Wpis z mikrobloga

Taka moja pierwsza pasta.
Człowiek padnięty głodem, bo w końcu za 3 dni, jak rasowy słoik, zwija na święta do domu i nie opłaca się już papu kupować, a w dodatku zmęczony po uczelni chce wrócić na mieszkanie. A że z małego miasta, to i oszczędniej, Kraków się ceni, to mieszka na suburbiach. Jeszcze tylko zatłoczony autobus, wbita do mieszkania i może przejść w standby i czekać, tracąc jak najmniej energii.
W końcu autobus, teraz tylko wepchać się nie patrząc na nikogo i dalej powinno być z górki. Wiadomka: pot, nieświeży oddech, ciasnota, ni szansy, żeby spojrzeć na Wawel, bo w końcu wszystkie okna zaparowane, ale trzeba wytrzymać, każdy ma prawo wracać z roboty. Już prawie odpłynąłem myślami, w których masakruje każdego kto mi nadepnął na Jordany, ale stało się prawie niemożliwe. Do tej nieludzkiej ciasnoty wjechała familia z wózkiem, takim solidnym, bentley wśród wózków. Naprawdę, nie wiem jak, może kierowca się posunął, albo bok autobusu odpadł, ale weszli. Przyglądam się, bo co mam innego robić, a ojciec-ziomek, twarz jakby znajoma, te same zapadnięte policzki i kaptur. Tak to Magik. W końcu już jeden cud się wydarzył, to dlaczego teraz nie mógłby jechać sobie Magik z wózkiem do Wieliczki? Nie pytałem żeby coś nawinął, bo przecież mamy Fejza, tylko zacząłem obczajać jego żone(?). Taka niewyględna XD, cała na różowo, w dresie do kościoła, pykała coś na rozbitym eLGiku. Ziomek tam walczy z naporem i #!$%@? od ludzi, bo ciasno, żeby dziecka nikt nie stresował. A to coś powie: ajtytyty, a to da butelke. Matka wszystko w dupiu, więc ojciec delikatnie ją upomniał: #!$%@?, zainteresuj się, nie?! Głosem smutnego kotka: no interesuję się...ale robię coś ważnego.... Obczajam, a ona przestawia ikonki na pulpicie tam i z powrotem XD...no nic, beczka...Ale wiadomo, butelka, w przeciwieństwie do miejsca w autobusie, ma swoje limity i w końcu ambrozja z proszku wyczerpała się. Ojciec pobladł, a policzki zapadły się tak bardzo, że zamieniły się miejscami, szybko wyciąga skubańca z bentleya, owinięty był chyba wszystkimi arrasami skradzionymi podczas potopu, więc wyszedł taki mały, czerwony buraczek w kostiumie tygryska... było tak słodko, że najadłem się czekolady na następne 3 dni. Co tu dużo gadać, #!$%@? ryk, płacz... Smutek, że dziecko się męczy zmusiłby nawet Stalina do przytulenia się z papieżem. Kilka osób w busie jakby mogło to z miejsca powiesiłoby się na uchwytach z żalu, ale nie było miejsca. Ojciec walczy jak może. Śpiewa, tańczy, buja i mizia i wgl, ale 0 skutku. W końcu mame chyba przeszła ikonki i z płomieniami w oczach bierze tygryska na ręce, wcześniej wsuwając eLGika do kapsy, i robi te magiczne mamine ruchy- dziecko przestaje płakać. Mówie wam, koniec wojen, głodu, rządu PO-PIS, Merkel wysyła pozostałymi rakietami V2 imigrantów gdzieś, gdzie tylko rakieta wie, koniec memów o papieżu... ta cała ulga w połączeniu dała efekt odczucia kiedy bejbik skończył pakuniać... teraz wszyscy czekali jak ozwie się zwycięzca, coś w stylu Cezara w Rzymie, Sobieskiego pod Wiedniem czy Peszki gdy wrócił do reprezentacji... lekko szyderczym wzrokiem mame popatrzyła się na eM A Gie I Ka, znów popatrzyła na tygryska i przekrzykując szeptem dieselowski silnik: No co? No co? Kto Ci #!$%@?ł butelkę? No kto? i obraca małego w strone tate XD
Koniec.
  • 3