Wpis z mikrobloga

Ale dziś miałem #coolstorybro (vel #chlodnaopowiescbrachu . To ciekawy przykład na to, że ... #karma się zwraca. Pojechałem sobie tylnonapędowym dresowozem (nawet w kolorze nicku) w celu zatankowania pojazdu, by jakoś do celu dojechać. Ale ledwiem wyjechał a tu jedna z arterii miasta stoi. Niby poniedziałek, pora wyjazdowa, więc myślę - norma. Ale z prawego pasa zjeżdżają tak dziwnie na lewy. O - auto zepsute. Pierwsza myśl - #!$%@?ę to, jadę tankować. Ale... aniołek się we mnie ozwał i rzekł tymi słowy: jak ty nie pomożesz to nikt nie pomoże i każdy obojętnie, klnąc na biedną babkę, pojedzie w #!$%@?. No i tu mi strunę drgnęło. Zatrzymałem się na najbliższym parkingu, wysiadłem, podbiegłem do babki (jakaś pani w wieku ok 55 lat) i powiedziałem, by ustawiła na luz i bez ręcznego, to pchnę jej auto na chodnik. Rach-ciach - po sprawie. Szybka diagnostyka - wymiękam, wciąż za mało wiem. Coś ze świecami? A może z dopływem paliwa? Jeden CH wie, więc powiedziałem dowizenia i pognałem do swojego rumaka. Wsiadłem, uruchomiłem, ale coś popierduje jakby miał za mało paliwa. I gaśnie. Ja uruchamiam, on gaśnie. I tak kilka razy, a do stacji benzynowej dwa kroki. I stanął na amen. Wyłączyłem więc pojazd i myślę co tu... Paliwo. Weszło na rezerwę, ale żeby TAK SZYBKO!? No tom wysiadł z auta, szybka analiza sytuacji - poszedłem na piechotkę do tusko z pytaniem czy mają kanisterki na pożyczenie. Niet. Idę więc do Shella. Mają i pożyczyli (w zastaw, ale zawsze). Zatankowałem piat litjera i poszedłem do samochodu. Zawartość przelałem i próbuję uruchomić. Nic - rozrusznik ani drgnie. Raz, drugi. Znowu telefon do ojca, co niedaleko był samochodem -> pomóż, bom w biedzie, bateria padła. Ojciec zajechał, ustawił się (co sobie naraz przypomniałem, że ten model aku ma w bagażniku) i zwarliśmy kablami baterie. Uruchomił pojazd, ale mój ani drgnie. Stoimy tak ze 5 minut myśląc dafuq. No nic, ojciec się spieszył w swoją stronę, to mi tylko kalelebelki zostawił do zabawy. I siedzę sobie z pięć kolejnych minut blokując wesoło jedną stronę ulicy, zajadając smacznie bułeczkę jakby nigdy nic i wtem... podjeżdża gościu 318tką i pyta jak może pomóc. W skrócie wyjaśniłem na czym problem. Popatrzył pod maskę ("ooo, to ten piękny silnik!"), potrzymał, wyciąga multimetr. Oho, pewno elektryk. I się nie pomyliłem (bo kto normalny wozi multimetr w bagażniku...). Zmierzył prąd w baterii i wyszło niecałe 9V, za mało na rozruch. Podjechał więc na tył i popatrzył na te nieszczęsne kalelebelki i stwierdził, że są zaśniedziałe. Wyciągnął trzy kosy (jedną maczetę i dwie szwajcarskie) i zalecił skrobanie i zdjęcie śniedzi (czy jak to się nazywa). Zwarł, odpalił swój, odpalił... mój. #!$%@?, działa! Się przy okazji okazało, że czekał na dziewczynę i tak ujrzał chopa w nieszczęściu, to pomógł. Wielce wdzięcznym będąc podziękowałem oferując zadośćuczynienie, ale stwierdził, że ma nadzieję, że i jemu pomogą (lub konkretnie - ja) jeśli i on kiedyś unieruchomi się na poboczu. Pojechałem wreszcie na stację i zatankowałem już tak, że mi nie zdechnie prędko - ponad połowę baku.

Mogło się wydawać, że to trwało max 1h, a tak po prawdzie to od 14.30 do 18.00...
  • 4
@SPGM1903: ja tak miałam z pieniędzmi.

Taka mała coolstory z lat gówniarskich. Może mało spektakularna, ale miło się wspomina.

Gubiąc ostatnie 10zł unieruchomiłam się w centrum Warszawy [jestem z Łodzi, moja mama mieszkała w Wawie jakieś 3 lata, bo tam pracowała i ja czasem odwiedzałam], nie mając jak dojechać do mieszkania, a telefon rozładowany w #!$%@?, więc do matuli nie było jak zadzwonić co by przyjechała. Na Imielin z centrum za