogłem wyjść na boisko, dotknąć ukradkiem trawy, usiąść na ławce rezerwowych oraz wejść na the Kop... Niesamowitejszyn. Jak to mówiły nasze hostessy "really very excited moment". Oprócz tego zwiedzialiśmy inne pomieszczenia na stadionie jak salę konferencyjną, przeróżne loże, chociaż do szatni nie weszliśmy. Nasz przewodnik też był bardzo miły, zachęcał nas do robienia zdjęć, zagadywał nas skąd jesteśmy, opowiadał różne ciekawostki itp.
Na koniec dnia mieliśmy w końcu uroczystą kolację z legendami the Reds, o której tak często pisała do mnie pani Louise w mailach przed przylotem. Sama kolacja odbyła się St George's Hall czyli jednym z najbardziej znanych budynków w Liverpoolu (coś w rodzaju zamku, opery i teatru w jednym). Tutaj już byłem całkowicie przytłoczony bogactwem i przepychem tego ogromnego gmachu. To tak jakby ktoś was zaprosił w Warszawie na obiadek do Zamku Królewskiego :x
Przy tej okazji podano nam do picia piwo (a cóż innego...) brandowane znakiem 25-lecia współpracy Carlsberga i Liverpoolu. Czyli ta mała buteleczka, którą chciałem wygrać była przyczyną całego zamieszania, przez które znalazłem się na tej wycieczce :D Wypiliśmy parę buteleczek i czas było w końcu udać się na jedzonko.
Stoły ustawione na środku sali koncertowej, każdy miał łądnie swoje miejsce, na scenie... śpiewaczka operowa! gość gra na fortepianie, a pani śpiewa hymn LFC w wersji operowej. No tego to już było za wiele :D Po wszystkim wyszedł do nas Steve (podobno jakiś bardzo znany prezenter w Anglii) i powitał nas na imprezie. I tuż po tym w końcu powitał nasze gwiazdy: Roya Evansa, Phila Neala i trzeciego pana, którego nazwiska na śmierć zapomniałem :( Cóż... szczerze mówiąc to trochę byłem zawiedziony, że nie było Gerrarda, ale no i tak nie mam co narzekać. Panowie okazali się ciekawymi ludźmi, opowiadali sporo historyjek i anegdotek, ale Phil i tak skradł show opowiadając najciekawsze rzeczy z szatni ówczesnego Liverpoolu. A także to jak zwalił się w gacie ze stresu podczas swoich pierwszych derbów z Evertonem :D
I tak żeśmy sobie siedzieli, jedli, pili, rozmawiali, robili zdjęcia... Nie ma co ukrywać, że na hasło "Poland" 90% ludzi automatycznie mówiło o Dudku i Lewandowskim. Ale nie tylko, sporo ludzi pamiętało Polskę z Euro 2012, niektórzy jak np. para z Irlandii byli u nas i im się bardzo podobało... Także cały dzień można było ostatecznie zaliczyć do udanych :)

Sobota była za to dniem meczowym i to właśnie starciu z Chelsea było wszystko podporządkowane. Do ok. 14:00 mieliśmy czas wolny, który spędziliśmy na chodzeniu po Liverpool One (Everton Two #pdk) i robieniu pamiątkowych zakupów... O rany, jakie tam są sklepy... Punkty Disneya, niesamowite HMV oraz mnóstwo sklepów z tzw. nerd-stuffem czyli grami, kubkami, kalendarzami, magnesami, zeszytami ze wszystkimi grami, serialami, filmami, komiksami jakie tylko sobie wymyśłicie. No tutaj to proszę nawet nie próbować handlować z tym, że w Polsce nie ma takich rzeczy (a jaka szkoda!). Oczywiście trafiliśmy na Black Friday, promocje, wyprzedaże więc ludzi było miljon, ale tym bardziej potęgowało to uczucie bycia "w innym świecie".
Po południu pojechaliśmy na Anfield. Ogólnie siedzieliśmy w loży Carlsberga położonej tuż przed wejściem na trybuny. Znowu pojawił się Steve, który prowadził także piątkową kolację i opowiadał nam różne historie. Do tego oczywiście obiadek oraz mały hazard w postaci typowania wyniku oraz czasu strzelenia pierwszej bramki. Potem jeszcze przyszła pani z Bet Victor (sponsor LFC) i mogliśmy jeszcze zakosztować prawdziwych zakładów.
Ale nie to było najważniejsze...
Najważniejsze było samo wyjście na stadion. Pomimo chłodu pięknie wyglądającego w pełnym blasku sztucznego oświetlenia i leniwie zapełniającego się ludźmi. Tuż przed meczem oczywiście wspólne odśpiewanie You'll Never Walk Alone, mnóstwo ludzi, niesamowity hałas, moje łzy wzruszenia, okrzyku kibiców z the Kop, pierwszy gwizdek, gromkie brawa i matchtime! Wariaci ze wspomnianej the Kop robią taki młyn, że aż uszy się trzęsą. Czasem jak wrzasnęli to aż ciarki przechodziły po całym ciele. Sam mecz no to każdy wie jaki był (1:1), ale cieszę się, że mogłem zobaczyć Anfield tonące w euforii po strzelonym golu i ogólnie czuć atmosferę meczu... Coś nie od opisania, pewnie każdy czuje to będąc to na stadionie swojej ukochanej drużyny :)

Po meczu kolacyjka i wybory piłkarza meczu. Wygrał James Milner. Przyszedł do nas po chwili witany brawami. Potem mały wywiad i tak sobie stałem popijając Carlsberga. A tu nagle, że nagrodę będę wręczał ja xD Nie wiem co się dzieje, wszyscy biją brawo, popychają mnie na przód, dostałem w ręce statuetkę, ale nie mogę jej dać, bo oczywiśćie jeszcze 100 zdjęć, tutaj jeszcze chwila pogadanki z Jamesem (jeden z cieplejszych i fajniejszych piłkarzy tak nota bene) i mogłem wrócić do swojego piwa. Miły akcent na koniec dnia, wincyj jeszcze zdjeć na pamiątkę :)

I cóż... po tym wszystkim zaczęliśmy się powoli zbierać, co niektórzy jeszcze dostali parę funciaków za poprawne obstawienie u bukmachera i trzeba było wrócić do hotelu, zacząć się pakować i ogólnie powoli żegnać się z tym miejscem. Zachęcali nas różni ludzie do współnego wyjścia na miasto tej ostatniej nocy, ale ja już kompletnie nie miałem siły i chciałem tylko wejść pod prysznic i pod kołdrę... Tym bardziej, że w niedzielę musieliśmy wstać o 6 na samolot więc mimo wszystko trzeba było odpocząć. A wczoraj to tak jak wspomniałem... autobus, lotnisko w Manchesterze, samolot, przesiadka w Monachium, kolejny lot i ok. 16 wylądowaliśmy na warszawskim Okęciu pełni wrażeń, wspomnień, ale też oczywiście zrozumiałej nostalgii, że tak wspaniała przygoda dobiegła końca...

Podsumowując: ogólnie to czuję, że wygrałem życie tą wycieczką. Nie wiem czy sam bym w najbliższej przyszłości zdecydował się na taką wyprawę tym bardziej, że często byliśmy w miejscach, na które zwyczajnie normalnie nie byłoby mnie stać. Liverpool to urocze, małe miasto z typowo brytyjską zabudową, które mnie osobiście bardzo się spodobało. Wspomnienia, które mam z tej wyprawy na pewno ciężko będzie zatrzeć poprzez mijający czas, ale cóż... Może kiedyś będzie jeszcze okazja tu wrócić :)

PS. Na pewno nie opisałem wszystkiego, bo to jest chyba niemożliwe, a jeśli nawet to ten wpis byłby 6 razy dłuższy. Także jak coś to chętnie odpowiem na pytania :)

Na początek załączam zdjęcie Anfield z Main Stand
seeksoul - #liverpool #lfc #podroze #siksolwwielkimswiecie
No dobrze, więc skoro już...

źródło: comment_ZfzrFSO9aILC9hjLjnVTvDLllCjM2CiX.jpg

Pobierz
  • 54
  • Odpowiedz
@seeksoul

Super weekend. Od siebie tylko dodam, że Irlandczycy faktycznie są fantastyczni, miałem okazje kilkunastu poznać podczas Euro 2012 bo swoje mecze grali w Poznaniu. Mega wyluzowani i zabawni goście. W Anglii byłem, ale do Liverpoolu nigdy nie udało mi się zajrzeć niestety.
  • Odpowiedz
@KolegaPatryk: nie, jest bardziej intesywniejszy i mocniejszy. z drugiej strony można założyć, że to była jakaś specjalna partia akurat na nasz wyjazd ;)
@Straho6: ja mam ponad 600 zdjęć xD coś mogę wrzucić, ale nawet nie wiem co
@kcpi: jasne, zaraz zawołam ;)
  • Odpowiedz
Wołam przez MirkoListy plusujących ten wpis (603)

Dodatek wspierany przez Cebula.Online

Nie chcesz być wołany/a jako plusujący/a? Włącz blokadę na https://mirkolisty.pvu.pl/call lub odezwij się do @IrvinTalvanen

Uważasz, że wołający nadużywa MirkoList? Daj znać @IrvinTalvanen

! @overjoyed @PdG_PL @fioletowy_stworek @interkuza @DeusVultV @Angel_of_death @AgneloMirande @ashmedai @DFGT @MrPickles @5znurr @pieomy @SpiderFYM @Alex_mski @mariuszowski @verto10 @Sarpens @KotyczCzis @Fatalek @daniel-gogulski
  • Odpowiedz