Wpis z mikrobloga

#rozdzialdopoduszki #ksiazki #opowiadania #czytajzwykopem

Edmund de Amicis
SERCE
OPOWIADANIA MIESIĘCZNE

„... chodziłbym z dużo większą ochotą do szkoły, gdyby nam nauczyciel opowiadał co dzień takie rzeczy jak dziś z rana. Ale cóż! Tylko raz w miesiącu ma być jedno takie i mamy je dostać na piśmie, i będzie zawsze o pięknym i dobrym czynie jakiegoś małego chłopca”...
Te słowa jednego z młodziutkich bohaterów „Serca” najlepiej wyrażają niezniszczalny urok zawartych w nim opowiadań.

Opowiadania miesięczne stanowią część książki. Całość ukazała się w roku 1955.
„Serce” napisał wioski pisarz Edmund de Amicis na podstawie pamiętników swego syna, ucznia szkoły elementarnej w Turynie. Opisując historię przeżyć szkolnych chłopca, włączył do niej tekst literackich zadań szkolnych, jakie chłopcy otrzymywali co miesiąc – stąd nazwa tych utworów: opowiadania miesięczne.
Opowiadania te oddajemy dziś do rąk naszych młodych czytelników z przekonaniem, że przeczytają je z równie głębokim wzruszeniem, z jakim czytali je bohaterowie „Serca” – mali uczniowie szkoły turyńskiej końca XIX wieku.

MAŁY PATRIOTA Z PADWY
Pewnego razu parostatek francuski płynął z Barcelony, miasta hiszpańskiego, do Genui; a znajdowali się na pokładzie Francuzi, Włosi, Hiszpanie i Szwajcarowie. I był tam między innymi chłopiec jedenastoletni, biednie odziany, sam, który się trzymał ciągle na uboczu jak leśne zwierzątko, poglądając na ludzi spode łba! Bo to było tak: przed dwoma laty jego ojciec i jego matka, wieśniacy z okolic Padwy, sprzedali tego chłopca bandzie linoskoków, którzy nauczywszy go przeróżnych sztuk to pięścią, to kopaniem, to głodem, wędrowali z nim przez
Francję i Hiszpanię, bijąc go bez litości i jeść mu nie dając. Więc kiedy przywędrowali do Barcelony, ów chłopiec, nie mogąc wytrzymać tego bicia i tego głodzenia i wyniszczony do ostatka sił, uciekł od swego dozorcy i oddał się w opiekę konsula włoskiego, który ulitowawszy
się nad nim umieścił go na tym parostatku i dał mu list do kwestora w Genui, żeby tego biedaka do rodziców odesłał. Do tych rodziców, co go to sprzedali, jak gdyby był bydlęciem, nie człowiekiem. Biedny chłopiec był cały poraniony i ledwo się na nogach trzymał. Dali mu kajutę drugiej klasy. Patrzyli na niego ludzie, niejeden i zapytał o co, ale on nie odpowiadał. I tak się zdawało, że wszystkich nienawidzi i wszystkimi gardzi, tak mu dojadły i struły serce te razy i te głodzenia. Wszakże udało się trzem podróżnym przez uporczywe pytania rozwią-
zać mu jakoś język, tak że w kilku szorstkich słowach na pól włoskich, na pół hiszpańskich, a na pół francuskich opowiedział im swoją historię.
Ci trzej podróżni to nie byli Włosi, ale zrozumieli, co ten chłopiec mówił, i trochę z litości, a trochę z tego, że im wino szumiało w głowie, dali mu pieniędzy żartując i namawiając, żeby im jeszcze co więcej opowiedział. A że do sali weszło w owej chwili kilka pań, wszyscy trzej chcieli się pokazać i rzucali mu pieniądze wołając: – Trzymaj, chłopcze! Trzymaj jeszcze! –
i pobrzękując lirami po stole.
Chłopiec napełnił kieszenie, podziękował półgłosem, zawsze jednako dziki, ale ze spojrzeniem pierwszy raz uśmiechniętym i wdzięcznym; po czym zaraz poszedł do swojej kajuty, zaciągnął firankę i siedział cicho, rozmyślając o swym dziwnym losie. Mógł teraz za te pieniądze
nakupić sobie różnych łakotek, on, który przez dwa lata łaknął suchego chleba; mógł też kupić sobie w Genui ubranie, on, co od dwóch lat w łachmanach chodził; i także mógł przynieść je z sobą rodzicom, którzy pewnie inaczej by go wtedy przyjęli, niż gdyby przyszedł
z próżnymi rękami. Przecież te pieniądze to były dla niego jakby mały majątek. Tak to on sobie rozmyślał pocieszony, poza firanką kajuty, podczas kiedy trzej podróżni rozmawiali z sobą siedząc przy obiadowym stole w pośrodku sali drugiej klasy. Pili i rozmawiali o podróżach
swoich, o krajach, jakie poznali, i od słowa do słowa zaczęli mówić o Włochach.
Zaczął jeden skarżyć się na oberże, drugi na koleje żelazne, a potem wszyscy wpadli w zapał i wygadywali na wszystko, co włoskie. Ten wolałby podróżować po Laponii, tamten opowiadał, jako w całych Włoszech są sami oszuści i złodzieje, trzeci prześmiewał się, że urzędnicy włoscy nie umieją czytać.
– Naród nieuków! – rzekł pierwszy.
– Brudasów! – rzekł drugi.
– Zło... – zaczął trzeci i chciał powiedzieć „złodziei”, ale nie dokończył słowa.
Grad soldów i półlirówek spadł im nagle na głowy, na plecy, potoczył się po stole, po pokładzie z piekielnym hałasem.
Wszyscy trzej skoczyli wściekli patrząc w górę, a tu im jeszcze na twarze runęła garść miedziaków.
– Macie tu swoje pieniądze! Trzymajcie swoje grosze! – krzyknął z pogardą chłopiec zerwawszy firankę swej kajuty.
– Nie przyjmuję wsparcia od tych, którzy moją ojczyznę znieważają!