Wpis z mikrobloga

Ląduję na lotnisku w Ho Chi Minh.

Wymyślam nazwę i adres hotelu w którym się 'zatrzymam' i cierpliwie wypełniam wszystkie rubryki w formularzu wizowym. Swoje odczekuję i w końcu po ponad godzinie, uboższa o 25 dolarów, odbieram swój paszport z wklejoną miesięczną wizą. Zjeżdżam schodami ruchomymi na dół. Mój plecak czeka na mnie na podłodze na środku hali.

Kantory mają wypisane kursy ołówkiem na kartkach A4. Wymieniam trochę gotówki i rozglądam się za kartą SIM od lokalnego dostawcy. Nad jednym stoiskiem wisi malutka tabliczka '3G', nad dwoma następnymi '4G'. Cenowo zdecydowanie lepiej wypada to pierwsze. Ekspertem nie jestem, nie wiem jaka jest różnica między generacjami ale kierując się babską logiką postanawiam wziąć 'lepszą'.
-Macie może 4G za jakąś dodatkową opłatą? - pytam pracownika.
-W Wietnamie nie istnieje 4G. Mamy tylko 3G - odpowiada.
-Eeeee, to dlaczego tu obok sprzedają 4G?
Pracownik sam wydaje się być tym faktem zaskoczony.
-Możliwe, że to z okazji nowego roku - odpowiada po chwili namysłu.
Kupuję więc od niego kartę SIM z internetem 3G. Ja jedynie wybieram odpowiadającą mi opcję a on zajmuje się rejestracją numeru i całą konfiguracją. Po kilku minutach dostaję z powrotem swój telefon z aktywnym już pakietem internetowym. Obok nazwy sieci komórkowej pojawia się 4G.

W Wietnamie postanawiam zrezygnować z autostopu. Podejmuję chyba najbardziej nierozsądną decyzję w swoim życiu. Drugiego dnia pobytu w Ho Chi Minh kupuję motocykl. Nie działa prędkościomierz, obrotomierz, przednie kierunkowskazy też zakończyły swój żywot. Mechanik za śmieszne pieniądze wymienia mi kilka niezbędnych części i montuje ładowarkę USB którą przytwierdza trytytkami.

Do ostatniej chwili mam wątpliwości. Mogę się pochwalić umiejętnością łamania sobie nóg idąc prostym chodnikiem albo złamania ręki leżąc w łóżku (hit), a teraz zamierzam przejechać motocyklem ponad 2 tysiące kilometrów w kraju, gdzie brak jest jakichkolwiek zasad ruchu drogowego? Boję się, ale wyruszam. Już po przejechaniu 300 kilometrów wiem, że była to jedna z najlepszych decyzji w moim życiu. Najlepiej opisuje to kilka zdań, które napisałam już po sprzedaży motocykla na drugim końcu kraju.

,,Sprzedana.

Najchętniej zapakowałabym tę maszynę z nie-działającym-prawie-wszystkim do kontenera i wysłała do Polski. Chociaż nie wiem czy na polskich drogach bym się odnalazła.
Tutaj nikt się nie przejmuje jazdą pod prąd (na autostradzie też), skręcaniem z lewego pasa w prawo (co z tego, że zajeżdżasz komuś drogę) czy taką błahostką jak pierwszeństwo przy włączaniu się do ruchu. Sprawa prosta: włączasz się do ruchu czy zmieniasz pas to ci, którzy już na nim są mają na ciebie uważać i pilnować się, żeby w ciebie nie wjechać.
Nudzi cię stanie na światłach? Przejedź po chodniku żeby wepchnąć się na 'pole position'. Jeszcze 15 sekund do zielonego? Jedź na czerwonym, nikt nie zauważy. Zgaśnie ci motocykl na środku największego ronda jakie jesteś sobie w stanie wyobrazić? Nie przejmuj się, 200 motocyklów za Tobą ominie cię a jeśli problem jest poważniejszy to zatrzymają się koło ciebie zapytać czy wszystko w porządku i gdzie jedziesz. Po prostu.

Wydaje ci się, że z dużym plecakiem na bagażniku i mniejszym na plecach jesteś obładowany? Spójrz na całą 5-osobową rodzinę na jednym skuterze (lub 4 osoby+pies) albo panią wiozącą wysoką na 3 metry roślinkę w doniczce. Roślinka cię nie przekonuje? Można też wieźć świniaka, dwie klatki z kurami czy ciągnąć za sobą 5-metrowe bambusowe kijki. Lub wszystko powyższe jednocześnie.
Przez pierwsze kilkadziesiąt kilometrów za każdym razem nerwowo podskakiwałam na siedzeniu słysząc trąbienie. Później zrozumiałam, że tu nie znaczy to 'jak jedziesz baranie, prawo jazdy to chyba w czipsach znalazłeś' tylko 'hej koleżanko, wyprzedzam cię więc uważaj'. Zależnie od sytuacji i pojazdu trąbienie może też oznaczać 'hej, uważaj bo 300m dalej krowy urządziły sobie pastwisko z autostrady', 'patrz na mnie jak szybko zasuwam BRUM BRUM' albo 'trąbię, bo od trzech minut tego nie robiłem i zaczyna mi tego brakować'. Starsi widząc mnie w trasie szeroko się uśmiechali i pokazywali kciuki w górę. Kiedy spadł mi łańcuch zatrzymywali się i oferowali pomoc, a kiedy pokazywałam na migi, że dam sobie radę z uznaniem patrzyli jak zakładam go na miejsce. A z młodszymi ścigałam się spod świateł w miastach.

Jeden z najfajniejszych miesięcy mojego życia.''

*

Któregoś dnia budzę się rano z myślą, że jestem głupia nie doceniając tego co mam. Walentynki spędzam w sierocińcu w Da Lat. Obkupiona w piórniki, kolorowanki, kredki i książeczki staję w drzwiach i nie wiem czego się spodziewać. Następne kilka godzin gram z dzieciakami w piłkę, pomagam odrabiać im pracę domową i autentycznie wzruszam się widząc jak one cieszą się z głupich piórników. Nie wiem jak mam się zachować kiedy widzę, że dzieciaki nie chcą mnie wypuścić z budynku. Patrzę pytająco na uśmiechniętą dyrektorkę.
-Dałaś im miłość, której nigdy nie czuli.
Jestem miękką fają. Wtedy pojawił mi się w głowie plan żeby zrobić coś więcej dla dzieciaków który zrealizowałam kilka tygodni później.

*
W komentarzach wrzucam kilka zdjęć z trasy.
#paulawpodrozy
#podroze
beaver - Ląduję na lotnisku w Ho Chi Minh. 

Wymyślam nazwę i adres hotelu w którym s...

źródło: comment_PhvF3eayNXYvfuMvEjkbudQLoxIrC11y.jpg

Pobierz
  • 178
  • Odpowiedz
  • 76
@StaraSzafa: mam prawo jazdy kategorii B. W Tajlandii wypożyczyłam na 1 dzien skuter i przy jednej kontroli pokazałam międzynarodowe prawo jazdy-przeszło. Przy drugiej miałam szczescie bo policjant sie uparł, ze musze miec A (miał racje) ale zgrywalam głupa. W koncu zatrzymał grupkę Amerykanów bez międzynarodowego i uznał, ze lepszy hajs bedzie miał z nich-podszedł do nich machając moim prawem jazdy i krzycząc, ze takie musza miec :D w Wietnamie jest
  • Odpowiedz
  • 14
@adamopol: łażę po górach :) jechałam na stopa z gruzińska mafia wiec było wesoło, mam sie do nich odezwać jak bede w Kutaisi :D nie byłam, ale obczailam sobie opuszczony budynek w sam raz na nocleg na dachu z widokiem na góry :D
  • Odpowiedz
  • 7
@PepeXD: pracowałam przed wyjazdem, niedługo wracam ale nie dlatego, ze kończą mi sie pieniądze. Na przyszłość myśle o pracy zdalnej ew. szukaniu pracy na jakis czas stacjonarnie gdzies w swiecie. Teraz dostałam m.in propozycje pracy w Chinach za >2k$ miesięcznie wiec sie da :P
  • Odpowiedz
  • 15
@Boquete: na 'życie' przez prawie 4 miesiące wydałam lekko ponad 1000€ wliczając w to noclegi, jedzenie, transport, atrakcje i niezbędne na miejscu zakupy. Z ciekawostek to przez prawie 2 tygodnie w Malezji wydałam niecałe 30€ :P. Jak miałam ochotę to nurkowałam, kupowałam drogie wejściówki do parków narodowych czy pare razy wynajmowałam jednoosobowy pokój w guesthousie. Nie zydowalam a wynik finansowy zadziwia i mnie :D co do trasy to zrobię mapkę
  • Odpowiedz
  • 4
@rfeliga: uczenie angielskiego przez internet, ale to na razie luźny pomysł. Zobacze jak bedzie. Co do tamtej oferty to dostałam ja 'na miejscu', nauczanie w szkole językowej. Nie powiem ci jak szukać, bo sama tego nie robilam :(
  • Odpowiedz