Wpis z mikrobloga

23 grudnia 2015, godzina 18.
Robiłem zakupy świąteczne w sklepie o niemieckim szyldzie. Wchodząc do sklepu widziałem nieśmiałą, zaniedbaną dziewczynę. Brzydka, brudna, ale się nie narzucała, prosiła o kupienie bułki albo kilka groszy. Wziąłem kupiłem szynkę, ser, chleb, sok, parę owoców, kabanosy i zapakowałem do osobnej reklamówki. Po wyjściu wręczyłem jej. Nieśmiało to wzięła, wstydziła się chyba. Powiedziałem, że jeśli nie chce jałmużny to niech to potraktuje jako prezent albo odda, bo prosić się nie będę.

24 grudnia 2015, godzina 10.
Muszę podskoczyć do sklepu po soki, alkohol i ciastka. Spotkałem sąsiada, również jechał do tego samego sklepu. Śmieszkując zaparkowałem obok jego samochodu, on poszedł do sklepu, ja spod wejścia wróciłem się do samochodu. Idę ponownie do sklepu i kto wyskakuje do wchodzących klientów? Nasza biedna szkapa. I mówi do mnie, że dziękuje, że wigilia i czy mógłbym jeszcze jej coś kupić, bo głodna zjadła wszystko i we dwójkę im jedzenia nie starczy. Ja lekkie wtf, staram się wejść do sklepu, a tu na wózkach koczuje jej konkubent, pewnie wyłudza od ludzi złote z wózków. A zdradziły go wlepione we mnie ślepia. Powiedziałem, że jałmużna to nie fundacja. Kupiłem, co potrzebowałem, a przy samochodach sąsiad, który wcześniej zrobił zakupy i jak się okazało czeka, "lumpy spod wejścia się wyraźnie kręciły z zamiarem opędzlowania wozu". A ja sobie myślę, że kraść nie chcieli, ale uszkodzić mi samochód na pewno.

Przez cala sytuację nabrałem tyle goryczy... No i mam lekcję na przyszłość. Wy też wyciągnijcie z tego wnioski. Ja wiem jedno - sąsiadowi jestem bardzo wdzięczny. Mam nadzieję, że lubi orzechówkę od Soplicy.

Ja wracam do roboty z posiedzenia na tronie, bo mnie gonią, a wam życzę wesołych świąt!

Chyba zakrawa się pod #logikarozowychpaskow i #opowiescwigilijna