Wpis z mikrobloga

#anonimowemirkowyznania
TL;DR


Każdy wie, że życie to nie bajka i nie jest tak różowo jak na filmach, a w małżeństwie po latach zdarzają się kłótnie. U moich rodziców były w sumie odkąd pamiętam i nie chodziło w nich o jakieś pierdoły związane z prowadzeniem domu czy wydawaniem zbyt dużej ilości pieniędzy (jeśli już to był to raczej powód, a nie podłoże), a o ich totalne niedopasowanie się charakterami. Moja matka - patrząca na świat z perspektywy emocji, cholerna histeryczka, w dzieciństwie doświadczyła patologicznego ojca, lubiąca kontakt z ludźmi i kiedy cały czas wokół niej coś się dzieje. Mój ojciec - choleryk, typ do bólu pragmatycznego zachowawczego logika, którego przepis na udane relacje w rodzinie to wspólne weekendowe obiady i wyjścia do kościoła, poza tym typ samotnika, któremu do życia niepotrzebne jest towarzystwo i przeżywanie ciekawych doświadczeń.
To wszystko było do zniesienia póki nie przyszedł ten #!$%@? czas dla wszystkich ludzi po 50tym roku życia. Matka stała się jeszcze bardziej wrażliwa na każdą wypowiedzianą opinię nie po jej myśli, do tego straciła pracę, co totalnie zburzyło jej pewność siebie i ogląd na swoją przyszłość, a ojciec spędza każdą wolną chwilę przy komputerze nie interesując się specjalnie tym, co dzieje się poza oknem konsoli w Linuxie. Pewnym symbolicznym szczytem było kiedy zaczęli spać oddzielnie w momencie, gdy się wyprowadziłem - ojciec przeniósł się do mojego dawnego pokoju pod pretekstem chrapania matki.
Pośrodku tego wszystkiego jestem ja, jedynak, z perspektywy czasu widzący, że sposób w jaki mnie wychowywano nie pozwala mi być obok tego konfliktu. I w sumie nie powinienem być chyba obok - w końcu to ludzie, którzy mnie wychowali i którym naprawdę dużo zawdzięczam (mieszkanie na własność, parcie na dobre wykształcenie, patrząc obiektywnie obycie w świecie i inteligencję). Tyle, że od czasu, kiedy się wyprowadziłem czuję, że stosunki między nimi jeszcze się pogorszyły (Byłem buforem bezpieczeństwa w domu? #!$%@? wie jak to wytłumaczyć), a kolejne telefony od żalącej się na ojca matki i kolejne żale wyrzucane na matkę przez ojca kiedy u nich jestem (a jestem często, mieszkamy blisko i wpadam chociażby przez wizytą na osiedlowej siłowni) zaczynają mnie powoli wyniszczać od środka. Czuję przez to, że zbyt dużo wewnętrznie uwagi poświęcam ich konfliktowi, zamiast skupiać się własnym życiu emocjonalnym i stworzeniu jakiegoś związku samemu. Mówiłem im, że nie mogę cały czas być psychologiem rodzinnym, mediatorem małżeńskim i powinni sami znaleźć drogę do rozwiązania nieporozumień, które są między nimi. Nie raz próbowałem namówić ich na pójście do terapeuty, specjalisty od konfliktów rodzinnych, jakiejś terapii małżeńskiej, ale przy rozmowach natrafiam na mur żali wyrzucanych w kierunku drugiej stronie i argument ostateczny pt. "Ale ja jestem normalny/a, to z nim/nią jest coś nie tak". Myślałem już nawet nad opłaceniem terapii indywidualnej dla matki (dla ojca to fanaberia, a to on jest teraz głównym żywicielem), tak żeby odzyskała panowanie nad swoim życiem do tego stopnia, żeby mogła realnie znaleźć jakąś pracę, w której sobie poradzi (chociaż wiek 50+ jest czymś, co dodatkowo pogrąża takiego człowieka), ale z drugiej strony wiem, że oboje powinni uczestniczyć w takiej terapii.
Co zrobić? Jaką strategię kontaktów z nimi przyjąć? Mieć #!$%@?, odciąć kontakt? Kontaktować się, ale unikać tematów związanych z relacjami między nimi? Próbować pomagać, ale na dystans bez zbytniego angażowania się? Jak wy postępowaliście w takich przypadkach? Jakie rozwiązania polecają psychologowie? Może samemu wybrać się na kilka sesji do terapeuty?

#rodzina #rodzice #psychologia

Kliknij tutaj, aby odpowiedzieć w tym wątku anonimowo
Kliknij tutaj, aby wysłać OPowi anonimową wiadomość prywatną
Post dodany za pomocą skryptu AnonimoweMirkoWyznania ( http://mirkowyznania.eu ) Zaakceptował: Zkropkao_Na
Po co to?
Dzięki temu narzędziu możesz dodać wpis pozostając anonimowym.
  • 5
SzanujeMotzno: @AnonimoweMirkoWyznania: świetny z Ciebie syn! Dobrze stawiasz sprawę, nie ma mowy, żebyś był mediatorem. Nie to jest rolą dziecka (nawet dorosłego). Pomysł z terapią dobry, ale słysząc ich argumenty widać, że uważają, że terapia jest dla nienormalnych. Może w to uderz? Zmień ich sposób postrzegania psychoterapii. Od "ratunku dla czubków" do "rozmowy z profesjonalistą, który całe swoje życie zawodowe poświęcił pomaganiu ludziom z takimi własnie problemami". Może to zadziała?