Wpis z mikrobloga

#anonimowemirkowyznania
tldr: Olewam studia, które kosztowały mnie 15k, nie mam z nich radości i czuję, że się duszę. Nie mam jaj, żeby zrezygnować, bo boję się zmarnować tyle hajsu.

Nie mam już słów na własne #!$%@?.
Skończyłem liceum chyba jakoś w 2009. Wyprowadziłem się od rodziców i od razu po maturze złożyłem papiery na Wymarzony Kierunek; nie dostałem się - zabrakło jakichś marginalnych procentów. Załamałem się, ale za namową rodziców i przyjaciół złożyłem podanie na inny gównokierunek. Zrezygnowałem po dwóch czy trzech miesiącach, bo nie dawał mi satysfakcji. Poszedłem do roboty i każdy #!$%@? grosz odkładałem na konto oszczędnościowe.
Dwa lata temu odłożyłem tyle monet, że stać mnie było na studia na prywatnej uczelni, na którą zaaplikowałem. Oczywiście Wymarzony Kierunek. Pracowałem w weekendy, żeby nie ciągnąć hajsu od rodziców i mieć na jakieś prywatne potrzeby (oni opłacali mi mieszkanie). Zacząłem studia. Pierwszy rok był świetny, realizowałem się, pogłębiałem wiedzę, robiłem to, o czym marzyłem pod okiem specjalistów, którzy mogli mnie ukierunkować, naprowadzić, poprawić błędy. Bardzo fajna kadra wykładowców. Drugi rok to jakaś równia pochyła w dół - coraz gorsze wyniki, wypalenie. Gdzieś w połowie roku zacząłem zauważać, że nauka nie przynosi mi już frajdy, mimo, że nadal jestem zainteresowany tą dziedziną. W sensie - chętnie o tym czytam, oglądam, ale nie chcę się tym zajmować. Wykładowcy zaczęli nam pobłażać - obniżali progi zdawalności, dawali okrojony materiał, co jeszcze bardziej obniżało motywację, bo pojawiły się realne przesłanki, że po licencjacie na tej uczelni nie dostanę się na magisterkę na uczelni państwowej.
Nie mam siły na naukę tego gówna. Nie przynosi mi radości. Tracę czas (i tak jestem już opóźniony względem rówieśników - 26lat, bez wykształcenia wyższego, "wieczny student"). Teraz teoretycznie przygotowuję się do poprawki, bo trafił mi się jeden "drugi termin", który przypada już za 3 dni. 30 "lekcji" do ogarnięcia, 2 książki do powtórzenia.Moje powtarzanie materiału wygląda tak, że siedzę nad książkami i gapię się w ścianę 5 godzin dziennie. Nie mogę się nawet zmusić do otwarcia cholernego rozdziału. Nawet nie wiem jak to otagować. ##!$%@? ? #depresja ?
Mam dość samego siebie.

Kliknij tutaj, aby odpowiedzieć w tym wątku anonimowo
Kliknij tutaj, aby wysłać OPowi anonimową wiadomość prywatną
Post dodany za pomocą skryptu AnonimoweMirkoWyznania ( http://mirkowyznania.eu ) Zaakceptował: Asterling
Po co to?
Dzięki temu narzędziu możesz dodać wpis pozostając anonimowym.
  • 7
@AnonimoweMirkoWyznania: Pewnie się zadręczasz że masz 26 lat a jeszcze student, a koledzy z lo w wieku 24 lat zostali mgr.
Ja wiem że ciężko to teraz widzieć ale nie wszystkim się ułożyło, a jeszcze jesteś młody. 3-4 lata obsuwy to jest nic, pomyśl że będziesz pracował do 70 roku życia. Zamiast osiągnąć to co oni w wieku 45 lat, osiągniesz to w wieku 48 czy to jest wielka różnica?
@AnonimoweMirkoWyznania: cześć mirku, ja rzuciłam studia tuż przed oddaniem inżynierki (zaoczne, płatne, trochę hajsu poszło). na początku płacz i dramat rodziny, ale miałam już totalnie dość i szkoda mi było marnować czasu na rzeczy, których nie lubię i mnie zupełnie nie interesują, tym bardziej że w tygodniu pracowałam. atm mam zajefajną pracę w której się realizuję i niedawno poszłam sobie na studia, tym razem inne i trochę zgodne z tym co
@AnonimoweMirkoWyznania: ile zostało ci lat? Rok, półtora? Może ci się zmieni? Kiedyś jeden prowadzący powiedział, że jak był już na 4 czy 5 roku szedł do domu i zaczął sobie myśleć co zrobił (w sensie jak #!$%@?ł sobie życie). Teraz mówi, że praca wygląda zupełnie atrakcyjniej niż się spodziewał. Może tak musi być, nie dowiemy się dopóki nie spróbujemy. Wiem, że znajdą się osoby dla, których to nie znajdzie zastosowania.