Wpis z mikrobloga

Po całym dniu zwiedzania zabawa zaczynała się na serio! Dzisiejszego dnia obieraliśmy azymut na Saloniki, gdzie mieliśmy dotrzeć za 4 dni. Jak się potem okazało, najcięższe 4 dni całego tripa. Okazało się, że treningi na szosie w niczym nie pomagają przy jeżdżeniu takim krążownikiem po górach- duży ciężar wymuszał niską kadencję, czyli siłowe podjeżdżanie każdego podjazdu. Zacznijmy od początku...

Dla nielubiących czytać spoiler


Pobudka o 4:30, by uniknąć skwaru i przejechać najwięcej ile się da przed południem. Szybkie śniadanie, pakowanie i bez pożegnań zwijamy się z domu Stergiosa. Domu, który był dla nas ostatnim stałym schronieniem do samej Polski. Od samiutkiego początku droga pięła się delikatnie pod górę. Zanim słońce podniosło się zza gór było przyjemnie chłodno, a my powolutku pieliśmy się coraz wyżej i wyżej. Podjazd miał 25 km długości i definitywnie oddzielał klimat morski od kontynentalnego oraz cywilizację od zacofanej Grecji w głębokim kryzysie. Zrobiło się gorąco, a na podjazdach zaczęły nas ganiać zdziczałe psy. Nie czułem się bezpiecznie, gdyż auto przejeżdżało raz na pół godziny, a bywało, że goniły nas po 3 psy na raz. Po kolejnym takim incydencie wpadliśmy z Kamilem na "świetny pomysł"- gdy jakiś pies będzie nas gonić, rzucimy mu parówkę, to się odczepi. Parówki zostały nam ze śniadania, gdyż były to najtańsze parówki ze sklepu i pachaniały jak gówno,a ich smak wzbudzał w nas odruchy wymiotne. Oj, nie raz zatęskniliśmy jeszcze za takimi parówkami... Nasz plan nie wypalił, gdyż parówki tak śmierdziały, że psy nawet się na nie nie spojrzały XD Tym oto sposobem podbijały nam prędkości na podjeździe, który i tak zajął nam 2 godziny... Przynajmniej zdjęcia sobie porobiliśmy...

Po ciężkim podjeździe było już standardowo gorąco, czyli >40 st, a to dopiero 25 km z dzisiejszych 150. Oj ciężki dzień się zapowiadał... zdjęcie podczas chwili odpoczynku Szybko zwinęliśmy jednak swoje manele, gdyż w krzakach było mnóstwo węży i dziwnych jaszczurek. Po 5 km zjazdu dojechaliśmy do jakiegoś płaskowyżu, skąd widzieliśmy następne 15 km naszej wędrówki. W międzyczasie była szybka nauka stawiania dwójki w nawadnianym polu, przy okazji przypominając sobie jak się biegało, #!$%@?ąc przed właścicielem ziemi ( ͡° ͜ʖ ͡°) w tle widać płaskowyż, na którym kwitło niezbyt okazałe rolnictwo Powoli toczyliśmy się przez kolejne kilometry, pochłaniając ogromne ilości wody oraz stając co godzinę, by chwilę odpocząć. A jak umilaliśmy sobie całe dnie siedzenia w siodle? Głównie śpiewaliśmy. Mieliśmy ze sobą głośnik i śpiewaliśmy- głównie disco-polo.To na prawdę odmóżdżało człowieka, ale trzeba było coś robić, bo inaczej byśmy się zanudzili. Przy akompaniamencie Zenka przejeżdżaliśmy przez kolejne miejscowości, czasem podziwiając lokalną architekturę. Koło godziny 16 uznaliśmy, że czas na jakiś obiad, bo opadliśmy zupełnie z sił. Wybór padł na lokalną knajpę dla tirowców. Zamówiliśmy gyros, sprawdziliśmy fejsika, posiedzieliśmy przy chłodnej klimatyzacji. Nie wiedziałem, że gyros będzie dzisiaj przyczyną bardzo nieprzyjemnych zdarzeń xD

Było już bardzo późno, a przed nami jeszcze jedna góra do podjechania. Akurat odpoczywaliśmy przed podjazdem, gdy podjechał do nas jakiś SUV. Kierowca nie znał angielskiego, ale na migi spytał, czy nic nam nie jest, bo leżeliśmy przy drodze. Pokazaliśmy mu, że nie oraz wskazaliśmy kierunek w którym jedziemy. On się popatrzył, zaśmiał, puknął w głowę i pojechał dalej. Pomyśleliśmy, że nas nie docenia i że jedziemy...

...Pół kilometra później prowadziliśmy rowery na pieszo XD 12% po takim dniu to było dla nas za dużo. Szliśmy po tych górach przy akompaniamencie Gangu Albanii oglądając zachodzące słońce. #!$%@?, śpimy w tych górach, zjedzą nas wilki jakieś i po 1 dniu skończy się nasza, hehe, przygoda. Sytuacja stawała się na prawdę dramatyczna, chociaż wtedy nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy. Trochę szliśmy, trochę jechaliśmy, ale już nikt nie śpiewał. To była ta faza zmęczenia, gdy ktoś coś powie śmiesznego, a Ty wpadasz w taką głupawkę, że musisz się zatrzymać, bo nie masz siły jednocześnie śmiać się i jechać na rowerze. Z daleka widzieliśmy, że drogą jechał jakiś samochód. Nie zgadniecie- kolega z SUVA! Od razu się zatrzymał, powiedział "c'mon guys" i pomógł nam wrzucić rowery na pakę. Baliśmy się o nie, więc wsiedliśmy również z tyłu, by ich pilnować. Na tamtą chwilę to był najgorszy pomysł, jaki mógł nam wpaść do głowy.

Siedziałem tyłem do kierunku jazdy. Nie widziałem zakrętów-tylko je czułem. Lewo, prawo, góra, dół. Wiecie jak jest w górach. Nasz kierowca okazał się chyba niedoszłym Kimi Raikonenem, bo #!$%@?ł jak dziki, a my z tyłu lataliśmy jak worki kartofli. W międzyczasie zrobiłem się cały zielony i choć długo się powstrzymywałem, musiało do tego dojść. Przy jednym z ostatnich zakrętów ordynarnie zarzygałem kierowcy jego piękny samochód. Gyros pływał co zakręt w inną stronę, rozchlapując się na burty i wszystko dookoła. Gdy stanęliśmy, Raikonen zaczął bluźnić po grecku i kazał nam sprzątać. Szybko wymyliśmy mu jego auto, a on odjechał z piskiem opon. Chwile leżałem na drodze, by dojść do siebie po rewolucji w moim brzuchu, lecz mieliśmy jeszcze 15 km do miejscowości, w której mieliśmy spać.

Tym razem jechało się dość przyjemnie, bo było chłodno, a sama droga prowadziła przez gaje oliwne. Zdarzył się czasem jakiś sprint spowodowany dzikimi psami, ale już nauczyliśmy się, jak z nimi sobie poradzić. Gdy dojechaliśmy do miejscowości Arkitsa, okazało się, że campingu nie ma. Znów z pomocą mieli nam przyjść policjanci. Byłem już tak zmęczony, że nie widziałem, jak Kamil przede mną skręca, by się ich spytać o nocleg. Zahaczyłem o jego koło i staranowałem motocykl policjantów. Popatrzyli się na mnie z takim zażenowaniem, że chciałem zapaść się pod ziemię. Powiedzieli, że za spanie na plaży mandat i nie ma gdzie spać i nara xD Biedne dzieci pojechały na plażę i zjadły ostatnie zapasy, które im zostały. Postanowiliśmy się wykąpać pod prysznicem na plaży, bo uznaliśmy, że i tak nie ma co robić. Naszym planem było przedostać się rano na wyspę, którą znacznie skrócimy sobie drogę. Podszedłem od niechcenia do portu i okazało się, że za pół godziny jest jeszcze jeden statek na ową wyspę. Skoro tu nie ma gdzie spać, to może tam? Przynajmniej rano nie stracimy czasu na godzinny rejs, skoro mozemy to zrobić dziś. Wsiedliśmy na statek, ale to nie był niestety koniec przygód tamtego dnia. Przygody dotyczyły naszego noclegu. Co było dalej opiszę w następnym wpisie, jednak było mega dziwnie! Stay tuned! #balkanskitrip #podroze #podrozujzwykopem #rower #szosa

Tego dnia zrobiliśmy 130 km rowerem, ok 15 km na stopa oraz godzinę płyneliśmy statkiem.

strava
strava 2
źródło: comment_zvnvs6hI8ZUplEUd1DEP6K5OGpqQXI4g.jpg
  • 10