Wpis z mikrobloga

Jeśli kiedykolwiek zaproponują wam wyjazd na ErasmusStar+, od razu odmówcie. Potraktujcie to jako ostrzeżenie. Już wyjaśniam, jak wygląda zaistniała sytuacja.

Dokładnie rok temu, czyli licząc ziemską rachubą był to rok 2137, złożyłem wniosek o przyjęcie do programu ErasmusStar+. Wszystko zapowiadało się dobrze, Ziemska Akademia Kosmiczna nie robiła wielkich problemów, sami mamy na uczelni studentów z programu i jakoś współżyją z nami w zgodzie.
Co do uczniów z wymiany - jest całkiem dużo do opowiadania, naprawdę. Na moje nieszczęście, na Ziemię przylatywały same dosyć ładne studentki, zaczynały się od 7,5/10, niby różniły się od nas jakimiś drobnymi szczegółami, typu szpiczaste uszy, czy tak jak wiem, całkowicie przypadkiem, zieloną krwią (nie każcie mi tłumaczyć, jak się o tym dowiedziałem, dzikiego brania jak na nasze standardy nie było).
To mnie zgubiło. Byłem przekonany, że przydzielą mnie w ich rodzinne strony, żeby poszerzać występowanie naszego gatunku, a niestety tak się nie stało. Przepełnienie, jak mi powiedzieli. Podobno ludzie szerzyli zamęt niezgodny z ich filozofią. U nich to jakaś patologia z tym, nie tak jak u nas, to znaczy niby jeszcze papież na tronie, ale w sumie od kilkudziesięciu z woli ludu jest nim sam hologram Jana Pawła II, trzeba powiedzieć, że ma chłopak krzepę, szanuję. Co do ich filozofii, po prostu ich kobiety to zimne suki tłumaczące wszystko logiką, seks raz na siedem lat, taki rytuał mają, ale jak się trafi, to jest ostro. Tamta rasa ma też swoje jakby kuzynki, jeśli można tak to nazwać, gorące laski, ale prowadzimy z nimi wojnę, a rząd zakazał oficjalnie przetrzymywania ich, niby niezgodne międzygalaktycznym prawem. W sumie to nikt nie próbuje, bo jak złapie cię wywiad, to obudzisz się kiedyś martwy w przestrzeni kosmicznej.

Wracając do głównego tematu, właśnie przez to postanowiłem polecieć na wymianę. Zbliżał się dzień wylotu, wiadomo, pakowanie i podobne sprawy, kontakt ze światem i rodziną miałem zapewniony jeszcze na statku na 100%. Potem zrobiło się znacznie gorzej.
Na samym początku grupę biorącą udział w programie przetransportowano do kabiny, żeby zapoznać nas z zasadami. Już wcześniej wiedzieliśmy, że lecimy na planetę Uranius IV, zdobyliśmy podstawowe informacje, niestety w ziemskim internecie zbyt wiele nie było, jednak planeta była wychwalana ze wszystkich stron na większość możliwych sposobów - piękne kobiety, przyjaźni mieszkańcy, pokojowe życie, brak konfliktów na tle religijnym i narodowościowym od jakichś 500 lat, po prostu żyć, a nie umierać.

Na pokładzie dostaliśmy szczegółowe wytyczne, na ile jedziemy, jak mamy się komunikować z najbliższą stacją kosmiczną i takie tam jagódki i inne pierdółki. Droga przebiegała w całkowitym spokoju, bez większych niespodzianek.
Pozwólcie, że przez chwilę przybliżę sylwetki moich towarzyszy podróży, żeby było wiadomo, o kim opowiadam. Otóż, z bliższych mi osób, to znaczy o aparycji zbliżonej do ludzkiej, leciały oprócz mnie trzy osoby - jeden mężczyzna i dwie kobiety (oni sami obarczyli się taką płcią, nie żebym coś sugerował). Mężczyzna pochodził z terenów określanych na początku XXI wieku jako Rosja i sam lubił nazywać się Rosjaninem. Trzeba dodać, że miał na imię Aleksandrij, czyli Sasza, co mówi samo za siebie. Dwie kobiety to szpiczastouche piękności z fryzurą od garnka, bliźniaczki, dałbym im takie 9/10.

Po kilkunastu dobach lotu dotarliśmy na Uranius IV, ogółem rzecz biorąc z nowym napędem podróże stały się coraz łatwiejsze, bo tak to chyba ze 100 lat byśmy musieli lecieć, a mnie odechciałoby się tego ErasmusaStar+. Po lądowaniu wychodzimy na planetę, prawie jak w domu, atmosfera azotowo-tlenowa, 50% planety to woda, czyli nie jest tragicznie. Już odsuwamy nasze schody, żeby zobaczyć z bliska lądowisko, a tu sru. #!$%@?ęło. My przez otwór patrzymy, a tam dziura w podeście. Nie żebym już wtedy był uprzedzony do uraniusjan, ale kto normalny robi szklane podłogi? I nie było wyjścia, schody nie sięgają ziemi, to sru, trzeba skakać. To skaczemy, podłożyli nam na tym swoim lądowisku jakieś poduszki, pianka jakaś, na Ziemi tego nie ma. Wychodzimy na powierzchnię, a tu nagle Sasza się zaciąga, mówi, też zaciągając: "Anon, ja takie zapachy ostatnio w domu czułem", uśmiech na pół twarzy jakby spłodził dziecko z kosmitką, aż i ja poczułem. Prawilny siarkowodór nie oddawały w zupełności zapachu tej planety. Aż się przeżegnałem i złożyłem ręce na amen, przez cały czas mając nadzieję, że to jednak sen. To nie był sen. Na szczęście okazało się, że pobliskie szambo wybijało, cywilizacja... Sasza się zasmucił, widać, na obczyźnie jednak szuka się części opuszczonego domu.

Teraz pora, żeby opisać rasę, która nas prowadziła. Niestety, było to dosyć trudne, wszyscy w mundurach galowych, cali okryci jakąś płachtą, twarze w jakichś kominiarkach, ale niby to ich tradycja. Pomimo tego, poruszali się jakoś dziwnie, coś jak skrzydła wystawało im z pleców. Normalnie przez tę krótką chwilę wyobrażałem sobie, jak tu ciekawie wyglądałoby życie z tymi półanielicami, aż bliźniaczki 9/10 poszły w odstawkę po marzeniach z całego lotu.
Ogólnie to jesteśmy na ich planecie gośćmi honorowymi, powitanie to było jak dla króla, znowu idziemy po dywanie z tej samej pianki, prowadzą nas do głównego z ich uczelni.
Wchodzimy do tej sali, czy jak to tam nazwać, a tam już czekał Ojciec Dyrektor wszystkich czasów. Już wiem, dlaczego oni nosili te kominiarki na twarzach. Facet stał bez niej, był taki gruby, że nie zdziwiłbym się, gdyby go w dzieciństwie karmili frytkami smażonymi na oleju rakietowym. Co do jego twarzy - na Ziemi też istnieją ludzie, którzy mają całkiem wysokie czoła, ale to, co tam zobaczyłem to #!$%@? przesada matki ewolucji. Czoło na 2/3 twarzy, a brwi na połowę czoła. Myślałem, że gość jest stary, dlatego ma takie brwi, niestety się myliłem. W geście pokoju Ojciec Dyrektor nakazał ściągnąć kominiarki z twarzy, a tam wszyscy z brwiami na pół czoła. Miałem nadzieję, że jednak jest u nich jakiś dymorfizm płciowy i kobiety bardziej będą się wpisywać w moje standardy. Z pleców nadal wystawały mu dwie wypustki, jak się później dowiedziałem, wcale nie służące do latania. No i główny szef tej szkoły wita nas z tym swoim śmiesznym akcentem, na szczęście jednego prawilnego języka się nauczył, to szło go zrozumieć. Mieliśmy się zaklimatyzować i poznać trochę kultury, nawet przydzielono każdemu z nas osobę "opiekującą się" nami, wspólny pokój, zrozumienie kultury, takie tam. Kiedy mieliśmy wychodzić, kazał złapać nam się w kółeczku za ręce i zaczął #!$%@?ć jakieś rytuały inicjacji. Normalnie coś chorego, ale mieszkańcom tej planety do śmiechu nie było, na koniec powiedział coś w stylu: "A z odpadów naszych ciał ku nowym życiom podążamy, aż jednością scalimy się z sobą". Cicho było, potem jakaś pieśń, tańce wygibańce, aż niedobrze mi się zrobiło, jak ci faceci tańczyli, normalnie jakby mieli jakiegoś Parkinsona z padaczką.
Koniec, podajemy sobie ręce, wszystko dobrze, to teraz trzeba zobaczyć, czy na tej planecie mają jakiś internet, czy coś w tym stylu. Niestety nie było na to czasu, trzeba było zapoznać się z "opiekunami". Ogólnie to byli na tym samym roku studiów co my, tylko urodzili się na tej planecie i kogoś podobnego do człowieka wydzieli po raz pierwszy. Normalnie jak nas zobaczyli, to chyba rzygali w tę piankę, którą były wyłożone schody i ogólnie wszystko, czym przechodziliśmy. Mniejsza z tym, my wcale tam nie przyjechaliśmy dla ładnego wyglądu.
Moim "opiekunem" został w tym przypadku Sh'ass, ograniczony jak jakiś polski rolnik, obleśny nawet jak na nich zaniżone standardy. Wymykał się nocami z akademika, żeby uczestniczyć w jakimś zbiorowym eksperymencie, tak przynajmniej się tłumaczył, a mnie dosłownie >gówno< to obchodziło. Gdyby podróże w czasie byłyby legalne, na pewno nigdy bym o tym nie pomyślał w ten sposób.

Pierwsze dni spędziliśmy tam całą grupą na badaniach, procedury, oprowadzanie po budynku, skrócony kurs kultury, żeby lepiej się porozumiewać i takie tam. Dla naszego nieszczęścia kurs dostępny był jedynie w wersji ocenzurowanej przez uraniusjański rząd. O dziwo, przez ten czas nie spotkaliśmy tam żadnych kobiet, lecz mieliśmy nadzieję, że to jakiś dziwny zbieg okoliczności, bo było wiadomo, że bliźniaczkami opiekują się właśnie kobiety.
Co do pierwszego miesiąca - kontakt z uraniusjanami mieliśmy dosyć nikły, patrzyli na nas z obrzydzeniem, ale na dobrą sprawę to nic dziwnego.
Prawdziwa inba rozpoczęła się po uzyskaniu przez nas hasła do ogólnoplanetarnej sieci, czegoś podobnego do ziemskiego internetu. Żeby zacząć się socjalizować z mieszkańcami założyliśmy konto na oficjalnym portalu. Pomyślicie pewnie, że poznaliśmy ciemną stronę ich internetu. Do niczego takiego nie doszło, ponieważ jak się okazało, on także był ocenzurowany.
Przełomowym momentem, jak się okazało, było wyciągnięcie mnie przez Sh'assa na ich imprezę. Trzeba powiedzieć, że pomimo różnicy kulturowych większość dziwnie przypominała dzikie densy z ziemskich remiz. Wtedy też mogłem się napatrzeć na ich kobiety i zgaduję, że różnią się od mężczyzn tylko na poziomie trzeciorzędnych cech płciowych. W tłumie nadal wpatrywałem obcych piękności, które zabraliśmy z Ziemi, aż nagle zobaczyłem JĄ. Brwi na dwie trzecie czoła, domazane jakimś markerem, pewnie żeby szybciej zdobyć jakiegoś partnera do reprodukcji. Podchodzi do mnie, uśmiecha się, śmierdzi od niej jakimiś ziemniakami i pyta:
- Heeej, ty jesteś tym obcym z Ziemi, prawda? Uczyłam się trochę o waszej kulturze z... Książek. Tak, z książek.
W tej chwili umilknęła i wyprowadziła mnie z sali. Po chwili zaczęła swój monolog:
- Jak już dobrze wiesz, nasza sieć jest ocenzurowana. Większość wie, jak ominąć zabezpieczenia. Tamta cześć naszej sieci jest niezbędna do zrozumienia naszej kultury. Niestety, rektor uczelni na to nie pozwala, ponieważ wie, że znaleźlibyśmy informacje dotyczące jego błędów z młodości. Jeśli chcesz, zaprowadzę cię tam... - wyszeptała kuszącym głosem.
Pomimo jej wyglądu doceniłem to, że tak bardzo się starała. Zaprowadziła mnie do jakiejś dziury w ziemi, wyskoczyła tam, więc zrobiłem to co ona. Zamknęła za sobą klapę i włączyła latarkę. Po kilku minutach błądzenia po korytarzach znaleźliśmy drzwi. Otworzyła je z cichym skrzypieniem, a następnie podeszła do biurka i włączyła komputer. Zeskanowała swój odcisk palca, po czym na ekranie wyskoczyło coś, czego sam się zdziwiłem. Na monitorze wyświetlała się strona szkalująca Ojca Dyrektora. Aż sam się zdziwiłem. Zaciekawiła mnie ta osoba, więc czytam, czytam i ja pitolę! Trzydzieści lat w związku lesbijskim! Ojciec Dyrektor, nie dość, że był kobietą, był także lesbijką. Czytałem o nim coraz ciekawsze rzeczy, po czym usłyszałem szmery dobierające z szafy. Uraniusjanka skinęła na to głową i powiedziała, żeby się nie przejmować. Coraz bardziej zaczytywałem się w artykułach o jego przeszłości, a tamtejsza dziewczyna coraz bardziej się do mnie przystawiała. Nagle odebrała mi władzę nad komputerem, po czym dodała:
- Musisz się wiele, nauczyć, Ziemianinie...

Obudziłem się związany w jakiejś ciemnej piwnicy. Mój wzrok nie nadążał z rejestrowaniem szczegółów. Nade mną stał sam Ojciec Dyrektor. Ręce wznosił jak do modlitwy. Wokół słychać było głosy, wszystkie w zatracone w żarliwej uraniusjańskiej modlitwie. Obok Ojca Dyrektora stał sam Sh'ass. W dłoni trzymał długi nóż, coraz szybciej zbliżający się do mojego gardła. Powoli z cienia zaczęły wyłaniać się sylwetki postaci. Obie bliźniaczki, z którymi przyleciałem na tę planetę, w tej chwili równocześnie ściągnęły kaptur z głowy. Wszystko do mnie dotarło. Przeklęty spisek! Imperium z którym toczymy wojnę podle mnie wykorzystało do ich zagrywek! Zacząłem się szamotać, próbując oswobodzić się z więzów. Nóż znalazł się niebezpiecznie blisko mojej grdyki. Ojciec Dyrektor nachylił się nade mną i wyszeptał po angielsku:
- A z odpadów naszych ciał ku nowym życiom podążamy, aż jednością scalimy się z sobą. Oddaj nam to co własne, co cenne. Oddaj nam budulec swego ciała, najcenniejszy dla naszej planety. Sraj Anonie, sraj do tej dziury!
Na to nie musiał długo czekać, wręcz przeciwnie. Będąc na tych torturach kilkukrotnie mdlałem, lecz mnie cucono. W końcu nadeszła pora karmienia. To była moja ostatnia szansa. Wykorzystując ich nieuwagę, udało mi się ostatkami sił skontaktować z bazą kosmiczną i wysłać niezwłoczne wezwanie do transportu. W taki sposób udało mi się wydostać z rąk oprawców.

Zapytacie się pewnie, co z Saszą. Niestety, usunął on swój czujnik i nie został przetransportowany. Na Międzygalaktycznym Sądzie tłumaczył się, że owa planeta dawała mu poczucie jakiejś sprawiedliwości na świecie, była namiastką ojczyzny.
Co do prawa międzygwiezdnego - nasz pobyt na ErasmusieStar+ nie doprowadził do wojny z planetą Uranius IV. Za mało osób ucierpiało. Obie bliźniaczki, kiedy dowiedziały się, że zostały namierzone, popełniły honorowe samobójstwo.

To było moje ostrzeżenie. Ponawiam prośbę - nie bierzcie udziału w ErasmusieStar+.
Bez odbioru.

#pasta #scifi #kosmos
  • 5