Wpis z mikrobloga

Jak się lata, nie mając skrzydeł? Cóż, szybko. I raczej w jednym kierunku: pionowym. Ze zwrotem w dół. Uczucie jest dość zabawne. Przyspieszenie rzuca kończynami, nie ma oparcia w niczym, wszystko mija. Wspaniały przykład filozoficznego podejścia do życia. Nie tylko tempus fugit, ale również aeternitas manet. Chodzi mi tutaj o ziemię, która oczywiście wcale nie jest wieczna (przynajmniej w porównaniu do reszty Wszechświata, który, nota bene, też nie jest wieczny), ale patrząc na kolejne mijane warstwy ulotnego nieba, wrażenie wieczności może spokojnie sprawiać.

Jeżeli chodzi o brak oparcia, można nawiązać do przewijającego się w całej historii literatury motywu wolności. Jak ten ptak nieszczęsny. Na co mi taka wolność, której do niczego wykorzystać nie mogę? Pewnie, kwestia idei. Nic mnie nie ogranicza. Jakże to wspaniałe. Mogę podejmować absolutnie dowolne decyzje. Co więcej – nie czekają mnie z tego powodu żadne kary za łamanie norm społecznych, nie spowoduję żadnego skandalu. Mogę sobie, na ten przykład, wykrzyczeć (ot, dla fantazji), że nienawidzę Żydów i pedałów. I nienawidzić ich. Nie, żeby faktycznie była to kwestia, która mnie w jakiś sposób obchodzi. Ale mogę! To znaczy… mógłbym, gdyby pęd powietrza nie zamykał mi ust. Po raz kolejny zamykam się w problematyce definicji – wolność jest mi dana, a jakże. Jeżeli tylko odpowiednio określę, cóż ta „wolność” znaczy. To chyba sofizmat.

O, chmura.

Myślałem, że chmury są większe. Może ta była jakaś mała. Albo ja lecę na tyle szybko, że nie zdążyłem się naoglądać. W tej perspektywie wszystko jest dla mnie małe. A ziemia najmniejsza. Będę ją oglądać przez ułamek sekundy. Przynajmniej z bliska, bo tak to już ją widzę. Jest duża. Na pewno w nią trafię. A szkoda. Może jeszcze dałoby się minąć. Takie wyrzucenie jedynki na kMiliard.

O, a ta chmura wygląda jak kaczka. Pewnie, mógłbym powiedzieć „smok”, ale akurat skojarzyło mi się z kaczką. Co, nie wolno mi? Wszystko mi wolno!

Dobra, nie rozpaczajmy. Rozsądny i zdecydowany człowiek nawet z beznadziejnej sytuacji znajdzie wyjście. Nie ma co się rozklejać. Jestem zdecydowany na to, żeby nie spotykać ziemi po barwnej podróży z prędkością trzystu szesnastu metrów na sekundę. To prawie prędkość dźwięku. Gdybym liczył naprawdę szybko, doszedłbym do wniosku, że to przeszło tysiąc kilometrów na godzinę. Całkiem nieźle. Kto by pomyślał. No ja nie. Ale wracając do meritum – jestem w kłopotliwym położeniu. Grawitacja ciągnie mnie do siebie, entropia mnie pożera, przyspieszenie… ten… przyspiesza. Ile to sekund minęło od wylotu? Siedemset? Nie, chyba raczej około pięciu. Zaskakujące, ile człowiek jest w stanie pomyśleć w tak krótkim czasie. To oznacza, że jeszcze zdążę znaleźć rozwiązanie. A brzmi ono…

Werble.

…Nie przejmować się, przecież i tak umrę prędzej czy później. I to chyba wszystko na co mnie stać. Rany, aż mi głupio. Gdzie się podziała moja zaradność? Gdzie moje „pewnie, że dam sobie radę!”? Może zostały w samolocie? No trudno. Po dokładnej (choć wyjątkowo szybkiej) analizie możliwości, dostępnych rozwiązań, ich korzyści i stopnia ryzyka związanego z niepowodzeniem pozostaje mi przyjąć sytuację taką, jaka jest i w miarę możliwości przygotować sobie miejsce w ewentualnych niebiosach, w końcu kto to może wiedzieć?

Żegnaj świecie.

Lub „do zobaczenia”; nie ustaliłem jeszcze, w którą koncepcję teologiczną wierzę. Żeby uniknąć tej niejasności, mogę chyba spokojnie powiedzieć „cześć”. W końcu trochę się już ze światem zdążyłem poznać, chyba nie będzie miał mi za złe takiego przejścia na bliższe relacje.

Cześć.

#niewiemjaktootagowac może trochę #pasta
  • 7