Wpis z mikrobloga

Wpis @puddin zachęcił mnie do zalogowania od bardzo dawna, ale przypomniało mi historie sprzed lat:

Ja człowiek indywidualny (piwniczak non less dzisiaj) byłem oczywiście jako dziecko w sanatorium. Kubalonka fajne miejsce daleko od ludzi wszędzie trzeba było chodzić bo przełęcz, ale nie o tym tylko o koledze z sali. Patrząc z perspektywy spoko ziomek tylko na początku trzymał się z boku, był w mojej sali nie przesadzało mi to bo sam wolę myśleć niż gadać. Ale zostawaliśmy coraz dłużej po ciszy bo bardziej się poznaliśmy i stwierdziliśmy, iż kapusia brak. W kantynie były czipsy, a i nawet batony i każdy młody mąż obowiązkowe kieszonkowe wydawał na to. No i ten pałaszował z nami te czipsy i chodził z nami tak to widziałem wtedy...
Pewnego dnia okazało że pobieranie krwi (sanatoryjny standard), no i wszystkich wołają, a jego nie. No zaczęliśmy drążyć o co chodzi. Opowiedział nam pod naciskiem, sami doszliśmy że jego ciuchy nie były takie super... i się złamał. Podobno nigdy nie był dłużej za tym swoim całym zborem i nie poznał takiej "nonszalancji" jak w #!$%@? sanatorium, gdzie piguła chodziła i sprawdzała czy równo spisz, bo inaczej pobudka i ułożenie wynikające z nieuniknionego "możliwego spadnięcia". Mówił nam, że jest to ciekawe (miałem gameboya classic i popykał sobie w pokemonki) I się popłakał i był histeryczny, ale dogadaliśmy go przez noc, że #!$%@? z tym co jego rodzina myśli jak mu się podobało to kiedyś będzie dorosły i sam da rade. Nigdy nie wymieniliśmy kontaktów, bo jak wtedy (a to było parę lat temu), ale dziś myślę że nasze wspólne pokazanie że świat nie wybiera zawsze za ciebie i masz szanse na własne życie było objawieniem które mu było potrzebne...
Chciałbym myśleć że mu pomogłem.
Mam nadzieje że ma się ok.
W sumie taki mały "high point mojego życia"
#swiadkowiejehowy
  • 1