Wpis z mikrobloga

Wreszcie skończyłem pracę i zacząłem się zbierać do domu. Pracuję jako przewalacz papierów w państwowym urzędzie i nienawidzę tej roboty, dlatego zawsze jak wychodzę ogarnia mnie dobry humor. Pożegnałem się ze swoimi współpracownikami i wyszedłem. W urzędzie, w którym siedzę większość ludzi to oczywiście starawe paniusie, takie "och Grażynko to nowy sweterek? co tam u Januszka? a tak się wczoraj zdenerwowałam na swojego Romana, zapomniał wstąpić do Biedronki po ziemniaczki, a moje bachory znowu takie niegrzeczne, ach, och". Nic, tylko się zabić. Zostawiłem całe to gówno za sobą i skierowałem się na przystanek autobusowy.
W drodze włożyłem sobie słuchawki w uszy i włączyłem muzykę. Tęskniłem za tym momentem cały dzień. W pracy nie ma mowy o słuchaniu muzyki, bo od razu jakaś Grażynka się #!$%@? "weź to wyjmij z uszu bo jak ktoś coś do Ciebie będzie mówić nic nie usłyszysz! ach ta dzisiejsza młodzież" itepe itede. Tak, #!$%@?, słuchanie Waszego jazgotania to szczyt moich marzeń. Jak ja bym im chciał po prostu kiedyś sprzedać uczciwego lewego prostego na te ich wytapetowane ryje... Echh. Do tego słucham ciężkiego metalu i jakby którakolwiek z nich się o tym dowiedziała to dopiero #!$%@? nie miałbym życia. Satanista, bezbożnik, zjada koty itd. Całe szczęście że przynajmniej wyglądam normalnie - żadnych długich włosów, brody, ani nic. No i jestem skazany na to, co akurat leci w radiu. Znam na pamięć dużo więcej Britney niż chciałbym się przyznać. Więc kiedy już wreszcie wychodzę, to jestem w siódmym niebie. Głośność na maxa i jazda. Akurat tego dnia padło na Meshuggah. #!$%@? uwielbiam ich do nieprzytomności, mogę słuchać tego w nieskończoność.
Stałem na światłach lekko podrygując głową do rytmu. Przyszło mi do głowy, że być może powinienem był wysrać się w robocie, czułem kreta u bram. Ale nie chciałem spędzać tam ani minuty dłużej niż to było absolutnie konieczne. Przejechał jeden, autobus, drugi. Podejrzewałem że będę musiał stać na przystanku przynajmniej paręnaście minut, #!$%@? pewnie znów utknie na Wisłostradzie. Trudno. Poza matką nikt na mnie w domu za bardzo nie wyczekuje.
Wreszcie dotarłem na przystanek, oparłem się o słupek z rozkładem jazdy i włożyłem ręce do kieszeni. Było przeraźliwie zimno. Zamknąłem oczy i oddałem się w pełni muzyce. Była przecudowna. Idealnie oddawała moją nienawiść do mojej pracy, studiów, mieszkania z rodzicami i ogólnie mojego życia. Dałem się porwać growlom, rytmom i riffom. Lekkie podrygiwanie głową przerodziło się w mocniejszy headbang, światła się rozmyły, zimno zniknęło, przestało istnieć cokolwiek poza muzyką. Wreszcie czułem się dobrze. Czułem takie miłe ciepło w żołądku, płynąłem przez każdą nutkę, każdy zwrot, każdą frazę. Przez głowę zaczęły mi przelatywać obrazy z dzieciństwa, najgorsze i najlepsze momenty, wszystko splatało się i wybrzmiewało razem z muzyką. Z jakiegoś powodu przypomniałem sobie wtedy jedno zdarzenie, które miało miejsce bardzo dawno temu.
Byliśmy z rodzicami w jakimś wesołym miasteczku. Już wtedy interesowałem się metalem i słuchałem jakichś Nightwishów, ale nic cięższego. Byliśmy zmęczeni po paru mocnych atrakcjach, wcześniej jechaliśmy kolejką górską, strzelaliśmy się jakimiś laserami i jeździliśmy tymi zderzającymi się samochodzikami. Dlatego stwierdziliśmy że zrobimy teraz coś lżejszego i poszliśmy do wróżbitki. Moja mama, typowa Grażyna, strasznie się podjarała i przez cały czas gadała o tym jak to ona się dowie co będzie itp. Ojciec wspominał coś o starych naciągaczkach ruchających idiotów na hajs, ale nie ruszało jej to. Weszliśmy do środka i nikogo tam nie było. Okazało się, że wróżbitka wyszła sobie wcześniej i zostawiła tylko brudną kartkę z napisem "zamknione". Mama była strasznie załamana. Wyszliśmy stamtąd i ona wciąż lamentowała że jest taka zawiedziona, że już się nie dowie, że zawsze będzie przegrywać w lotka i takie tam. Musiała jęczeć na tyle głośno, że usłyszała ją jakaś staruszka i zaproponowała że ona nam powróży, oczywiście za niewielką odpłatą.
Ojciec stwierdził że to #!$%@? i poszedł na piwo do wesołomiasteczkowego baru, za to mama była wniebowzięta. Staruszka wzięła ją za rękę i zaczęła #!$%@?ć jakieś głupoty o tym jak to mama będzie mieć na starość domek z ogródkiem w którym będzie siedzieć i haftować, wokół będzie szumieć morze, dzieci i wnuki będą ją regularnie odwiedzać a emerytura przejdzie jej najśmielsze oczekiwania. Tak #!$%@?, szczególnie że kucharki w szkolnej stołówce zarabiają nie wiadomo jakie krocie. Ale mama była przeszczęśliwa. Z chęcią dała staruszce pięć dych i kazała jej powróżyć teraz mi.
Jezu, ta babka była przerażająca. Jej spojrzenie przeszyło mnie na wylot i przyszpiliło mnie do ziemi. Wzięła mnie za rękę. Chciałem zaprotestować, ale jakoś nie mogłem. Zaczęła coś gadać o tym że wylecę ze studiów, będę mieć niezbyt dobrą pracę, na dziewczyny będę patrzeć tylko z daleka... W sumie wszystko się zgodziło. Ale nie to najbardziej zapamiętałem. W pewnym momencie zapytała:
- Jakiej muzyki słuchasz, moje dziecko?
Ja na to, że metalu. Ona zmarszczyła brwi, zacisnęła usta i po chwili się odezwała:
- Pomnij me słowa młodzieńcze...
W tym momencie lekki ból brzucha na chwilę przerwał na chwilę moje rozmarzenie. Ale nie wyglądało to na nic poważnego. Wróciłem więc do wspomnień.
- Najdzie taka chwila, przyjdzie taki moment...
Ból brzucha nasilił się. Poczułem lekkie parcie w dole. Ale muzyka była piękna, a wspomnienie jakoś współgrało z nią, splatało się razem i nie chciałem myśleć o niczym innym.
- Że myślał będziesz że nie ma już na świecie dobrej nuty...
Faktycznie, ostatnio jakoś zbrzydły mi wszystkie moje ulubione zespoły. Dopiero Meshuggah przywróciło mi wiarę w metal.
- Ale znajdziesz jednak coś dobrego...
Wypuściłem lekkiego pierda. Gdzie ten autobus? Czułem jak dwójka jest coraz bliżej.
- Coś co spowoduje że znów będziesz się uśmiechać...
Wspomnienie szło do przodu jakby samo, nie miałem nad tym kontroli, muzyka płynęła...
- Coś co będzie z Tobą współbrzmieć...
Poczułem niemal ekstatyczne uniesienie, rytm idealnie składał się z gitarą, growlem i głosem staruszki...
- Jednym słowem muzyka tak dobra...
Odpłynąłem tak bardzo, że niemal straciłem oddech, każdy mój nerw odczuwał każdą nutkę, każdy takt. Nie byłem już w stanie odróżnić, co jest wspomnieniem, co jest muzyką, a co rzeczywistością. Staruszka powoli przemawiała przy akompaniamencie ryku i gitary. Prawie widziałem kolejne pasma dopaminy w mózgu. Tylko gdzieś tam na końcu głowy czułem coraz większe i większe parcie na zwieracze...
- Że się zesrasz.
Mój tyłek fizycznie eksplodował. Staruszka zniknęła, ale muzyka pozostała. To, co działo się z moim ciałem odczuwałem jakby odlegle, jak przez mgłę. A tymczasem z każdym taktem i każdą nutką kolejne kawałki gigantycznej kupy przechodziły przez mój odbyt. Czułem jak dupa po prostu mi pęka, ale wciąż pozostawałem w świecie blastów i riffów. Z każdym uderzeniem w werbel moje ciało kolejny raz kurczyło się i wypluwało z siebie brązowe, śmierdzące kawałeczki odchodów. Z każdym rykiem wokalisty przez mojego pindola płynęła żółta struga. Czułem potworny ból, ale integrował się on z muzyką, był czymś tak naturalnym, tak spodziewanym, że nie zwracałem na to uwagi. Chyba w pewnym momencie upadłem, nie wiem. Pamiętam tylko muzyczną ekstazę i ciepło w gaciach. Nie mam pojęcia jak moje jelita mogły pomieścić tyle gówna, ale piosenka trwała i trwała, mój mózg pływał w uniesieniu, a moje spodnie stawały się coraz bardziej wypchane śmierdzącą treścią. Czułem jedność z metalem, nienawiścią, Bogiem i całym światem. Czułem się ponad ludzkością i jednocześnie pod nią. Czułem się największym płetwalem i najmniejszą bakterią. Widziałem gwiazdy, galaktyki, supernowe. Doświadczałem całej historii świata od Wielkiego Wybuchu aż do końca. Wypełniałem cały kosmos swoją kupą i sam byłem tą kupą rozciągającą się od krańca do krańca. Byłem mężczyzną i kobietą, zwierzęciem i rośliną, ale moje ciało składało się tylko z gówna - transcendentnego, wiecznego i nieskończonego. Gówno było wszystkim, i wszystko było gównem. Płynąłem na falach sraczki przez wszystkie Ziemskie krainy. Otulony brązowym płaszczem szedłem przez zamarznięte pola Arktyki. Mając jedynie niewielkie gówniane majteczki chodziłem przez Afrykańskie sawanny. Widziałem przyszłość i przeszłość i to co nigdy się nie zdarzy, ale mogłoby gdyby moje gówno tak chciało.
Było to przeżycie nieporównywalne z czymkolwiek innym. To było jak to miłe uczucie kiedy trzymasz kupę cały dzień i wreszcie się wysrasz - ale milion razy bardziej.
Obudziłem się w szpitalu. Doktor powiedział, że kiedy skończyła się treść pokarmowa zacząłem wydalać jelita i narządy wewnętrzne. Powiedział, że o ile w ciągu paru godzin nie znajdzie się dawca odbytu, nie mam szansy przeżyć. Pokazał mi zdjęcia rentgenowskie, na których w miejscu gdzie normalny człowiek ma jelita i tyłek u mnie jest po prostu czarna plama. Przytuliłem płaczących rodziców, pożegnałem się smsowo ze znajomymi i czekam na koniec.
Ale warto było. Nikt inny nie był nawet królem gówna, choćby przez chwilę.
A ja byłem jego Bogiem.

#pasta #metal #heheszki
  • 4