Wpis z mikrobloga

@maggiesstory: #feels #truestory #originalcontent #pasta #depresja
To będzie dla wszystkich, którzy chcą się poddać. Ja też kiedyś chciałam.
Krótki wstęp, a potem o mojej historii choroby, walki ze sobą i pokonaniu depresji.
Ostatnio znów mam sporo przemyśleń, a gdy tak się dzieje, niezmiennie przychodzę właśnie tu, aby te myśli przelać. Przysięgam, że mikroblog to coś w stylu myślodsiewni z Harrego Pottera, gdzie Dumbledore przechowywał mniej lub bardziej uporczywe myśli, magicznie wyciągnięte przez skroń w postaci białych niteczek. Mi na szczęście wystarczy zwykła klawiatura :D

W ciągu dwóch ostatnich miesięcy zrobiłam więcej ku realizacji mojego marzenia niż przez całe życie. Niestety, odkryłam, że otaczający mnie ludzie są w większości zrobieni z ołowiu, nie z korka. I gdy słowem wspomnę o tym, że planuję wyjechać, unoszą brwi lub całkowicie bagatelizują temat. Trudno, tym bardziej zdziwią się później. Wiecie, jak jest - gdy otaczają nas przyjaciele lub partner z korka, to ciągną nas ku powierzchni, do góry, wyżej - motywują. Byłam też w związku, w którym druga osoba była zrobiona z ołowiu i wtedy wszystko, czego nie dotknęłam, nie wychodziło mi.
Jednym z kroków, które podjęłam jest też zdrowe żywienie i sport - i to drugie nakłoniło mnie dziś do pewnego przemyślenia. Zaczęłam ćwiczyć co tydzień pole dance, więc dla równowagi proporcji postanowiłam w domu popracować trochę nad pośladem. No i ćwiczę sobie dziś przed telewizorem, leje się ze mnie pot, próbuję pracować nad oddechem i poprawną techniką i jest ciężko w #!$%@?, bo na siłowni ostatnio byłam parę miesięcy temu.
I gdy mija prawie 20 minuta z 40, nagle...
Okazuje się, że nie pobrałam z youtube treningu w całości. Żeby go dokończyć, musiałabym tylko odpalić youtube, odszukać ten filmik i odpalić od momentu na którym skończyłam. Pojawia się bitwa myśli "20 minut to i tak okej na początek, odpuść sobie..." Ale postanowiłam nie prowadzić ze sobą żadnych dyskusji - dokończę trening; #!$%@?, zmęczona, rozdygotana - ale jak oleję te ostatnie 20 minut, to cały dzień będzie za mną chodziło uczucie porażki. Gdy natomiast znalazłam ten filmik i odpaliłam w odpowiednim momencie okazało się, że...
Najcięższe za mną. Reszta treningu to ćwiczenia w pozycji leżącej. Łatwizna.

I tu sobie myślę... Gdybym odpuściła w najtrudniejszym momencie, to nie wiedziałabym, że byłam o krok od łatwiejszych ćwiczeń. To tak, jakby wspinać się na górę i tuż przed szczytem zawrócić, z uczuciem porażki, że nie dałam rady. To tak, jakby w czasach depresji i smutku, o których wiem wiele - poddać się, nie szukać ratunku i pomocy. A może ratunek, pomoc i rozwiązanie jest tuż za rogiem, tylko trzeba w bólu do niego dojść? Może "za rogiem" nadejdzie już za tydzień?

I tym tropem można podążać, czytając o niepowodzeniach Walta Disneya, albo o tym, że Edison zanim wynalazł żarówkę podjął ponad 1000 prób. I teraz podejrzewam, co powiedzą niektóre osoby, czytając to. Zapytają "To może jeszcze pójdę pobiegać?" i zarzucą mi, że w ich cierpieniu gówno ich obchodzi Walt Disney.

Ale mnie też kiedyś gówno obchodził. Dwa lata temu nie wdrażałam zmian w moje życie jak dziś, tylko całymi dniami, które przeciągnęły się w miesiące, leżałam w pokoju oglądając telewizję, żrąc słodycze, płacząc i planując samobójstwo. Bez pracy, ze średnią szkołą ale bez matury, bez perspektyw. Czułam, aż nazbyt wyraźnie, że mogłabym nawet zdechnąć w tym łóżku i nikt by nie zauważył, tak bardzo nikogo nie obchodzę. Gdzie to nieprawda, mam kochających rodziców, którzy byli bardzo zaalarmowani moim stanem, ale mój umysł owiała mgła depresji i ścisnęła go w swoich zabójczych ramionach, przenosząc w nierealny świat, w piekło na ziemi. Nawet teraz, gdy o tym piszę, łzy napływają mi do oczu, tak głęboko wstrząsające było to dla mnie doświadczenie.
Potem zgłosiłam się do psychologa i stopniowo radziłam sobie z depresją, suplementowałam się też olejkiem CBD (to ten z marihuaniny, bez substancji THC, polecam). Ale ten psycholog zgrabnie wmanipulował mnie w dalszą terapię i po miesiącach bez diagnozy innej niż depresja, dopasował mnie do takiej szufladki, jaka mu pasowała - do szufladki choroby psychicznej. Chodziło o to, że podejmowałam działanie, a gdy przychodziła odpowiedzialność i stres, uciekałam. Miałam czasami napady szału, lęku i odrealnienia w stresowej sytuacji. Ten psycholog próbował #!$%@?ć mnie w leki, które są bagnem. Nawrót załamania. Choroba - wyrok. Jednak coś mi nie pasowało, czułam, że ten człowiek się myli, że muszę to jakoś sprawdzić. I tak trafiłam do drugiego psychologa, który okazał się o wiele bardziej kompetentny. To znaczy - był w szoku, że można leczyć duszę, nie sprawdzając wcześniej żadnymi badaniami, czy ciało jest zdrowe.
I to był strzał w 10.
Poszłam do poleconego psychiatry z wynikiem EEG i Q-EEG i okazało się, że mam bardzo niestabilne i niebezpiecznie podwyższone fale mózgowe. Jest to skutkiem tego, że przy moich narodzinach wokół szyi owinęła się pępowina i nastąpiło kilku sekundowe niedotlenienie mózgu, powodujące mikrouszkodzenia. Lekarz orzekł, że nieleczone fale miałyby się coraz gorzej i może za rok, może za dwa, a może za pięć i więcej lat - "ewoluowałyby" w padaczkę. Kumacie? Niedoświadczony psycholog obciążył mnie wyrokiem choroby psychicznej, który podziałał na mnie jak 100 ludzi z ołowiu uczepionych moich nóg. Nie chciało mi się żyć. Chciał zdrową osobę wkopać w psychotropy. A tymczasem, gdy podejmowałam działanie to wszystko było okej, ale gdy musiałam podjąć odpowiedzialność za moje decyzje to pojawiał się stres, a że fale stresowe w moim mózgu uaktywniały się w zupełnie popaprany sposób krótko mówiąc - to powodowało kompletne odrealnienie (wzrost fal theta, high-bety bez kontroli) więc czułam się wykończona, przytłoczona, otumaniona i porzucałam zadanie. Gdy fale się uspokajały przychodziło poczucie porażki i depresja. Mijało trochę czasu, znajdowałam w sobie siłę by spróbować zrobić coś ze swoim życiem, znów przychodził stres i znów od nowa.
Niezłe bagno, co?
Teraz chodzę na zabiegi Biofeedback dwa razy w tygodniu, to są stymulacje fal mózgowych elektrodami w 50% i w 50% moją pracą, skupiam się podczas treningów na specjalnych grach i ćwiczę oddech, fale są "zbijane" przez prądy do odpowiedniego poziomu, a mózg koduje sobie, że skupienie się i regularne oddychanie = spokój i brak stresu. Nieważne, w jakiej sytuacji. Jestem już po ponad 10 zabiegach i naprawdę czuję się lepiej.

Żyję.
I chcę żyć jeszcze bardziej.

Czytam książki o rozwoju osobistym, aby jeszcze silniej nakierunkować się na realizację marzenia, które mam od lat - marzę o przeprowadzce w konkretne miejsce, ale ludzie wokół nauczyli mnie, żeby nie zapeszać. Więc gdy będę coś miała na pewno, dopiero wtedy odważę się tym pochwalić. Tymczasem polecam książki:
You Are Not Your Brain - Jeffrey M. Schwartz
The 7 Habits of Highly Effective People - Stephen Covey
Ja. Wersja 2,0 - Gruszczyńska Anna

Na razie przeczytałam tyle. To nie jest tak, że jakieś prądy zaprogramowały mi fale theta i jestem jak nowa - zdarzały się momenty demotywacji, napad lęku, gdzieniegdzie prokrastynacja, zwątpienie. Ktoś, kogo raz oplotły sidła depresji chyba nigdy nie ucieknie od tego całkowicie, ostatnio nawet przez cały tydzień ledwo wykrzesałam z siebie siły. Ale pokonałam ten tygodniowy kryzys poprzez pracę nad sobą, o której wiem z książek - kiedyś pozwoliłabym, żeby te emocje stały się mną, opanowały mnie, zamknęły drzwi od pokoju i zasłoniły rolety. Ale pracuję nad sobą i swoim umysłem i staram się zawsze pamiętać, że...

You are not your brain.

To nie jest łatwe. Ale jest możliwe. Na sam koniec dam jeszcze tylko cytat z filmu Siedem Dusz, który naprawdę do mnie dotarł. Może dlatego, że mam akurat marzenia i plany wyjazdowe, a może dlatego, że po prostu jest mocny.

"Jeszcze tyle chciałabym zrobić. Lecieć samolotem przez 13 godzin i nie martwić się, że nie ma tam lekarza. Podróżować z plecakiem, zbierać wrażenia. Zobaczyć świat. Chciałabym mieć czas, żeby się dowiedzieć kim jestem, co lubię; próbować nowych rzeczy, przestać myśleć."


Uderzyło mnie to, bo jamogę lecieć przez 13 godzin samolotem. Ja mogę podróżować. Ja mam ten czas, za który inni oddaliby wszystko, co tylko mają.
Mireczki, nie dajcie się - walczcie, szukajcie pomocy, zrozumcie źródło waszego smutku, nawyków i zróbcie wszystko, by nauczyć się, jak kontrolować swoje destrukcyjne zachowania, przyzwyczajenia, edukujcie się w tym kierunku. Odpowiednimi myślami możemy nawet zmienić strukturę naszego mózgu!
Życie to piękny dar i potrzebowałam wielu, wielu zmarnowanych i przepłakanych lat, szans, okazji aby to zrozumieć. Ale doszłam do momentu, w którym jestem w stanie za to podziękować - mój ból uczynił mnie tym, kim dzisiaj jestem. Nauczyłam się być wdzięczna za to, co teraz mam.
Zdrowie fizyczne. Mamę i tatę. Dach nad głową, co rano budzę się w ciepłym łóżku i wieczorem w nim zasypiam. Mam co jeść. Tylko tyle i aż tyle.
Chociaż dwa lata temu układając listy samobójcze i zatapiając się w otchłani najgłębszych piekieł wydawało mi się, że nie mam nic.

Nasz umysł może być zarówno naszym przyjacielem, jak i naszym wrogiem.
I może to zabrzmi jak frazes, ale naprawdę życie jest w naszych rękach.
Walczcie. Warto.
  • 5
Poszłam do poleconego psychiatry z wynikiem EEG i Q-EEG i okazało się, że mam bardzo niestabilne i niebezpiecznie podwyższone fale mózgowe. Jest to skutkiem tego, że przy moich narodzinach wokół szyi owinęła się pępowina i nastąpiło kilku sekundowe niedotlenienie mózgu, powodujące mikrouszkodzenia.


@maggiesstory: o kurde, miałem to samo, w sensie przy narodzinach, to może być dobry trop
dziękuję za ten post