Wpis z mikrobloga

#rozdzialdopoduszki #ksiazki #historia #dziennik #gruparatowaniapoziomu

George Smith Patton - "Wojna, jak ją poznałem."

Rozdział 1
Operacja „Torch"

Ponieważ podane poniżej materiały z kampanii afrykańskiej niewiele mają związku z faktycznymi działaniami, a to ze względu na ograniczenia narzucone przez cenzurę w okresie, kiedy były pisane, krótkie streszczenie kampanii może być pożyteczne dla orientacji czytelnika. 8 listopada 1942 roku na północnym wybrzeżu Afryki wylądowały trzy zgrupowania operacyjne, m. in. Zachodnie Zgrupowanie Operacyjne*. Jego wojskami lądowymi dowodził generał major Patton. Organizacja dowództwa wojsk lądowych opierała się na planie, który zakładał, że przekształci się ono po wylądowaniu w dowództwo 5 armii. W skład Zachodniego Zgrupowania Operacyjnego wchodziły trzy związki taktyczne: północny, pod dowództwem generała majora Luciena K. Truscotta, który wylądował w Port Lyautey; środkowy, dowodzony przez generała majora Jonathana W. Andersona — pod Fedhalą*, oraz południowy z dowódcą generałem majorem Ernestem A. Harmonem — pod Safi. Na czele lotnictwa armijnego stał generał brygady John K. Cannon. Zgrupowanie operacyjne składało się z około 32 000 ludzi. Całością dowodził admirał H. K. Hewitt do czasu trwałego umocnienia się sił lądowych i powietrznych na wybrzeżu. W ciągu dwóch tygodni admirał prowadził zmiennymi kursami konwój, złożony z około stu
okrętów, bez incydentów przez Atlantyk i przy dzielnej pomocy i niezmordowanych wysiłkach swego całego personelu wspierał desant wojsk lądowych Lądowanie całkowicie zaskoczyło Francuzów, a walki, jak na to wskazuje wysokość strat, były ciężkie. Marynarka francuska zarówno na morzu, jak na lądzie bohatersko i zaciekle walczyła do ostatka.
11 listopada, kiedy wojska stały już w gotowości bojowej, a samoloty znajdowały się nad celem, Francuzi dali sygnał „dosyć",
dosłownie o kilka minut uprzedzając prawdopodobne zniszczenie Casablanki, którego tylko dzięki jakiemuś cudowi łączności udało się uniknąć.
Tego samego popołudnia został podpisany pokój w Fedhali, a generał Patton wzniósł toast na część żołnierzy obu narodów, którzy ponieśli bohaterską śmierć, oraz za walkę ramię przy ramieniu w celu zniszczenia nazistów.
Natychmiast przystąpiono do odbudowy portu, dróg i linii kolejowych, a w ciągu następnych dwóch tygodni jednostki ame-
rykańskie uczyły Francuzów posługiwania się nowoczesną bronią.

Na początku marca 1943 roku generał Patton został wezwany do Tunezji, gdzie objął dowództwo 2 korpusu, który poniósł na przełęczy Kasserine poważną klęskę. Korpus ten wchodził w skład 18 Grupy Armii dowodzonej przez generała Harolda Alexandra. Operacja pod Kasserine miała na celu udzielenie pomocy brytyjskiej 8 armii pod dowództwem generała Montgomery'ego przez zagrożenie tyłom generała Rommla w rejonie Gafsy. W końcu kwietnia dowództwo 2 korpusu przejął generał Omar N. Bradley, Patton zaś powrócił do planowania inwazji na Sycylię — pracy, którą przerwał na skutek działań w Afryce.

_* Oficer oddziału prasowego w Departamencie Wojny, generał major A. D. Surles,
opowiedział mi następującą historię. 7 listopada 1942 roku wieczorem na biuro
jego przypuścili szturm dziennikarze, prosząc o informacje. Niektórzy grozili
nawet oficerowi dyżurnemu. Wreszcie jeden z nich powiedział: „Chodźcie,
chłopcy, pójdziemy do Białego Domu; tam nas zawsze dobrze przyjmują". I
dziennikarze gremialnie opuścili biuro. W drzwiach Białego Domu powitał ich
ze zwykłą serdecznością sekretarz prezydenta, pan Stephan Early; zaprosił ich
do wnętrza i poprosił, aby zajęli miejsca, po czym przeprosił ich i powiedział:
„Za chwileczkę powrócę". Minęło piętnaście minut, pół godziny, dziennikarze
zaczęli się niepokoić. Któryś podszedł do drzwi i nacisnął klamkę. Drzwi były
zamknięte na klucz.
Wreszcie pan Early wszedł do pokoju, #!$%@?ąc trzymaną w ręku depeszą:
„Już po wszystkim, chłopcy! — zawołał. — Nasze wojska wyładowały.
Nastawcie radio". (B.A.P.).
Późniejsze rozkazy zmieniły ten plan.
* Pod Fedhalą lądował generał Patton._

P.D.H.

PÓŁNOCNA AFRYKA
29 października 1942 roku
Przesyłam to pismo przez komandora Gordona Hutchinsa z Augusty. Zanim dotrze on do kraju, wszystkie wydarzenia znajdą się już na łamach gazet. Norfolk opuściliśmy 24 października o godzinie 8.10 rano. Okręty wypłynęły w zadziwiającym porządku, z bezbłędną sprawnością. Posuwaliśmy się kolumną poprzez zagrody minowe oczyszczonym i oznaczonym bojami torem wodnym, po czym dołączyliśmy do pięciu kolumn prowadzonych przez Augustę.
2 listopada
Mamy tu najlepsze kasyno, jakie kiedykolwiek widziałem. Boję się, że utyję. Co rano robię w mojej kabinie mnóstwo ćwiczeń
gimnastycznych, łącznie z ćwiczeniami na drążku i biegami w miejscu (480 kroków, co równa się ćwierci mili). Rano na stanowiskach bojowych nakładamy kamizelki ratunkowe i hełmy, ponieważ jednakmoim stanowiskiem jest moja kabina, nie muszę się spieszyć. Następnie wychodzę na pomost bojowy, a gdy się rozjaśnia, idę na śniadanie. Skończyłem właśnie czytanie Koranu — to dobra i ciekawa książka. Wydałem wszystkim prowizoryczną dyrektywę do działań. Stosuję
strategię „walca parowego", to znaczy: zdecyduj się co do sposobu i kierunku działania i tego się trzymaj. Jeśli chodzi o taktykę, nie ma mowy o „walcu parowym". Atakuj słabe miejsce, chwyć za nos i kop w tyłek.

6 listopada
Za czterdzieści godzin znajdę się w ogniu walki, mając niewiele informacji; a natychmiast, bez chwili zastanowienia, będę musiał podejmować najdonioślejsze decyzje; wydaje mi się jednak, że odpowiedzialność wpływa na rozjaśnienie umysłu, tak że z boską pomocą będę w stanie je podjąć i będą one słuszne. Mam takie wrażenie, jakbym całe życie czekał na tę chwilę. Kiedy skończę z tą robotą, sądzę, że wstąpię na następny szczebel drabiny przeznaczenia. Jeśli tylko spełnię wszystko, co do mnie należy, reszta dokona się sama.
8 listopada
Ubiegłej nocy położyłem się do łóżka ubrany i spałem od godziny 10.30, chociaż nie było to łatwe. O godzinie drugiej wyszedłem na pokład i ujrzałem światła Fedhali i Casablanki oraz światła na wybrzeżu. Morze — gładkie jak lustro, ani jednej fali. Bóg jest z nami*. Mieliśmy, jak dotąd, wspaniały dzień; od godziny 8 toczymy bitwę morską. O godzinie 7.15 z Casablanki wyszło sześć nieprzyjacielskich niszczycieli. Dwa płonęły. Wszystkie nasze okręty, w których zasięgu się znalazły, otworzyły do nich ogień i niszczyciele zawróciły. Massachusetts ostrzeliwał Jean Barta około trzydziestu minut. O godzinie 8 wybierałem się na lad. Moja łódź ze wszystkimi naszymi
rzeczami, pośród których znajdowały się moje białe pistolety, wisiała już na żurawikach. Posłałem ordynansa, aby mi te pistolety przyniósł, a w tej samej chwili z Casablanki wyszły dwa duże niszczyciele i jeden lekki krążownik pędząc blisko brzegu i usiłując zaatakować nasze transportowce. Augusta zwiększyła prędkość do 20 węzłów i otworzyła ogień. Pierwszy podmuch salwy oddanej z wieży zmiótł naszą łódź, diabli ją wzięli, a wraz z nią wszystkie nasze rzeczy oprócz pistoletów.
Około gdziny 8.20 nieprzyjacielskie bombowce zaatakowały nasze transportowce i Augusta pospieszyła, aby je osłonić.
* Podczas planowania operacji „Torch" zapewniano nas na podstawie znajomości warunków lokalnych, że w ciągu całego roku znajdzie się zaledwie dwanaście dni, w których będzie możliwość przeprowadzenia desantu.

Potem znów nawiązaliśmy walkę z okrętami francuskimi. Ostrzeliwaliśmy je zaciekle około trzech godzin. Stałem na górnym
pokładzie, kiedy pocisk upadł tak blisko, że oblały mnie strumienie rozpryskującej się wody. Później, gdy byłem na pomoście bojowym, następny pocisk upadł jeszcze bliżej, ale tym razem znajdowałem się za
wysoko, aby fontanna mogła mnie dosięgnąć. W powietrzu wisiała mgiełka, a nieprzyjaciel stosował dymną zasłonę. Zaledwie mogłem go widzieć i rozróżnić wzbijane przez nasze pociski fontanny wody, okręty nasze bowiem strzelały jak wszyscy diabli, płynąc zygzakiem i wykonując zwroty, aby utrzymać nieprzyjaciela z dala od naszych
transportowców. Admirał Hall, szef sztabu admirała Hewitta, mój szef sztabu, pułkownik Gay, pułkownicy Johnson i Ely ze sztabu wojsk desantowych floty atlantyckiej, moi adiutanci Jenson i Stiller oraz sierżant Meeks udali się wraz ze mną na ląd o godzinie 12.42. Kiedy łódź nasza odbijała od okrętu, marynarze wychylali się za reling wiwatując. Wylądowaliśmy na plaży o godzinie 13.20 zupełnie przemoczeni bryzgami fal. Toczył się jeszcze zażarty bój, a ja nie miałem pocisków. Harmon zajął Safi przed świtem, ale dowiedzieliśmy się o tym dopiero w południe. Do południa Anderson zdobył rejon obu rzek oraz wzniesienie i wziął do niewoli ośmiu członków niemieckiej komisji rozejmowej.
Dowiedzieli się o lądowaniu dopiero o godzinie szóstej, co świadczyło, że stanowiło ono całkowite zaskoczenie.
Kiedy znajdowaliśmy się jeszcze w Waszyngtonie, pułkownik W. H. Wilbur zaofiarował się, że pojedzie do Casablanki i zażąda złożenia broni. Wyładował w pierwszym rzucie i w ciemnościach udał się do Casablanki z białą flagą. W drodze był kilkakrotnie ostrzeliwany, ale w Casablance Francuzi respektowali flagę, chociaż odmówili złożenia
broni.
11 listopada
Dzisiaj postanowiłem zaatakować Casablankę 3 dywizją i jednymbatalionem czołgów. To była śmiała decyzja, ponieważ zarówno Truscott, jak Harmon zdawali się mieć trudności; uważałem jednak, że powinniśmy utrzymać inicjatywę w naszych rękach. Potem przybył na brzeg admirał Hall, aby uzgodnić wsparcie artylerii okrętowej i lotnictwa. Przywiózł dobre wiadomości. Truscott zdobył lotnisko w Port Lyautey; znajdują się tam teraz czterdzieści dwa samoloty P-40. Harmon maszeruje na Casablankę. Anderson chciał rozpocząć atak o świcie, przesunąłem jednak termin na godzinę 7.30, ponieważ pragnąłem uniknąć pomyłek w ciemnościach. Tego ranka o godzinie 4.30 przybył francuski oficer, aby nas powiadomić, że wojska w Rabacie przerwały ogień; cały sztab pragnie, aby natarcie odwołać. Ja jednak powiedziałem, że będziemy nacierali. Pamiętam rok 1918, kiedy przerwaliśmy natarcie zbyt wcześnie. Odesłałem więc francuskiego oficera do Casablanki polecając mu, aby zameldował admirałowi Michelierowi, dowódcy załogi w Casablance, że jeśli nie chce zostać zniszczony, lepiej by natychmiast zaprzestał oporu, ponieważ ja będę nacierał — nie powiedziałem kiedy. Następnie zawiadomiłem admirała Hewitta, że jeśli Francuzi w ostatniej chwili zrezygnują z walki, przekaże mu przez
radio sygnał „przerwać ogień". To było o godzinie 5.30. O godzinie 6.40 nieprzyjaciel zaprzestał oporu. Był najwyższy czas, ponieważ bombowce znajdowały się już nad celem, a okręty liniowe przygotowały się do otworzenia ognia. Kazałem Andersonowi wkroczyć do miasta, a gdyby ktoś próbował go zatrzymać — atakować. Nikt go nie zatrzymywał, ale godziny od 7.30 do 11 były najdłuższe w moim życiu. O godzinie drugiej przybyli admirał Michelier i generał Nogués w celu przeprowadzenia pertraktacji. Konferencje otworzyłem gratulując Francuzom ich odwagi, zakończyłem zaś szampanem i toastami. Wystawiłem im również wartą honorową. Nie ma sensu kopać człowieka, kiedy jest już powalony.
Za dzień lub dwa Nogués i ja złożymy wizytę sułtanowi.