Wpis z mikrobloga

Końcówka grudnia to czas podsumowań, czas skłaniający do refleksji na temat minionego roku. A tu, nie ma co się oszukiwać, był to szalony rok nie tylko na podłożu społeczno-politycznym, nie tylko na podłożu "jezus maria czemu te celebryty tak gino", ale być może dla każdego z nas w życiu prywatnym, rok 2016 oznaczał coś szczególnego. Czy miało to swoje odzwierciedlenie w filmach?

Miało.


Rok ten był dla kina dość wyjątkowy w tym jak bardzo był przeciętny i jak zwyczajny się okazał. Gatunek filmów o superbohaterach przekroczył punkt przesycenia co zaowocowało dwoma gniotami firmy od gniotów i dwoma średniakami firmy od średniaków. Gry komputerowe dwukrotnie udowodniły że są bardzo słabym materiałem na filmy, z kolei uwspółcześniony western dowiódł że jest w nim nieskrępowany potencjał warty zgłębienia. Disney z kolei pokazał że rozgryzł rynek wypuszczając film animowany z tym samym przesłaniem po raz 20 którzy ludzie pokochają (był świetny!), oraz znaną markę bez jakości, które ludzie łykną z powodu znaków towarowych (tutaj już się nie nabrałem). Po kontrowersjach w zeszłym roku, wreszcie i mniejszości rasowe zyskały uznanie, wypuszczając nie jeden, a dwa filmy które są naprawdę, cholernie dobre, ale i tak ktoś mądraliński jeden z drugim powie że to wyrównywanie szans i panderowanie liberałów pod murzynów. Rynek polski też pozostał w balansie, dostaliśmy zarówno najlepszy film od dekad, jak i najgorszy będący kropką wykrzyknika kończącego zdanie podsumowujące stan polskiego społeczeństwa. Zmarł Wajda i Żuławski, ale na pewno urodził się ktoś kto za 30 lat będzie podbijał polskie kino. Chyba.

Jeżeli jest trend który można zauważyć w światowym kinie, to fakt że indie jest nowym mainstreamem. Nie tylko ja jestem zmęczony wysoko budżetowymi produkcjami nastawionymi na ilość, widownie na całym świecie zwracają się w stronę twórców nowych, świeższych, którzy potrafią zadziwić swoją oryginalnością. Nie mam wątpliwości że to właśnie Moonlight czy La La Land będą na szczycie większości podsumowań tego roku, ja osobiście jednak wolałbym zwrócić uwagę na inny, jeszcze mniejszy film który podbił moje serce w tym roku.

Sing Street to film mały i nieśmiały. Nie jest o wielkich sprawach, nie ma w nim konfliktu który dotyczyłby całej planety. To prosta opowieść o tym, jak chłopiec chciał poderwać dziewczynę i założył dla niej kapelę. Skromny film muzyczny o miłości w Dublinie w latach 80. Dlatego można o nim powiedzieć wprost że to film roku.

ależ głuptasie, nie można tak o nim powiedzieć, film roku, film 10/10 musi mieć to coś, musi mieć pierwiastek wow, musi być jedyny w swoim rodzaju, ojciec chrzestny o to tam to jest wszystko

#!$%@?. Nie musi. Film to dość ciekawe medium, w tym że można z łatwością je oceniać pod względem warsztatu, technicznego fachu i pozostać w tym obiektywnym. Gdy się siedzi w tym jakiś czas można szybko i trafnie ocenić czy dialogi stoją na dobrym poziomie, czy może są drętwe i sztuczne. Czy historia jest naiwna i ucieka się do najtańszych sztuczek narracyjnych, czy może wyjątkowa, unikatowa i opowiedziana w sposób naturalny. Czy zdjęcia są piękne i zapierające dech w piersiach albo po prostu dobrze przekazują informację, czy może łamią kompozycję, wywołują fizyczny ból podczas patrzenia, czy oceniając ogół - jaki cel miał zostać osiągnięty. To są rzeczy które można porównywać w różnych filmach, wydawać numeryczne oceny i zestawiać w rankingach.

Ale jest też zupełnie druga strona, strona subiektywna, indywidualna i oddzielna dla każdego widza. Siadając przed ekranem każdy z nas przynosi swój własny bagaż doświadczeń, swój własny zestaw emocji. I niczym w przepięknej uwerturze, film odgrywając właściwe nuty może odwołać się właśnie do tych elementów i sprawić że dla jednego widza będzie wyjątkowy i przepiękny, a dla innego - średni. Dla kogoś kto całe życie wychowywał się na Nowej Nadziei i dzieckiem będąc roztaczał sny o planach Gwiazdy Śmierci, Rogue One może być urzeczywistnieniem snów i ideałem kinematografii do której będzie wracał każdego roku, a dla mnie, bez żadnych nacechowań emocjonalnych będzie on zwyczajnie głupi i obraźliwy w swoim prostactwie. Czy obie opinie nie mogą istnieć jednocześnie i być równorzędnie słuszne? Mogą.

(za to uwielbiam właśnie filmy Terrence'a Malicka, który tworzy wyłącznie kino emocjonalne, kino subiektywne, w którym jeżeli nie połączysz się z przedstawianym materiałem, nic z seansu nie wyniesiesz)

Zatem pokusiwszy się o niełatwe zadanie podsumowania roku 2016 w filmie, chcę tak naprawdę zwrócić uwagę, że pomimo "banalności" tego roku, tak czy siak można znaleźć perełki. Spójrzcie na to jak wyjątkową dziedziną kultury i sztuki jest film, życzę wam żebyście w nadchodzącym roku pokochali tak jak i ja to wyjątkowe i kuszące medium. A jeżeli wasz sylwester okazał się przyjemnym spędzeniem czasu w czterech ścianach, to Sing Street może okazać się naprawdę dobrym pomysłem na seans.

#dziesiatamuza #film #film #kino #podsumowanie2016
Joz - Końcówka grudnia to czas podsumowań, czas skłaniający do refleksji na temat min...

źródło: comment_45K1mn2ZjllwxWT4QPds55l5eFXfSXCg.jpg

Pobierz
  • 7
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@Joz: Nie wiem, czy widziałeś Once tego samego reżysera, ale również polecam. Gość na tym filmie ostatecznie wyrobił sobie fach w filmach muzycznych, by później wypuścić Sing Street (było jeszcze Begin Again, ale średnio mi podeszło). Co do oscarów to czekam jeszcze na Manchester by the Sea, kumpel oglądał na festiwalu i mówi, że to zdecydowanie jego faworyt.
  • Odpowiedz
@Modern_Talking: Manchester by the Sea sam w sobie był dość prosty, a w tej prostocie niestety może się nie nadać na Oscary. Myślę że zgarnie tak koło 7 nominacji, ale jeśli chodzi o statuetki to raczej Casey Affleck jest faworytem, wielu innych kandydatów nie ma, a w tej roli naprawdę zabłysnął.
  • Odpowiedz