Wpis z mikrobloga

@fordern: Następny etap tamtego wyścigu jeszcze lepszy, Voeckler, Evans, Schleckowie i Contador ganiają się od startu do mety, a wygrywa...Pierre Rolland.

Chciałbym takiego szalonego Touru, bo od tego 2011 roku wszystko jest takie wyliczone, przewidywalne i ... nudne, tak po prostu.
@rooger: Na tamtym etapie zabrakło tylko poważnego ataku kogoś z czołówki, bo to co Contador próbował na Alpe d'Huez to kabaret, a nie szarża. Za dużo namieszał defekt Evansa na początku, i potem Schleck był już spompowoany.
@fordern: Przecież Contador im odjechał wtedy tylko brakło mu sił, a nie kabaret. Przeszarżował. Chyba wszystkie akcje tamtego dnia były wynikiem jego ataków.

Po dwóch dniach takiego ścigania tam już nikt nie miał zbyt wiele w baku.
@rooger: Ja to zapamiętałem tak, że Schleck podpiął się pod Contadora, który od początku próbował odrobić straty poniesione dzień wcześniej. Andy potrzebował każdej sekundy, aby móc obronić się przed Evansem na czasówce, więc ruszył, bo ucieczka sformowała się z naprawdę solidnych kolarzy. Potem defekt miał Evans, a grupa mocno pracowała na Galibier. Potem był fragment płaski, i peleton zaczął dojeżdżać grupę harcowników. Potem z chaosu wyłonił się Contador, który znowu próbował.
@fordern: Nie, Contador atakował już na Alpe d'Huez, Schleck próbował dospawać tak, jak na wcześniejszej górze, ale brakło mu sił, potem Hiszpan szybko dogonił uciekających Hesjedala i Rollanda, szybko zyskał prawię minutę przewagi, ale przeliczył się z siłami.

Najpierw doszedł go Rolland, potem atakujący z peletonu Sanchez. Rolland objechał obu i zgarnął etap.

O tyle ciekawiej, że było sporo ataków, a ten wcześniejszy etap to taka jazda indywidualna na czas Schleck