Wpis z mikrobloga

#anonimowemirkowyznania
tl:dr


Ja lvl 25, różowy 26. Poznaliśmy się jakieś 3 lata temu. Ładna, inteligentna, z poczuciem humoru – polubiłem ją, ale nie było tu mowy o jakimś uczuciu. Ona bardziej zabiegała o mnie, a ja byłem dość pasywny pod tym względem. Po jakimś czasie jednak zaczęliśmy się częściej spotykać. Było OK. Po jakimś roku pojawił się temat wspólnego mieszkania, do którego byłem bardzo sceptycznie nastawiony, ale… zgodziłem się (planowałem się przeprowadzać). Niby pod kilkoma warunkami, ale możecie się domyślać jak to wyglądało. Mój wielki błąd.

Prawie dwa lata wspólnie mieszkamy. Generalnie moje obawy okazały się słuszne. Zaczęła się ta cała zabawa w dom. Generalnie miło spędzaliśmy czas poza domem, ale już samo wspólne mieszkanie pokazało kilka różnic w podejściu do życia. No i jak to w związku pojawiały się kłótnie. Kilka razy sama mi groziła rozstaniem i związek wisiał na włosku. Gdy już myślałem, że to koniec, czułem ulgę, bo to wspólne mieszkanie wysysało ze mnie energię. Natomiast jakoś tak rozchodziło się po kościach, a ja tematu nie ciągnąłem ze względów praktycznych typu finanse… Potem tego oczywiście żałowałem.
Tak sobie to układałem w głowie i doszedłem do wniosku, że teraz nie ma zmiłuj i przy następnej okazji pociągnę temat do końca. Zastanawiałem się czy tak po prostu zacząć rozmowę, ale okazja nadarzyła się sama. Zrobiła mi dużą awanturę o jakieś bzdety typu nie zmyłeś wczoraj patelni itd. Było widać, że coś ją wyprowadziło z równowagi i przypieprzała się do wszystkiego. Następnego dnia sama zapytała co dalej, czy się rozstajemy. Przytaknąłem myśląc dlaczego tak zwlekałem skoro to było takie proste, ale… z czasem miękła, inicjowała kolejne rozmowy i zapewniała, że bardzo będzie żałować jak nie spróbujemy. Potem jakieś teksty w stylu, że na nikim jej wcześniej tak nie zależało i że sobie z tym nie radzi, w co jestem w stanie uwierzyć, bo w kwestii wyznań nigdy nie była wylewna, raczej zimna.

Początkowo planowałem rozstać się w ten sposób, że sprowokuję ją do rzucenia mnie… ale wydało mi się to dziecinne. Teraz żałuję, że starałem się do tego podejść po partnersku (czyli wyjście na obiad, czy nawet głupia rozmowa w stylu co tam w pracy), bo zrobiła sobie tylko nadzieje. Problem w tym, że za tydzień idziemy na ślub jej przyjaciółki, więc nie bardzo uda mi się ochłodzić tę relację.

Piszę, żeby to z siebie wyrzucić. Bardzo źle się czuję, bo wiem, że ją ranię, ale to było raczej nie do uniknięcia. Jakiś rady od mirabelek – kiedy rozstanie z Waszego punktu widzenia boli najmniej? Wolałbym, żeby się na mnie wkurzyła. Powiedzieć jej, że poznałem inną?

inb4 Mieszkamy razem do końca września najprawdopodobniej.

Kliknij tutaj, aby odpowiedzieć w tym wątku anonimowo
Kliknij tutaj, aby wysłać OPowi anonimową wiadomość prywatną
Post dodany za pomocą skryptu AnonimoweMirkoWyznania ( https://mirkowyznania.eu ) Zaakceptował: kwasnydeszcz
  • 8
OP: @ossela: wmawiałem sobie, że to może być na dobrą sprawę plus, bo będę na wszystko patrzył na chłodno, bez emocji... ona też jest dość chłodną osobą, więc wyglądało to praktycznie jak mieszkanie ze współlokatorką (pomijając seks)

@anetaha: to akurat prawda. Nie doszło do niczego oczywiście póki jestem w związku, ale czuję, że mogłoby być. Nie wiem tylko czy nie zranię jej tym bardziej. To, że nie ma sensu