Wpis z mikrobloga

#mirekwdziczy - pamiętnik spisywany po powrocie z samotnej wyprawy do lasu.
(dla zainteresowanych - tag zawiera opis całej dotychczasowej przygody)

Dzień 4.

Jestem coraz słabszy. Przez 4 dni zjadłem dwa ślimaki, małą rybkę, trochę pokrzyw, koniczyny i pałek wodnych. Czuję, że zmarniałem, skapciałem. Coraz mniej siły. Uczucie głodu nie doskwiera tak bardzo. Utrzymuje się na stabilnym poziomie. Myślałem, że będzie rosło zamieniając mnie w coraz większą bestie. Ale nie. Po 4 dniach głód jest całkiem podobny do tego gdy wracasz do domu a nie jadłeś cały dzień w pracy czy na uczelni. Jesteś po prosto głodny. Organizm nie przesadza w eskalowaniu tego uczucia. Ot przypomina ci cały czas o obowiązku zjedzenia czegoś. Zanim zdechniesz xD. Ale spoko. Człowiek przeżyje 3 tygodnie bez jedzenia. Udowodnili amerykańscy naukowcy wiec nie dygam. ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Bardziej przytłacza mnie osłabienie. Jestem raczej wysportowanym facetem ale teraz nawet przejście się po nowe kije do ogniska sprawia mi trud. Siedzę oparty o drzewo i zbieram siły. Gapię się beznamiętnie w ziemie. Romantyzm samotnej wyprawy dawno zgasł. Mam coraz bardziej zbity wyraz twarzy. Beznamiętny. Błysk w oczach pewnie też dawno osłabł. Wstaje w końcu i idę po drewno na opał. Nie mam siły łamać nowych gałęzi więc szukam tych już leżących na ziemi. Zadyszka przy wchodzeniu pod górę. Liczne przerwy, postoje. Szuranie nogami. Wracam do obozu, rzucam drewno obok ogniska i padam na dupę posiedzieć chwile zanim zacznę dorzucać do ognia. Znów zbieram się w sobie zanim nawet sięgnę po kija. To trochę nad wyraz, może nie jestem aż tak wyczerpany. Chyba staram się podświadomie oszczędzać siły. Każde podniesienie się po kij kosztuje mnie kolejny, dodatkowy wysiłek. Robię to z coraz mniejszą ochotą.

Ziarenko poddania się kiełkuje powoli w duszy. Po co? Jaki ma to sens? Przecież już się przestałeś dobrze bawić. To nawet niebezpieczne dla zdrowia. Różne sceptyczne myśli krążą po głowie. Mam ochotę po prostu leżeć w tej trawie i nic nie robić. Ale wiem, że zapadnięcie się w swojej bezsilności to pierwszy krok do przegranej. Podnoszę się więc na nogi, biorę dwa łyki zimnej wody i otrząsam się w myślach z tego marazmu. Trzeba działać bo tu zdechnę.

Biorę kompas, notatnik, ołówek, manierkę z wodą i wyznaczam sobie nowy kierunek. Dziś pójdę w inną stronę. Nie tylko w już mi znaną - do rzeczki. Nieznany teren z pewnością mnie pobudzi. Idę powoli licząc kroki. Każde sto metrów odhaczam w notatniku. Sprawdzam azymut, czy idę cały czas w jedną stronę. Na drzewach, nożem robię małe symbole. Nie powinienem, wiem ale nie chcę się znowu zgubić. Sunę tak powoli przez las, trochę w górę, trochę w dół i wpadam nagle na uwęglone kamienie. Oho... Ktoś tu był. Nie tak znowu dawno. Może jakiś mirek miał podobny pomysł co ja. W końcu nie jest to aż takie odludzie, mogłem się spodziewać, że trafię tu na ślady obecności innych ludzi. To nie park Yellowstone xD tylko polskie Bieszczady. Rozglądam się w okolicy tego niedawnego paleniska. Może jest tu coś ciekawego. Rozkopuje nogami gałęzie i moim oczom ukazuje się... Tubka po keczupie ( ͡° ͜ʖ ͡°). Podnoszę ją. Leciutka ; / Otwieram. Jest keczup na dnie...

#!$%@? kiedy zacząłem grzebać w śmieciach xD Czy na prawdę upadłem tak nisko?
Żartuję, podobne myśli nawet mi nie przeszły wtedy po głowie. Oblizałem się jedynie a ślina spłynęła do ust gdy poczułem nosem zapach tak znajomy i tak bardzo kojarzący się z przeróżnymi pysznościami jak pizza czy frytki. Pożądam tego keczupu. Wytrząchałbym te resztki tu i teraz prosto do dzioba ale opanowuje pierwotny zamiar. Zawieszam się na moment i nad głową zapala się żarówka.

POMIDOROWA ( ͡° ͜ʖ ͡°)

O Jezusiczku to będzie coś. Wracam do obozu jak uskrzydlony. Schodzę jeszcze w dół rzeki, sprawdzam rybną pułapkę. Pomidorowa na rybie to byłby już #!$%@? była by uczta bogów. Niestety, sidła wieją pustką. Przeczesuje okoliczne chaszcze w poszukiwaniu dobrze mi już znanego przysmaku. Znajduję jednego skorupiaka i z takim asortymentem wracam z tarczą do "domu".

Podaje przepis xD #gotujzwykopem

-łyżka starego keczupu
-pół litra źródlanej wody
-kilka pędów sosny (czy świerka)
-dorodny ślimak. (skorupę zbić, ślimaka z niej wygrzebać, wyciąć mu przewód pokarmowy, wrzucić do gara)

Gotować trochę dłużej, żeby zabić potencjalne, niechciane bakterie.

Jeść ze smakiem.

To był dobry dzień. Dam radę.

#survival #pomidorowa
TanczacyPylTego_Swiata - #mirekwdziczy - pamiętnik spisywany po powrocie z samotnej w...

źródło: comment_4iO8ltChmuBQSMXPhB5iGP07ovWwcraB.jpg

Pobierz
  • 3
  • Odpowiedz