Aktywne Wpisy
WielkiNos +400
wojciech_adasdas +19
mirki w robocie chcą nagrać jakiś filmik z życzeniami i napisała do mnie julka z HR z prośbą (nie pytaniem) żebym nagrał telefonem krótki film jak mowie coś tam świątecznego i to zostanie sklejone w jedne długie życzenia z filmikami innych pracowników
prawdę mówiąc to nie uśmiecha mi się nagrywać czegoś takiego, bo chodzę do pracy po pieniądze. to pewnie istotne ale nie chodzę tez zazwyczaj na zadne imprezy firmowe, chyba ze
prawdę mówiąc to nie uśmiecha mi się nagrywać czegoś takiego, bo chodzę do pracy po pieniądze. to pewnie istotne ale nie chodzę tez zazwyczaj na zadne imprezy firmowe, chyba ze
Przyjechałem teraz w okolice jeziora Atitlan. Od poprzedniej miejscowości oddalona o około 150 km, więc to tylko 4 godziny jazdy. I po raz pierwszy pozwoliłem sobie na burżujswo, takie jak środek transportu prywatnego przewoźnika. Zawsze staram się chłonąć atmosferę miejsca i podróżować rdzennym transportem, wśród kur, stert towarów, zapchanym do granic możliwości. Tym razem jak się dowiedziałem, że trzeba po drodze zrobić dwie przesiadki po jakiś wiochach i zajmie to z 7 godzin, to odpuściłem. Potrzebowałem się dostać przed popołudniem, aby tego samego dnia móc zacząć naukę w nowej szkole hiszpańskiego, więc zapłaciłem zawrotną sumę 70 Quetzali (10$) i z samego rana zjawiłem się w busiku.
Tutaj nie ma czegoś takiego jak limit miejsc pojazdu. Może i dla osobowych zapisują takie dane w dowodzie rejestracyjnym, ale wszyscy przewoźnicy mają to w poszanowaniu. Także kierowca nas wciska i upycha, bo jesteśmy chudzi to wejdą 4 osoby na 3 miejsca. Do tego jak już wszystkie, a nawet więcej, miejsc jest zajętych, to zaczyna się dostawianie krzesełek. A raczej desek, które opierają się na fotelach z obu stron przejścia i służą za siedzenie do kolejnych osób, A do tego uwierając osoby siedzące przy przejściach. No i stanu drogi też się nie zmieni.
Normalnie rodzice nie pozwalają się bawić dzieciom na drogach, bo jeżdżą samochody i mogą spowodować wypadek. W tym przypadku prędkość samochodu jest mniejsza niż pieszego, a rodzice zabraniają się bawić dzieciom na jezdni, z zupełnie innego powodu. Bo jakby grały w chowanego, to mogłyby się pogubić w tych dziurach i już nigdy nie wrócić do domu.
Za plus można uznać klimatyzację, która przez pół drogi działała no i fakt, że dojechaliśmy. W ogóle to jest paradoks, że korzystając z lokalnego transportu, z bardziej szalonymi kierowcami czułem się o wiele pewniej, niż jadąc busikiem aspirującym do europejskich standardów. Ciągle się kręciłem niespokojnie, na tyle na ile pozwalała mi resztka wolnej przestrzeni i wyglądałem przez szybu wróżąc wypadek. Mam jakieś takie dziwne przeświadczenie, że trzeba tutaj się po prostu zaadaptować, a lokalni są lepiej dostosowani do takich warunków.
Zajechałem więc do San Pedro La Laguna. Teraz to dopiero jestem w małej miejscowości. Jedna z wielu położonych tuż nad brzegiem jeziora, w otoczeniu gór. Jeżeli chodzi o jezioro, to zadziwiająco niewiele się tutaj łowi, ale nie powinno to dziwić aż tak bardzo jeśli się wie, ile tu się robi prania. Bo pralka jest w Gwatemali niesamowitym luksusem, a po co prać w domu i zużywać wodę, jak w jeziorze można za darmo? Nie jestem w stanie tego zrozumieć, bo po pierwsze ludzie mają telewizory, mikrofalówki, roboty kuchenne, a nie mają pralki. A po drugie, czy po tylu latach nie zorientowali się, że ryby nie przepadają za mydłem?
Miasteczko ma raptem kilka ulic i jest zbudowane na zboczu góry. I to takiej dość stromej. Jak chcę dojść do rodzinki, u której mieszkam, to mogę wyjść przez dach 3 piętrowego budynku szkoły i potem jeszcze trochę po schodkach na zewnątrz. Albo mogę iść naokoło ulicami sobie, w każdym razie muszę się wspinać. Po ostatniej przygodzie na Acatenango tak średnio mnie to napawa optymizmem. No, ale nie ma tego złego, na tej wysokości nie egzystują już karaluchy. A przynajmniej nie zauważyłem, a szukałem. Są za to inne zwierzęta.
Jest dużo psów i kotów, które się włóczą po całej miejscowości, ale wspinając się po ciemku po prowizorycznych schodach z ułożonych kamieni można się przestraszyć jak się jakieś zwierze poruszy koło Ciebie. Szczególnie że ciągle mam w pamięci skorpiona, który mnie użądlił i pająki które widziałem. Dlatego idąc przyświecałem sobie latarką z telefonu na coś co zachrzęściło mi nad głową. Pewnie kocur, bo i zarys świecących oczu mogłem zobaczyć. Podnoszę latarkę, a to jakiś szczur. Tylko takie wielkości kota. Okazało się później, że to był opos, taki jak z epoki lodowcowej. Tylko że nie wiem dlaczego wszyscy uważają te zwierzęta za obrzydliwe, a ja bym chciał zrobić mu zdjęcie. A wątpię, żeby udało mi się spotkać go podczas dnia, skoro wzbudzają taką niechęć.
Jak już wspomniałem jest też strasznie pod górę. I jak w większości miast turystycznych można wynająć sobie moto-taxi, które przewiezie cię kilkaset metrów (większych odległości tu nie ma), jak i również wjedzie z Tobą pod górę. Dość stromą górę, po wejściu na którą zacząłem się zastanawiać, czy jest możliwe żeby podczas wjazdu ta taksówka przewróciła się do tyłu. Ma dość małe kółeczka, co sprzyja niewypierdoleniu się, jednak tym samym ogranicza to jej prędkość maksymalną.
Zresztą gdyby założyć, że przy maksymalnej mocy silnika wjedzie pod taką górę, to znając kąt wzniesienia, ciężar samochodu z kierowcą, ich prędkość, odległość środka ciężkości od osi napędowej i od powierzchni styku kół, średnicę kół, i współczynnik tarcia to moglibyśmy oszacować moc tego silnika. Jasne o wiele prościej byłoby po prostu wydać dolara na przejechanie się taksówką i zapytać kierowcę ile koni się kryje pod maską, ale przecież wcale nie chodzi o to, żeby to wiedzieć. Po prostu nie mając pracy znajduje inne ujście dla moich inżynierskich zmysłów.
Kiedyś wymyśliłem jeszcze inny koncept. Kojarzycie coś takiego jak rok świetlny? Otóż jest to jednostka, wbrew pozorom, odległości. Wskazuje na to ile drogi w próżni może przebyć światło przez rok. Są to niewyobrażalnie ogromne wartości, jednak w warunkach kosmicznych trzeba takich używać, bo i sam kosmos jest niesamowicie wielki. I tak się zastanawiałem, czy dałoby się opracować taką jednostkę jak rok konny. Odległość, jaką człowiek może pokonać wierzchem w przeciągu roku.
Nastręczałoby to jednak wiele trudności. Bo albo musielibyśmy wziąć pod uwagę potrzeby fizjologiczne, konieczność snu, brak możliwości poruszania się ciągle prosto i po każdej powierzchni z jednakową prędkością, zmęczenie i inne aspekty techniczne. Albo musielibyśmy przyjąć, że mamy idealnie okrągłego konia w próżni. I wtedy równik będzie miał około 0,8 lat konnych długości.
Ponieważ koniem raczej w kosmos nie polecimy, to nie da się wymyślić żadnych śmiesznych alternatyw dla prędkości kosmicznych. Co najwyżej możemy przyjąć, że pierwsza prędkość konna to jest kłus, druga cwał, a trzecia galop. Mnie śmieszy.
Także jak widzicie mam mnóstwo fascynujących myśli, które zajmują mój umysł. Między innymi udało mi się zwątpić w jedną tezę, którą sobie założyłem. Wcześniej powiedziałbym że jest to miasteczko jak każde inne nad tym jeziorem. Tak samo jak szkoły nurkowanie się raczej między sobą nie różnią, jak i szkoły językowe. Powiedziałbym tak, gdybym nie zweryfikował tej tezy zmieniając szkołę hiszpańskiego.
Różni się ona tylko jednym małym, maluteńkim szczegółem, który jednak całkowicie zmienia moje postrzeganie tej konkretnej szkoły.
Ma plan nauczania.
W tym miejscu kończy się część geograficzno-podróżnicza. Jeżeli ktoś ma ochotę poczytać moje wynurzenia na temat planowania swoich czynności, albo zobaczyć więcej zdjęć to możecie wejść tutaj - http://zdzislaw.in/czasem-warto-miec-plan/
wołam @dolandark @Refusek @L_u_k_as @Cooyon i @angeldelamuerte