Wpis z mikrobloga

Hej Mircy i Mirabelki!

Chociaż trudno mi w to uwierzyć, moja wyprawa do Ameryk w końcu się rozpoczęła. To nie jest moja pierwsza wyprawa, więc pomyślałem, że czasem z wypraw będę wrzucał fotki i relacje z podróży. Aby zebrać je jakoś w jedno miejsce zakładam tag #podrozethomsona.

Ameryka południowa jest szóstym kontynentem, na którym stanęły moje stopy. Jeszcze tylko jeden i będzie komplet :) Pierwszym odwiedzonym krajem jest Argentyna. Hop nad wielką wodą zakończył się w Buenos Aires, w którym spędziłem 20 godzin. Jakoś specjalnie nie szalałem ze zwiedzaniem, bo za 2 tygodnie spędzę tam prawie cały tydzień. Argentyna niedawno uwolniła kurs pesos, co okazało się wielkim błogosławieństwem dla obcokrajowców. Do niedawna kurs oficjalny w banku to 8AR$ za 1 dolara amerykańskiego, a na ulicy było ze 12. Prowadziło to do różnych patologii, typu podejrzani kolesie na każdym rogu proponujący wymianę, sklepy i restauracje, które odmawiały zapłaty kartą itd. Uwolnienie kursu pesos jest też przekleństwem dla Argentyńczyków. Znajomy z Argentyny twierdzi, że po tym, jak rząd przestał bronić kursu pesos, zaczęły się masowe zwolnienia. No nic, gospodarki Argentyny naprawiać nie zamierzam, będę jednak z całych swoich możliwości wspierał argentyński przemysł winiarski i rolno-spożywczy. Apropos tego ostatniego, to czas na pierwszego steka! Szału nie było, ale czego można się spodziewać na ulicy pełnej turystów i naganiaczy do knajpek. Nic to, poszukiwania steka idealnego trwają nadal.

Następnego o mało przyzwoitej porze (5:35 rano) mam samolot do El Calafate. Pierwszy lot liniami Aerolineas Argentinas, które już na starcie mają u mnie 2 srogie minusy. Pierwszy za to, że na stronie argentyńskiej ceny są niższe, o ile przestawi się język na hiszpański. Niestety, aby z nich skorzystać trzeba być obywatelem Argentyny. Dla obcokrajowców są ceny sporo wyższe #gorzkiezale i chyba troche #boldupy, bo to w sumie wolny rynek i mogą robić co chcą. Drugi minus był za to, że booking łączony dwóch lotów zakupiony na expedii się nie udał, bo Aerolineas robiło problemy i Expedia musiała coś tam cudować. Taki cyrk (wiszenie na telefonie z Expedią i jakieś tłumaczenia mailowe, że nie jestem wielbłądem) przechodziłem pierwszy raz, chociaż z expedii korzystałem już dziesiątki razy.

Ale wróćmy do El Calafate. Nieco dziwnie kojarząca się nazwa pochodzi od małego górskiego kwiatka o takiej właśnie nazwie. Jest to miasto położone u podnóża Andów, znane z lodowca, jedynego w okolicy lotniska i ogólnie klimatu miasteczka na totalnym odludziu. Wynająłem samochód i ruszyłem zobaczyć jeden z celów mojej wyprawy w Argentynie: lodowca Perito Moreno. Mam szczęście, bo pogoda sprzyja. Mam też pecha, bo kilka dni temu zawalił się ogromny lodowy most. Lodowiec Perito Moreno to wg przewodnika jeden z bardzo niewielu, który przy obecnych zmianach klimatu nadal rośnie. Ponoć w naszybszym miejscu przesuwa się do dwóch metrów na dobę. Lodowiec nasuwa się na pobliskie jezioro, gdzie jest od dołu podmywany, co siłą rzeczy tworzy nawisy, które prędzej czy później odrywają się i lądują w wodzie z wielkim pluskiem. Miałem okazję zobaczyć kilka małych fragmentów, które tak się oderwały. Wyglądało imponująco.

Lód spływający po zboczu góry jest poddawany gigantycznym naprężeniom i w pewnym momecie pęka. W odróżnieniu od innych lodowców które widziałem (Franc Josef w Nowej Zelandii i Vatnajökull na Islandii) ten argentyński był całkiem głośny. Co kilka minut słychać było trzask, który z braku lepszych analogii można porównać do głuchego grzmotu.

Poniżej fotka przedstawiająca czoło lodowca. Zaraz wrzucę jeszcze zdjęcie w szerszym kadrze. Ok, to chyba na tyle.

Wołam osoby, które o to prosiły @siodemkaxx i @Nedved.

#podroze, #podrozujzwykopem, #fotografia, #mojezdjecie, #argentyna, #amerykapoludniowa, #lodowce i #podrozethomsona
źródło: comment_UUJLrwZLZE6SuWJlOoI2ScuJbMoOPZcC.jpg
  • 3