Wpis z mikrobloga

#morskieopowiesci #pracbaza
Na pewno większość z was ma gdzieś z tyłu głowy takie chwile kiedy mogliście zginąć albo zostać kalekami. Było o włos i do teraz z przerażeniem wspominacie ten moment.

Dzisiaj mam dwie historie. Jedna o głupiej i bezsensownej śmierci, a druga o mojej nieskończonej głupocie, która śmiercią mogła się skończyć.

Przywieźliśmy do Aleksandrii w Egipcie celulozę spakowaną na paletach (tak to wyglądało). Nic specjalnego. Wyładowują palety dźwigami bezpośrednio z naszej ładowni na ciężarówki. Jak widać na zdjęciu, palety składają się z paczek. A taka paczka waży około 200 kilogramów. Jak to w Afryce - nie szedł im ten wyładunek zbyt sprawnie. Pojedyncze paczki czasami spadały z wielkim hukiem. Nie podobało mi sie to, że goście, którzy pomagali usadowić ładunek na ciężarówce, nie za bardzo uważali. Zamiast trzymać się z daleka oni szarpali ten ładunek, włazili pod niego kiedy cały się telepał.
No i w końcu stało się. Jedna z tych dwustukilogramowych paczek trafiła chłopa idealnie w głowę. Krzyk i hałas zaraz się uspokoiły, bo nie było w sumie co ratować - czaszka kompletnie zmiażdżona. Zawinęli go w koc i położyli gdzieś obok i wyładunek trwał nadal. Wózek widłowy podniósł zakrwawioną celulozę, wstawił na ciężarówkę, a ta pojechała do fabryki czy tam magazynu. Po kilkunastu minutach przyjechała karetka, a właściwie to pickup z kogutami na dachu. Ratownicy odwinęli koc, machnęli ręką, wrzucili trupa na pakę i odjechali. Na nabrzeżu zostały jednak kawałki czaszki, mózgu no i krew. Co się robi w takich sytuacjach? Wtedy się dowiedziałem. Bierze się wiadro wody z morza i zmywa szczątki do wody. Nie robi się tego nawet zbyt dokładnie, bo potem przez cały dzień w zagłębieniu stoi kałuża zabarwiona na czerwono.

Kiedy człowiek jest bardzo młody to wydaje mu się, że jest nieśmiertelny. Nie jest to jednak dobre podejście kiedy jesteś na swoim pierwszym statku w życiu. Jest wiele głupich rzeczy, które można robić na statku. Myślę jednak, że w czołówce objawów skrajnego debilizmu może być chodzenie po komiksie (na tym obrazku zaznaczony cyfrą 28). A to nie chciało się iść dłuższą drogą, a to "tylko kawałek, coś jeszcze sprawdzę". Niby nic takiego poza tym, że z jednej strony mam pokład trzy metry niżej, z drugiej dno ładowni 15 metrów niżej, a ja idę środkiem - "dróżką" szerokości pół metra gdzie nie ma się czego chwycić, a jest o co się wypieprzyć i sobie głupi ryj rozwalić. I tak jak się domyślacie, pewnego pięknego wieczoru podczas wyładunku w jakimś kraju w Ameryce Południowej potknąłem się. Zdążyłem tylko szybko kucnąć i złapać się krawędzi, żeby nie stracić równowagi. Nic mi się na szczęście nie stało poza tym, że do teraz - po sześciu latach - przechodzą mnie ciarki jak tylko sobie o tym przypomnę.

Jeżeli macie jakieś pytania czy sugestie, to zapraszam do komentowania.

Pod tagiem #morskieopowiesci będę wrzucał kolejne historie.
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach