Wpis z mikrobloga

#anonimowemirkowyznania
To będzie #lament, #placz, #przegryw więc jak nie lubicie takiego czegoś, to oszczędzę wam czasu. Gdyby ktoś chciał się pośmiać, albo pomóc, to zapraszam.

Jestem głupi #przegryw z jakąś depresją. Mam dość życia. Nic mnie nie cieszy. Nie chodzi nawet o #tfwnogf od urodzenia, nigdy się nie całowałem ani na dobrą sprawę nie byłem sam na sam z dziewczyną; nigdy z żadną nie tańczyłem i nie trzymałem za rękę. Czytajcie dalej jak lubicie kabaretspierniczenia.

Ja po prostu jestem jakiś głupi.. ciągle tylko się martwię i stresuję. Życie z podwyższonym ciśnieniem u mnie to norma. Ciągle żyję w stresie, serce mi bije bardzo szybko i bardzo mocno, więc szybko się męczę i nie mam na nic siły. Mam jakąś głupią fazę, że jak przechodzę którędyś, to np. muszę poprawić obraz na ścianie, żeby wisiał idealnie pod kątem prostym. Popukać trochę w ścianę (określoną liczbę razy), albo tupnąć nogą. Albo muszę zamieszać herbatę łyżeczką 4 razy w prawo i 2 w lewo (liczby parzyste). Często sprawdzam kilka razy czy drzwi są domknięte, a gdy są to często je powtórnie domykam. Nie wiem czemu tak mam, może to jakieś tiki nerwowe, bo ciągle żyję w stresie. A nasila się to wtedy, gdy jestem zestresowany lub radosny. Wtedy robię te durne rzeczy bo się boję, że jak tego nie zrobię to stracę to szczęście, bo się coś złego stanie. Nie robię tego co chcę, tylko to co każe mi mózg. Machnij ręką - macham ręką, a jak tego świadomie nie robię to czuję duży dyskomfort.

Jestem jakiś powalony. Mam w kij niską samoocenę. I chociaż walczę z tym - ostatnio wychodzę ze strefy komfortu; robię rzeczy, których kiedyś bym nie miał odwagi zrobić; zagaduję czasem do dziewczyn i nawet nieźle mi idzie, to jednak ten syf pozostaje w mojej głowie. Niby jestem przystojny i dość przypakowany, #rozowepaski zwracają na mnie uwagę, ale ja się czuję jak.. szmata.
Czuję się jak podczłowiek, jakbym na nic nie zasługiwał. Pragnę zaznawać radości i jakoś tego szukam, ale jak już to mam, to świadomie rezygnuję, bo się boję (że to stracę?), albo że nie zasługuję.
Mam wrażenie jakby wszyscy dookoła mieli wywalone w kij na problemy a tylko ja bym był tym jednym guwniaczkiem, który się martwi o wszystko; czy nikogo nie uraziłem tym zdaniem używając "guwniaczek". Boję się nawet tego, że ktoś mnie za chwilę obrzuci mięsem i nazwie pipą.
Czuję się źle. Mam czerwone paski, jak chodzi o naukę to idzie mi dobrze. Inni patrząc na mnie mówią "wzór", ale ja widzę to inaczej. Czuję się jak bezwartościowe g---o. Co jakiś czas (miesiąc; ale nie wiem dokładnie) pojawiają się u mnie duże rozpacze i jakieś depresje. Po jakimś czasie to mija, ale zawsze tylko czekam aż wróci.
Gdy budzę się rano żałuję, że żyję. Wolałbym się nie obudzić. Tam jest tak bezpiecznie. A znowu chcę żyć, bo jestem wierzący (nie mogę nic sobie zrobić).

Co robić? Kurde, ja mam dopiero prawie 18 lat. Nie wiem.. iść do psychologa? Już w ogóle czułbym się jak dziecko specjalnej troski. Wszyscy dookoła mnie myślą, że trzymam się ok, kiedy naprawdę wewnętrznie umieram z dnia na dzień. Nie wiem - nie pokazuję tego, a oni nie widzą. Ale co, nagle pójdę i powiem "chcę mieć spotkania z psychologiem"? Dziwne. Wzorowy uczeń, super wyniki w nauce, na zewnątrz zabawny, wartościowy, a tu nagle psycholog bo ruina wewnętrzna?

Czuję taką niewyobrażalną presję "bycia dobrym, idealnym, niepopełniania błędów", że często mam ochotę płakać (i czasami mi się zdarza). Huśtawka nastrojów to norma. I jeszcze gorsze - popierdzielone poczucie winy. Cały czas mam ogromne poczucie winy, nie ważne co zrobię (co wiąże się też z moją wiarą... (przyglądnę się jakiejś modelce na plaży; jej nogom, pośladkom - poczuję podniecenie i mam od razu przeogromne poczucie winy)).
Perfekcjonizm i poczucie winy - moi 2 wierni kompani. I to jeszcze przybiera na sile, bo mam już chyba objawy "zaburzenia kompulsywno-obsesyjne" (to pukanie i poprawianie)...
Ciągle tylko "mogłem to zrobić lepiej". Nie cieszy mnie 4+. Czuję się trochę upokorzony. To musi być 5. A oceny to zwykła analogia do życia. Zamiast cieszyć się z 4+ to smucę się tym, czego nie mam.

Nie zrobię sobie krzywdy; nie potnę się, nie popełnię samobójstwa ani nic - wiara mi tego zabrania - możecie być o to spokojni. Ale ja wewnątrz siebie przeżywam niekończące się piekło, a w tzw. międzyczasie widzę innych, którzy rzekomo nie mają problemów i się niczym nie przejmują. Tak im zazdroszczę a siebie i swojego życia naprawdę [b]nienawidzę[/b].
Mam gdzieś to że jestem singlem (może to też przyczyna tego stanu - nie wiem). Znajomi, rodzina - są w związkach, a ja nie? Ok. Nie ma problemu. Nawet nie chcę "tylko trochę" szczęścia, w sensie, że jakieś hobby zamiast dziewczyny, czy coś. Ja chcę przestać czuć się wiecznie winnym... Gdy zajmuję swój umysł różnymi rzeczami, to to odchodzi. Nie myślę o tym. Ale to wraca wieczorami, w nocy, gdy mam czas. I wtedy wszystko ze mnie wyłazi, jak teraz.
Czasem mam myśli samobójcze, czasem po prostu nic nie robię cały dzień, czasem płaczę. (ostatnio mam tak z miesiąc..)

Nie mam pojęcia czy ktoś się odezwie. Chciałem to tylko z siebie wyrzucić. Nie nazywajcie mnie pipą. Nie chodzi o to, że się obrażę, ale co gorsza - zgodzę.
Dziękuję za przeczytanie.
Pozdrawiam...

Kliknij tutaj, aby odpowiedzieć w tym wątku anonimowo
Kliknij tutaj, aby wysłać OPowi anonimową wiadomość prywatną
Post dodany za pomocą skryptu AnonimoweMirkoWyznania ( http://mirkowyznania.eu ) Zaakceptował: Asterling
  • 22
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@AnonimoweMirkoWyznania: masa mireczkow mysli, ze jak sie jest ladny, ma kase itd, to jest sie od razu wygrywem. Idac tym rokiem rozumowania Elliot Rodger tez byl wygrywem, mial kase, mial urode, byl synem drugiego ryzysera ,,Igrzysk Smierci'', praktycznie mogl wyrwac kazda dziewczyne, ale mial stuleje w glowie, ktora niszczyla mu zycie. Wiele stulejarzy ma problem kompleksu nizszosci, i to widac, uwazaja sie za 1/10, i mysla, ze uroda jest najwazniejsza,
  • Odpowiedz