Wpis z mikrobloga

PO DRUGIEJ STRONIE WARSZAWY”

Herflik był prekursorem-przewodnikiem turystyki alternatywnej w Warszawie w latach '90.
Całą młodość spędził ze starym na stadionie handlując różnymi militariami i tym co znaleźli za pomocą wykrywacza metali. Jego ojciec pasjonat histrorii z naciskiem na II wojnę światową, kapitalista i rewelacyjny handlarz, potrafiący sprzedać praktycznie wszystko. To po nim Herflik odziedziczył miłość do historii i zainteresowania oscylujące wokół granatów, moździerzy i innych znaleziskach z II wojny światowej. Chodził wszędzie z wojskowym plecakiem typu kostka i zawsze miał w nim bagnet na wypadek gdyby jakiś drechol przypadkowo potrzebował...konserwę otworzyć... Raz na peronie chcieli od niego kasę chłopcy w kreszowych dresach, więc wyjął zardzewiały bagnet i zapytał czy otworzyć im konserwę. Bagnet był pokaźnych rozmiarów a na końcu był zardzewiały. Herflik był bardzo nerwowy i zaraz ręce mu drżały jak się kroiła niejasna sytuacja. Wszystko to powodowało ze wyglądał naprawdę groźnie. Gdy chwycił bagnet ten się kiwał na boki. Drechole popatrzyli na siebie i stwierdzili ze z psycholem nie zadzierają , po czym szybko odeszli. Tak oto tym sposobem kilkukrotnie bagnet ratował mu skórę. Był nieodłącznym elementem wyposażenia plecaka Herflika. Miał jeszcze w nim latarkę dość profesjonalną jak na tamte czasy, maskę przeciwgazową , nóż szwajcarski i kilka innych rekwizytów jakże potrzebnych mu w nocnych ekspedycjach po Warszawie.
Herflik często odwiedzał Dżordża, byli kumplami ze szkoły średniej. Nie wiem czemu ale zawsze zużywał na potęgę walkmany i co miesiąc miał nowego , ale zawsze miał trzy te same kasety: Prodigy, Agressiva69, The Chemical Brothers. Chodził w szerokich bojówkach , bluzie z kapturem oraz pokaźnych glanach. Często odpoczywał razem z nami przy blancie lub na rave party od czasu do czasu zarzucając coś co pieści mózg.
Chłopak miał zamiłowanie do Warszawy. Jego dziadek powstaniec warszawski, za młodu często go oprowadzał po różnych zakątkach Warszawy. Znał historię każdego miejsca w stolicy.
Pamiętam jak kiedyś zaprowadził nas z Dżordżem w urokliwe miejsce. Paliliśmy wówczas haszysz, Herflik zaprowadził nas w jedno z najbardziej romantycznych miejsc Warszawy. Mówił wówczas:
- Panowie tutaj przyprowadzajcie swoje kandydatki na żonę.
Po czym się śmiał. Było to bardzo urokliwe miejsce, pod Mostem Poniatowskiego, właściwie mające sens przy odpowiedniej pogodzie, zjawisko występowało w okolicach przesilenia letniego czyli czerwiec/lipiec. Chodziło o letnią wieczorną grę świateł. Słońce przebijało się przez parkan stalowy mostu tworząc niepowtarzalne zjawisko rozproszonych promieni i piękna paletę ciepłych barw. Efekt ten widoczny był późnym wieczorem przy odpowiedniej pogodzie. Piękna scena. My paliliśmy, a Herflik opowiadał nam o historii powstania mostu oraz tajemnice jakie owy most skrywał. Faktycznie braliśmy tam dziewczyny i były oczarowane subtelnością zjawiska, a także naszą wrażliwością na tak efektowne detale jakie skrywała Warszawa w połączeniu z naturą.
Z perspektywy czasu patrząc, to były rzeczy niesamowite i jedne z ważniejszych chwil w życiu. Żyliśmy, rozmawialiśmy nie o gadżetach czy o sprawach przyziemnych, a o swoich doznaniach zmysłowych, o swoich wewnętrznych uczuciach, o historii miasta, o sztuce, o potędze natury, o tajemnicach natury, które zwykły zabiegany człowiek nie zauważa na co dzień.
W tak młodym wieku zwracaliśmy uwagę na sprawy najważniejsze, najprzyjemniejsze.
Zjawisko letniej gry świateł przy Moście Poniatowskiego trwało krótko, bo zaledwie czas w jakim Elwirka potrafiła wysączyć jednego szampana , z naszą małą pomocą. Chwila krótka ale subtelna i warta choćby największych poświęceń. Tak się kształtowała przyjaźń!
Herflika interesowała Warszawa nieznana, ta nieodkryta do końca , tajemnicza. Wchodził na przęsła mostów, eksplorował nielegalnie różne hale, budynki, ruiny, magazyny, a także całe podziemne miasto, czyli kanały. Kiedyś z Dżordżem wzięli po pół kwasa, ubrali się w kombinezony, maski gazowe i hasali po kanałach całą noc. Miał zawsze ze sobą różne mapy , które przed erą internetu sam tworzył lub kserował siedząc w różnych bibliotekach. Był prawdziwym pasjonatem i zapaleńcem. Na początku chodził sam i uwielbiał te nocne wypady np. do tunelu średnicowego łączącego Powiśle z Dworcem Centralnym. Zakamarki Pałacu Kultury, podziemia Cytadeli, Warszawska Praga, niedokończone tunele metra przedwojennego, kanał Żerański, spichlerze, itd. Z biegiem czasu tworzyła się coraz to większa grupa zapaleńców z którymi Herflik penetrował miasto. Herflik stwierdził ze może na tym zarabiać nie małe pieniądze. Oferował wycieczki po nieznanej Warszawie, znał dobrze angielski.
Pewnego razu grupa Japończyków przyjechała na koncert Chopinowski. Herflik znał bardzo dobrze ich tłumacza. Był jego krewnym. Japończycy po koncercie szukali wrażeń. Z polecenia Herflik podjął się oprowadzenia ich po nieznanych zakątkach. Japończycy byli oczarowani. Pierwszy raz w życiu ktoś im pokazał w tak ciekawy sposób miasto. Tyle wrażeń w jeden dzień. W tamtych czasach żaden turysta nie wybrałby się na Pragę warszawską. Taksówkarze wówczas pytali „na Warszawę czy na Pragę”? Podkreślano odmienność tej dzielnicy ma każdym kroku. Tam mieszkali inni ludzie, mentalność nie warszawska a praska.
Żaden przewodnik nie śmiałby gości swoich oprowadzać po melinach praskich. Herflik miał na to sposób. Dogadał się z kilkoma gitami z Pragi. Japończycy grubo płacili. Więc poszła działka na Praską ochronę. Dostali dobrą stawkę godzinową. Japończycy mogli zwiedzać zamknięte podwórka Brzeskiej (wówczas najbardziej niebezpieczna ulica Warszawy) i kilka bram na Ząbkowskiej. Żulernia oraz element aspołeczny tamtejszych rewirów reagował żywiołowo na „żółtków” , do tego stopnia ze doszło do kilku ekstremalnych sytuacji, ale japończykom taka adrenalina odpowiadała, Cieszyli się z tego. Herflik miał wrażenie ze oni dopłaciliby chętnie za solidny #!$%@? na Pradze. Dla nich każda kultura i podkultura, a szczególnie ta autentyczna to coś bezcennego. Tak oto na Bazarze Różyckiego wydawali swoje dolary, które tu przywieźli kupując ciepłe flaki prosto ze słoika lub pisemka pornograficzne. Herflik uprzedzał ich zeby na wycieczkę nie brali pieniędzy, więc brali naprawdę mało. Pokazywał im jak element apołeczny ucieka przed policemenami wchodząc do kamienicy na Brzeskiej wchodzili po ciemnych schodach na samą górę, później ukrytym włazem na dach i w przeciągu pięciu minut znajdowali się na kamienicy przy Ząbkowskiej, schodząc schodami na dół. Tak oto przechytrzali policjantów tamtejsi złodzieje uciekając po dachach. Japończycy nie mogli brać ze sobą aparatów, ale i tak przemycali. Tego typu wyprawy z turystami Herflik uskuteczniał bardzo rzadko ze wzgęldu na mimo wszystko spore trudności z dogadaniem się z lokalnym środowiskiem. Kiedyś pewien Japończyk starcił tam aparat. Jakiś małolat zabrał go i uderzył japończyka w twarz. Herflik się poskarżył tamtejszej ochronie. Tamci zarządali okupu dodatkowego za sprzęt. Herflik oznajmił ze przecież płacił za ubezpieczenie klienta i żąda zwrotu. Nagle zleciało się stado „osadników” i zączął się młyn na ulicy. Jeszcze dwóch japończyków dostało w gębę, nie mocno na szczęście. Wracali bez butów, a właściwie uciekali, na szczęście jechała policja polonezem i to im uratowao dupę. Jak uciekali małolaci zrzucali cegły z sypiących się kamienic wprost na ich głowy. Jeden Japończyk tak uciekał że dobiegł na Dworzec Wschodni i czekał na tamtejszym posterunku Policji. Herflik chciał oddać im pieniądze, ale Japończycy są honorowi i nie chcieli. Mało tego, oni byli mega zadowoleni. Popili się na drugi dzień Luksusową i wspominali miniony wieczór jakby co namniej Na Pearl Harbor walczyli. Oni byli tym tak podnieceni że na następny dzień Herfik miał 30 osobową grupę chętną na Pragę, niektórzy chcieli mu płacić podwójnie. Ale Herfilk po tym zdarzeniu odpuszczał praskie podwórka mimo niebagatelnych sum jakie mu dawano za „ryzyko praskie”. To groziło ciężkim uszkodzeniem ciała w najlepszym wypadku lub śmiercią nawet. Wziął sobie za punkt honoru odnalezienie tego skradzionego aparatu. Wiedział gdzie szukać bo wiadomo było że 90% rzeczy z kradzieży trafia na Stadion X-lecia lub na bazar Różyckiego. Po tygodniu odnalazł sprzęt na stadionie. Kliszy już nie było niestety. Sprzedawał go jakiś Polak, którego Herflik znał z widzenia, bo przecież sam dużo handlował na stadionie. Dogadał się na niewielką symboliczną sumę i odkupił Kodaka. Pech w tym że Japończyk dzień wcześniej wyjechał do Japonii. Ale Herflik się nie poddał, chciał pokazać że Polsce jest balans-symetria i że żyją tutaj również uczciwi ludzie. Za pomocą kuzyna-tłumacza w jakiś sposób odnaleźli adres Japończyka. Wysłał mu do Japonii ten sprzęt, a w ramach rekompensaty za utraconą kliszę stos zdjęć z Warszawy nieznanej szczegółowo poopisywanych po japońsku. Japończycy są honorowi jak już wspominałem i ten uradowany mu przesłał jakiś miecz samurajski i sake. Korespondowali ze sobą jeszcze kilka lat wysyłając sobie prezenty. Później Japończyków kilka razy jeszcze oprowadzał, lecz po bezpieczniejszych miejscach. Bardzo dobrze płacili za kanały warszawskie, szlakiem Powstańców jak to Herflik nazywał. Wówczas te wycieczki były nielegalne, ale kto by tam w latach 90 jakąkolwiek legalnością się przejmował. Ludzie po latach komunizmu zapragnęli prawdziwej wolności, a nie ponownych ograniczeń. Nie było dla nas wówczas rzeczy nielegalnych.
Magicznym miejscem był tunel średnicowy, który przebiega pod centrum Warszawy. Tam trzeba było uważać na pociągi, w otchłaniach tunelu żyli narkomani, bezdomni i szczury. Tunel miał kilka tajemniczych korytarzy i włazów, z których jednym można było wyjść przy Rondzie gen. Charles’a de Gaulle’a . Ciągnął się przez ponad 2km pod Warszawą. Zawsze Herflik oprowadzał nocą ze względu na mniejszy ruch pociągów , a także z powodu słabszej czujności Straży Ochrony Kolei. Opowiadał przy tym historię powstania tunelu, a także opowieści o ludziach z marginesu tutaj mieszkających. Brał nie więcej jak 5 osób ze względu bezpieczeństwa. Kilkukrotnie z Dżordżem byliśmy na takiej wycieczce. Rewelacja. Kiedyś sforsowaliśmy kłódkę w pewnych drzwiach i dotarliśmy do zaplecza technicznego Dworca Centralnego. Industrialne niekończące się korytarze pełne rur hydraulicznych, przewodów i tablic elektrycznych. Całość wyglądała przerażająco i nadawała się na plan niejednego filmu science -fiction. Pełno instrukcji i opisów z tablicami technicznymi na ścianach. Labirynt był na tyle długi że chodziliśmy tam kilka godzin, aby wreszcie wyjść od strony zaplecza socjalnego dla obsługi technicznej peronów. Tak oto zwiedzaliśmy perełkę powojennego modernizmu jakże ciekawą dla młodego człowieka. Dowiedzieliśmy się także co ma wspólnego Dworzec Centralny z architekturą Linii Otwockiej. Chodziło o dach – kopułę głównej hali dworca. Dowiedzieliśmy się również ze pod dworcem przebiega spora hala napowietrzająca , która ciągnie się aż do Pałacu Kultury.
Pałac Kultury to też osobna historia. Herflik aby go dogłębnie zwiedzać musiał zapoznać lub przekupić kilka osób tam pracujących. Było to na tyle trudne, ze zajęło mu to około rok, a i tak nie do końca był tam „bezpieczny”. Rekompensowało mu to dostanie się do podziemi pałacowych lub ciekawych pomieszczeń mieszczących się w tym budynku. Tutaj w późniejszym czasie brał max 3 turystów, a i tak nie obyło się bez wpadek.
Gdy już studiował chodził ze swoim profesorem po tych niedostępnych miejscach. Wówczas wywierało to nawet na ludziach związanych z nauką, z historią niesamowite wrażenie. Owy profesor był później klientem Dżordża, bo przez Herflika polubił zioło. Facet miał osiagi na arenie międzynarodowej, a chodził z nami po podziemiach Warszawy. Wówczas z Dżordżem spędzaliśmy z nimi sporo czasu i można powiedzieć ze w ten sposób skończyłem zaocznie historię Warszawy. Dyplomu nie dostałem ale dostałem coś bardziej wartościowego: wiedzę popartą naocznymi oględzinami. Dzisiaj wiele tych miejsc już nie istnieje, a to zwiększa wartość tych wykładów.
Pamietam jak po ziole się spierali, często Dżordż z nimi polemizował, a rozmowy wyglądały komicznie:
Profesor
- ...nie #!$%@? Herflik, to sklepienie ma za mały łuk i nie mogło być elementem baroku
Herflik
- Ależ profesorze, barok jak się patrzy, ten fragment kartuszu...profesor spojrzy
Profesor zbliżywszy swoją twarz w okularach przypominających denka od butelek:
- To jest kartusz wzorowany nieudolnie na baroku, ale nie barokowy, robił go jakiś partacz
Dżordż
- Oboje nie macie racji, bo skąd tutaj element tego żelastwa marnej jakości...
Profesor
- Panowie spokojnie, zapalmy jointa i otwórzmy swoje umysły...od początku..

Tak się spierali godzinami, a przy tym mieli niezły ubaw. Profesor palił skręty i miał długą, siwą brodę, pożółkłą od papierosów okolicach ust i nosa. W ogóle profesor był bardzo barwną postacią a przy nas czuł się bardzo swobodnie, myślę ze przeżywał drugą młodość. Później zapraszaliśmy go na imprezy, na które chętnie przychodził w charakterystycznym sweterku. Wszyscy go lubili, miał 60 lat , a wyglądał na 85. Strasznie klął przy nas co powodowało różne komiczne sytuacje. To on Dżordża wprowadził do elitarnej klienteli naukowej.
Tak oto tymi sposobami ludzie pragnący czegoś więcej jak zwiedzanie Łazienek Królewskich czy uliczek Starego Miasta mieli okazję poznać ciemną stronę Warszawy, nieznaną, tajemniczą. To właśnie Herflik był pierwszym nielicencjonowanym przewodnikiem warszawskim. Pięknie opowiadał, miał w jednym palcu historię miasta, a także historię Polski. Wyczuwał klienta i opowiadał w tak barwny sposób że opowieści te pochłaniały człowieka bez reszty. Często wyciągał z plecaka różne rekwizyty, mapy, aby ubarwiać opowieści. Herflik w późniejszym czasie skończył historię na UW z wyróżnieniem. Później podobno się doktoryzował.

Wcześniejsze części łatwo znaleźć na mikroblogu. Sorry ze tak rzadko pisze ale to przez brak czasu

#lata90 #gimbynieznajo #narkotykizawszespoko #dzordz
  • 7
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@sundancekid:
Aktualnie czerpie przyjemność z małżeństwa:) Warszawa się zmieniła. Jadąc przez nią i patrząc na pewne miejsca , mam wrażenie że zmieniły się nie do poznania. To już dla mnie nie to samo. Nie ma tych ludzi, tych miejsc, tego "zapachu", tej surowości lat 90. Przez 18 lat miasto i ludzie zmienili się diametralnie.
Każde pokolenie posiada jakąś magię i na swój sposób ma barwne życie. Ja aktualnie mam grubo
  • Odpowiedz