Wpis z mikrobloga

#thewalkingdead
Podsumowanie wczorajszego finału i całego 6. sezonu.

tl;dr


Odcinek nie musiał trwać 65 minut, wystarczyło wywalić niepotrzebne sceny (cały wątek z Carol jest straszliwie irytujący - nawet to, że wstępnie przedstawił nam kolejną grupę, go nie ratuje) i widz nie straciłby nic z niego - wszyscy i tak czekali na pojawienie się Negana. W zasadzie do momentu, gdy bohaterowie wpadają w ręce Zbawców, odcinek trzymał absurdalny poziom wcześniejszych (o tym trochę później).
Scena zasadzki robi wrażenie i jest bardzo dobrym prologiem dla przedstawienia postaci Negan. Cóż tutaj jestem delikatnie zawiedziony - niestety dziwna polityka AMC, która zabrania używania słów na F, trochę zabija tą postać (podobno została nakręcona druga 'wulgarna' wersja tej sceny - z chęcią bym ją zobaczył). Dodatkowo mam wrażenie, że aktor grający Negana jest trochę bardziej postawny, a tu okazje się, że jest wysoki ale jakiś takich chudy. Mimo wszystko postać Negana na plus.
No i dochodzimy do kulminacyjnej sceny, która zniszczyła cały czar. Wszyscy wiedzą, że ktoś musi zginąć, czekają w napięciu, aby zobaczyć, kto to będzie... i nagle tani zabieg producentów (nie zdziwię się, że oni sami nie wiedzą, kogo uśmiercić), który okrada widza z jakichkolwiek emocji. Tak scena była bardzo emocjonalna w komiksie, moment gdy przewracasz stronę i widzisz, jak Glenn dostaje ostry #!$%@? bez żadnych ceregieli. W zasadzie żałuje, że nie przejrzałem spoilerów, bo jakbym wiedział, że tak się kończy ten odcinek to bym go w ogóle nie oglądał, tylko poczekał do jesieni i obejrzał przed pierwszym odcinkiem 7. sezonu.

tl;dr


Ten odcinek jest jak cały sezon - średni z (bardzo) dobrymi momentami. Zaczyna się nieźle, jest ciąg przyczynowo-skutkowy, akcja się rozkręca, ale w to wszystko trzeba wpierdzielić jakiś absurd (patrz wycieczka Glenna pod śmietnik), coś co psuje odbiór całości. Pojawienie się Jesusa i Hilltop (oraz informacja o Zbawcach) wzbudziło we mnie te same uczucia jak moment, gdy w 5. sezonie bohaterowie pojawili się w Alexandrii - czułem, że serial idzie w dobrym kierunku, ten klimat komiksu. Jednak od momentu ataku na posterunek Zbawców wszystko zaczęło się psuć. Zbawcy pokazani są jako niekompetentna grupa, która dostaje ostry wpierdziel. Bohaterowie zabijają ich na różne sposoby bez większego wysiłku. Po czym następuję dziwny zwrot akcji, gdzie nasi bohaterowie wiedząc, że gdzieś tam czai się niebezpieczeństwo zaczynają podejmować nielogiczne decyzje i opuszczają Alexandrię w małych grupkach, co doprowadza do tego, że w końcowej scenie Negan ma bardzo szeroki wybór komu rozwalić łeb. W międzyczasie gdy bohaterowie przechodzą transformację z komandosów w idiotów, Zbawcy zmieniają się strategów i łapią wszystkich w pułapkę. Jeszcze jakby w zakończeniu pokazali śmierć jednego z bohaterów to ten sezon można by uznać za najlepszy ze wszystkich.

tl;dr


I na koniec kogo zabił Negan. Nie zdziwię się jak zabił Glenna. Nie zdziwię się jak zabił Abrahama. Nie zdziwię się jak zabił Eugena. Nawet nie zdziwię się jak zabił tak mało znacząco postać, jaką jest Aaron. Ze schwytanych bohaterów można odrzucić wszystkie kobiety, Ricka, Carla i Daryla, pupilka AMC.
Według mnie śmierć Glenna byłaby najlepsza dla dalszej fabuły. Po pierwsze, rozwój postaci Maggie - tutaj odsyłam do komiksu, nie chcę spoilerować. Po drugie, rozwój postaci Daryla - skoro śmierć Denise tak go poruszyła to wyobraźcie sobie jak śmierć Glenna, który przez niego został złapany, na niego wpłynie. Ogólnie, Glenn to taki "good guy", którego wszyscy lubią, w tym widzowie - tak więc jego śmierć dotknie wszystkich. Śmierć każdej innej, wyżej wymienionej przeze mnie postaci, nie będzie miała żadnego większego wydźwięku, będzie jak każda inna śmierć głównej postaci, Andrei czy Beth.