Wpis z mikrobloga

- Ludovico Einaudi - powiedziała.
- O, nie - pomyślałem.
- Lubisz?
- Uwielbiam.
Włączyła płytę. Usiadła w fotelu pod oknem i zamknęła oczy. Pomyślałem, że to dobry moment, aby niepostrzeżenie wyjść z mieszkania. Ale nie, usłyszałaby. Muzyka była zbyt cicho. Muzyka Ludovico, #!$%@?, Einaudiego.

Odkąd wyszedł ten film o typie, którego jakiś Murzyn woził na wózku, wszystkim dziewczynom #!$%@? oszalały na punkcie Ludovico, #!$%@?, Einaudiego. Tak jak Charles Bukowski jest dla nich stylowym dodatkiem do koszulek z Jackiem Danielsem, tak dla tych z większym mniemaniem o sobie dodatkiem do wieczoru z kieliszkiem wina jest Ludovico, #!$%@?, Einaudi.

A teraz i ja trafiłem na taki wieczór. Teraz ja trafiłem do mieszkania fanki Ludovico, #!$%@?, Einaudiego.
- Napijesz się herbaty? - zapytała, gdy wreszcie otworzyła oczy.
- Bardzo chętnie - odpowiedziałem, dłubiąc dyskretnie scyzorykiem w kablu od lampy, żeby mnie prąd #!$%@?ął i zabił.
Ona wyszła. Ale zaraz wróciła. Dostałem kubek herbaty.
- Czy chcesz coś do tej herbaty? - zapytała.
- Chcę wódki - odpowiedziałem.
- Nie mam.
- A masz strychninę?
- Mam goździki.
- Może być.

Wyszła znów i znów wróciła. Wsypała mi do herbaty #!$%@? goździków. Spojrzałem na nią. Uśmiechnęła się, ogarnęła włosy ruchem, o którym zapewne myślała, że jest uwodzicielski i usiadła na fotelu, rozmarzona jak Quasimodo na dzwonnicy Notre Dame.
- To mój ulubiony moment - rzekła. I zamknęła oczy.
Z wieży stereo wciąż leciał Ludovico, #!$%@?, Einaudi. Ulubiony muzyk anestezjologów. Nie trzeba tworzyć specjalnych mieszanek dla każdego z pacjentów. Wystarczy wyłączyć im płytę Ludovico, #!$%@?, Einaudiego i można kroić na żywca.

Postanowiłem się ratować. Wstałem z kanapy, odstawiłem herbatę, podszedłem na palcach do drzwi i otworzyłem je. Wyszedłem na korytarz, wziąłem do jednej ręki buty, do drugiej kurtkę i wypełzłem z mieszkania, gdzie od godziny leciał Ludovico, #!$%@?, Einaudi. Ubrałem się na klatce, zbiegłem po schodach. Udało się. Wyszedłem na ulicę, zapaliłem. Złapałem taksówkę.
- Na plac Szembeka - powiedziałem kierowcy.
- O, Matko Bosko - odrzekł. - To będzie z godzina drogi.
- Nie szkodzi, mam kasę. Niech mnie pan stąd zabierze.
- Zabiorę, pewnie że zabiorę.
Ruszyliśmy. Kierowca spojrzał na mnie w lusterku.
- Wygląda pan na zdenerwowanego - powiedział.
- Miałem ciężki wieczór.
- To ja mam coś dla pana.
Włączył płytę.
- Co to jest - zapytałem.
- A taki pianista. Pięknie gra. Taka spokojna muzyka.
- Jak się nazywa.
- Ludovico Einaudi.
- #!$%@? mać.
- Zna pan?
- Znam.
- Lubi pan?
- Lubię? #!$%@?, uwielbiam.

#pasta #mrozinski
  • 1
  • Odpowiedz