Wpis z mikrobloga

MAROKO DAILY DZIEŃ TRZECI I CZWARTY

Na początku wybaczcie, że wczoraj bez wpisu ale nie miałem już sił. Za to dzisiaj będzie obficie i z rozmachem :)

Wczoraj z rana wyjechaliśmy busami do Essaouiry zobaczyć ocean. Busy mieliśmy wynajęte po znajomości - wyszło po 130 dircham na głowę w obie strony, czyli jakieś 180 km w jedną. Ogólne zapłaciliśmy mniej niż jakbyśmy jechali autobusami 'liniowymi' i dużo wygodniej, bo połączeń jest mało i nie mielibyśmy powrotu tego samego dnia.

Sama podróż dosyć ciekawa, pierwszą ciekawostką były kozy na drzewie. Nie wiem po co, czemu co i jak. Są dwie teorie: mają bliżej do liści które jedzą albo koleś je tam powsadzał żeby się ludzie zatrzymywali, bo jak tylko się zatrzymaliśmy zrobić zdjęcia to zaraz przyleciał po pieniądze.

Kolejnym przystankiem był sklep w którym można było zobaczyć jak w tradycyjny sposób produkuje się olejek arganowy, a później spróbować i zakupić. Ogólnie taki sposób reklamy można bardzo często spotkać, zapraszają Cię na pokaz, ładnie po angielsku pani tłumacz to i owo, daje spróbować a na koniec zaprasza do sklepu. I to dobrze działa bo ludzie czują się zobowiązani coś kupić po takim show, a jak nasz znajomy stąd mówi, wcale nie trzeba nic kupować ani dawać żadnych pieniędzy.

Essaoira pięknie nieduże miasteczko, pierwszy rzut oka na ocean, który jak widać przy brzegu wydaję się brudny, ale to po prostu takie dno piaszczyste i tak to wygląda. W miasteczku jest port w którym można kupić świeżutkie ryby. Zakupiliśmy dużo dużo i jeszcze więcej, ale o nich później :) W porcie pełno straganów, ludzi oprawiających ryby czy też mew. Oczywiście pełno kutrów i jeszcze więcej i jeszcze łódeczki do połowu, którymi fale oceanu rzucały na każdą stronę.

Przy plaży bar a na plaży pełno mew. Woda zimna, nawet bardzo...coś jak Bałtyk.

Po plaży poszliśmy zobaczyć na lokalne sklepiki, nie różniące się zbytnio od tego co widziałem w Marrakeszu ale zapodam parę fotek:

dywany, wszędzie dywany

tutaj jakieś stoisko z figurkami z metalu i bardzo ciekawy człowiek o głowie słonia grający na skrzypcach

uliczki

dywany i koty, koty które są wszędzie

kotek

kolejna kolorowa uliczka

małe kotki, które były w takiej wierzycce tak więc jak mówiłem koty są wszędzie :)

i oczywiście wszyscy piją Marokańską herbatkę

Te ryby o których wcześniej wspominałem, zanieśliśmy do takiego małego barku na uboczu gdzie je nam przygotowali i podali. Sam sposób jedzenia w marokański sposób na początku wydawał się trochę dziki, bo bez żadnych widelców i talerzyków...tylko palce i kartki papieru :). Przyznam szczerze że tak pysznie i tak wielu rodzajów jak i ilości na raz to nie zjadłem jeszcze nigdy...ryb mieliśmy tyle, że aż zostało...a na koniec po przeliczeniu, koszty kupna ich w porcie, przygotowania w tym barku i podania wahały się jakoś koło 40 dircham co jest naprawdę mało za takie jedzenie.

I to w sumie był koniec wczoraj, więc czas na dzisiaj :)

Dziś pojechaliśmy w góry Atlas, znów busikami, koło 100 km w jedną stronę i po 100 dircham na osobę w obie strony.

Po drodze zwiedziliśmy przeciętny dom Berberów, nie jakieś muzeum tylko prawdziwy dom Berberów. Kierowca, którego zna nasz znajomy z Maroka, znał tą rodzinę i oni za symboliczne grosze pozwolili nam zobaczyć jak mieszkają na co dzień. Dom zrobiony z materiałów pozyskanych z gór, więc cały ciemno czerwony. Za domem ogródek ze [zwierzętami](https://dl.dropboxusercontent.com/u/17892096/maroko/9.ocean-g%C3%B3ry/IMG_2951.jpg] i taras z niezłymi widoczkami. Później berberka pokazała nam jak tradycyjnie parzy się marokańską herbatę i zostaliśmy poczęstowani chlebkiem z prawdziwym masłem (w życiu tak dobrego nie jadłem), oliwą z oliwek i miodem, tutaj fotka. Mogliśmy zwiedzić cały dom, duże wrażenie zrobiła na mnie ich kuchenia, daję do myślenia :)

A w górach porównywalnie trudnością jak w Tatrach, dużo roślinności, wodospady, których na naszej trasie miało być 7, a doszliśmy tylko do 3, bo część wycieczki nie dawała już rady - a szkoda. Tutaj jeden z nich i kolejny. Po drodze można było spotkać dużo baranków pasących się na trawie, skoczne, oswojone, praktycznie na wyciągnięcie ręki gotowe do głaskania.

Po górach chodziły też babuszki z ziołami, które uzbierały. Ogólnie trzeba na nie uważać, bo nie lubią jak im się robi zdjęcia, a że chodzą z kijami to mogą zdzielić. Znajomy opowiadał, że kiedyś widział jak jakiś Amerykanin robił zdjęcia takim babuszkom jakąś zajebistą lustrzanką z super obiektywem, a ta tylko podeszła i roztrzaskała mu go o skały...dlatego wolę nie ryzykować i robię im zdjęcia z dala od ich lasek i jak nie patrzą :)

Na koniec jeszcze pokażę wam jak bardzo czerwona jest tuaj ziemia w górach

i znów prawie śpię...widzimy się jutro w kolejnym wpisie, a może być ciekawy bo nie mam na jutro żadnych planów :)

#barytoszpodrozuje #wykopodroz
Pobierz barytosz - MAROKO DAILY DZIEŃ TRZECI I CZWARTY



Na początku wybaczcie, że wczoraj b...
źródło: comment_fqC6baUYeEJadhICcuiKnSGlFLOWbgM5.jpg
  • 3
@barytosz: Za poźno przeczytałem o waszej podróży. Jak byliśmy w Maroko ciekawą opcja jest wypożyczenie samochodu. Opcja 5 osób na furę plus paliwo wychodzi tyle co noclegi w "hotelach" (te klitki u nich zazwyczaj nie można nazwac hotelami) Jedynym problemem może byc to że chca kaucje za samochód. Jednak po połowie dnia poszukiwań udalo się nam pożyczyc dwie fury bez takowej. Jestes mobilny, wrzucasz spiworki do bagażnika i kimasz na jakims