Wpis z mikrobloga

#zdzislawintheworld #gwatemala #nauka #hiszpanski

Przy­je­cha­łem teraz w oko­lice jeziora Ati­tlan. Od poprzed­niej miej­sco­wo­ści odda­lona o około 150 km, więc to tylko 4 godziny jazdy. I po raz pierw­szy pozwo­li­łem sobie na bur­żuj­swo, takie jak śro­dek trans­portu pry­wat­nego prze­woź­nika. Zawsze sta­ram się chło­nąć atmos­ferę miej­sca i podró­żo­wać rdzen­nym trans­por­tem, wśród kur, stert towa­rów, zapcha­nym do gra­nic moż­li­wo­ści. Tym razem jak się dowie­dzia­łem, że trzeba po dro­dze zro­bić dwie prze­siadki po jakiś wio­chach i zaj­mie to z 7 godzin, to odpu­ści­łem. Potrze­bo­wa­łem się dostać przed popo­łu­dniem, aby tego samego dnia móc zacząć naukę w nowej szkole hisz­pań­skiego, więc zapła­ci­łem zawrotną sumę 70 Quet­zali (10$) i z samego rana zja­wi­łem się w busiku.

Tutaj nie ma cze­goś takiego jak limit miejsc pojazdu. Może i dla oso­bo­wych zapi­sują takie dane w dowo­dzie reje­stra­cyj­nym, ale wszy­scy prze­woź­nicy mają to w posza­no­wa­niu. Także kie­rowca nas wci­ska i upy­cha, bo jeste­śmy chu­dzi to wejdą 4 osoby na 3 miej­sca. Do tego jak już wszyst­kie, a nawet wię­cej, miejsc jest zaję­tych, to zaczyna się dosta­wia­nie krze­se­łek. A raczej desek, które opie­rają się na fote­lach z obu stron przej­ścia i służą za sie­dze­nie do kolej­nych osób, A do tego uwie­ra­jąc osoby sie­dzące przy przej­ściach. No i stanu drogi też się nie zmieni.

Nor­mal­nie rodzice nie pozwa­lają się bawić dzie­ciom na dro­gach, bo jeż­dżą samo­chody i mogą spo­wo­do­wać wypa­dek. W tym przy­padku pręd­kość samo­chodu jest mniej­sza niż pie­szego, a rodzice zabra­niają się bawić dzie­ciom na jezdni, z zupeł­nie innego powodu. Bo jakby grały w cho­wa­nego, to mogłyby się pogu­bić w tych dziu­rach i już nigdy nie wró­cić do domu.

Za plus można uznać kli­ma­ty­za­cję, która przez pół drogi dzia­łała no i fakt, że doje­cha­li­śmy. W ogóle to jest para­doks, że korzy­sta­jąc z lokal­nego trans­portu, z bar­dziej sza­lo­nymi kie­row­cami czu­łem się o wiele pew­niej, niż jadąc busi­kiem aspi­ru­ją­cym do euro­pej­skich stan­dar­dów. Cią­gle się krę­ci­łem nie­spo­koj­nie, na tyle na ile pozwa­lała mi resztka wol­nej prze­strzeni i wyglą­da­łem przez szybu wró­żąc wypa­dek. Mam jakieś takie dziwne prze­świad­cze­nie, że trzeba tutaj się po pro­stu zaadap­to­wać, a lokalni są lepiej dosto­so­wani do takich warunków.

Zaje­cha­łem więc do San Pedro La Laguna. Teraz to dopiero jestem w małej miej­sco­wo­ści. Jedna z wielu poło­żo­nych tuż nad brze­giem jeziora, w oto­cze­niu gór. Jeżeli cho­dzi o jezioro, to zadzi­wia­jąco nie­wiele się tutaj łowi, ale nie powinno to dzi­wić aż tak bar­dzo jeśli się wie, ile tu się robi pra­nia. Bo pralka jest w Gwa­te­mali nie­sa­mo­wi­tym luk­su­sem, a po co prać w domu i zuży­wać wodę, jak w jezio­rze można za darmo? Nie jestem w sta­nie tego zro­zu­mieć, bo po pierw­sze ludzie mają tele­wi­zory, mikro­fa­lówki, roboty kuchenne, a nie mają pralki. A po dru­gie, czy po tylu latach nie zorien­to­wali się, że ryby nie prze­pa­dają za mydłem?

Mia­steczko ma rap­tem kilka ulic i jest zbu­do­wane na zbo­czu góry. I to takiej dość stro­mej. Jak chcę dojść do rodzinki, u któ­rej miesz­kam, to mogę wyjść przez dach 3 pię­tro­wego budynku szkoły i potem jesz­cze tro­chę po schod­kach na zewnątrz. Albo mogę iść naokoło uli­cami sobie, w każ­dym razie muszę się wspi­nać. Po ostat­niej przy­go­dzie na Aca­te­nango tak śred­nio mnie to napawa opty­mi­zmem. No, ale nie ma tego złego, na tej wyso­ko­ści nie egzy­stują już kara­lu­chy. A przy­naj­mniej nie zauwa­ży­łem, a szu­ka­łem. Są za to inne zwierzęta.

Jest dużo psów i kotów, które się włó­czą po całej miej­sco­wo­ści, ale wspi­na­jąc się po ciemku po pro­wi­zo­rycz­nych scho­dach z uło­żo­nych kamieni można się prze­stra­szyć jak się jakieś zwie­rze poru­szy koło Cie­bie. Szcze­gól­nie że cią­gle mam w pamięci skor­piona, który mnie użą­dlił i pająki które widzia­łem. Dla­tego idąc przy­świe­ca­łem sobie latarką z tele­fonu na coś co zachrzę­ściło mi nad głową. Pew­nie kocur, bo i zarys świe­cą­cych oczu mogłem zoba­czyć. Pod­no­szę latarkę, a to jakiś szczur. Tylko takie wiel­ko­ści kota. Oka­zało się póź­niej, że to był opos, taki jak z epoki lodow­co­wej. Tylko że nie wiem dla­czego wszy­scy uwa­żają te zwie­rzęta za obrzy­dliwe, a ja bym chciał zro­bić mu zdję­cie. A wąt­pię, żeby udało mi się spo­tkać go pod­czas dnia, skoro wzbu­dzają taką niechęć.

Jak już wspo­mnia­łem jest też strasz­nie pod górę. I jak w więk­szo­ści miast tury­stycz­nych można wyna­jąć sobie moto-taxi, które prze­wie­zie cię kil­ka­set metrów (więk­szych odle­gło­ści tu nie ma), jak i rów­nież wje­dzie z Tobą pod górę. Dość stromą górę, po wej­ściu na którą zaczą­łem się zasta­na­wiać, czy jest moż­liwe żeby pod­czas wjazdu ta tak­sówka prze­wró­ciła się do tyłu. Ma dość małe kółeczka, co sprzyja nie­wy­pier­do­le­niu się, jed­nak tym samym ogra­ni­cza to jej pręd­kość maksymalną.

Zresztą gdyby zało­żyć, że przy mak­sy­mal­nej mocy sil­nika wje­dzie pod taką górę, to zna­jąc kąt wznie­sie­nia, cię­żar samo­chodu z kie­rowcą, ich pręd­kość, odle­głość środka cięż­ko­ści od osi napę­do­wej i od powierzchni styku kół, śred­nicę kół, i współ­czyn­nik tar­cia to mogli­by­śmy osza­co­wać moc tego sil­nika. Jasne o wiele pro­ściej byłoby po pro­stu wydać dolara na prze­je­cha­nie się tak­sówką i zapy­tać kie­rowcę ile koni się kryje pod maską, ale prze­cież wcale nie cho­dzi o to, żeby to wie­dzieć. Po pro­stu nie mając pracy znaj­duje inne ujście dla moich inży­nier­skich zmysłów.

Kie­dyś wymy­śli­łem jesz­cze inny kon­cept. Koja­rzy­cie coś takiego jak rok świetlny? Otóż jest to jed­nostka, wbrew pozo­rom, odle­gło­ści. Wska­zuje na to ile drogi w próżni może prze­być świa­tło przez rok. Są to nie­wy­obra­żal­nie ogromne war­to­ści, jed­nak w warun­kach kosmicz­nych trzeba takich uży­wać, bo i sam kosmos jest nie­sa­mo­wi­cie wielki. I tak się zasta­na­wia­łem, czy dałoby się opra­co­wać taką jed­nostkę jak rok konny. Odle­głość, jaką czło­wiek może poko­nać wierz­chem w prze­ciągu roku.

Nastrę­cza­łoby to jed­nak wiele trud­no­ści. Bo albo musie­li­by­śmy wziąć pod uwagę potrzeby fizjo­lo­giczne, koniecz­ność snu, brak moż­li­wo­ści poru­sza­nia się cią­gle pro­sto i po każ­dej powierzchni z jed­na­kową pręd­ko­ścią, zmę­cze­nie i inne aspekty tech­niczne. Albo musie­li­by­śmy przy­jąć, że mamy ide­al­nie okrą­głego konia w próżni. I wtedy rów­nik będzie miał około 0,8 lat kon­nych długości.

Ponie­waż koniem raczej w kosmos nie pole­cimy, to nie da się wymy­ślić żad­nych śmiesz­nych alter­na­tyw dla pręd­ko­ści kosmicz­nych. Co naj­wy­żej możemy przy­jąć, że pierw­sza pręd­kość konna to jest kłus, druga cwał, a trze­cia galop. Mnie śmieszy.

Także jak widzi­cie mam mnó­stwo fascy­nu­ją­cych myśli, które zaj­mują mój umysł. Mię­dzy innymi udało mi się zwątpić w jedną tezę, którą sobie zało­ży­łem. Wcze­śniej powie­dział­bym że jest to mia­steczko jak każde inne nad tym jezio­rem. Tak samo jak szkoły nur­ko­wa­nie się raczej mię­dzy sobą nie róż­nią, jak i szkoły języ­kowe. Powie­dział­bym tak, gdy­bym nie zwe­ry­fi­ko­wał tej tezy zmie­nia­jąc szkołę hiszpańskiego.

Różni się ona tylko jed­nym małym, malu­teń­kim szcze­gó­łem, który jed­nak cał­ko­wi­cie zmie­nia moje postrze­ga­nie tej kon­kret­nej szkoły.

Ma plan nauczania.

W tym miejscu kończy się część geograficzno-podróżnicza. Jeżeli ktoś ma ochotę poczytać moje wynurzenia na temat planowania swoich czynności, albo zobaczyć więcej zdjęć to możecie wejść tutaj - http://zdzislaw.in/czasem-warto-miec-plan/

wołam @dolandark @Refusek @L_u_k_as @Cooyon i @angeldelamuerte
Pobierz zdzislawin - #zdzislawintheworld #gwatemala #nauka #hiszpanski

Przy­je­cha­łem ter...
źródło: comment_mKHyRSbNAgMKY4Kj5X2oemXB7k6gXAyx.jpg