Wpis z mikrobloga

Hej Mirasy, dzisiaj w Wasze ręce oddam list od mojego ś.p. dziadka do mojej babci, napisany ok. 50 lat temu. Warto przeczytać, bo wiele takich listów raczej nie zostanie już napisanych. Wydaje mi się, że nie wymaga on dodatkowego komentarza.

Poprawiałem tylko interpunkcję i literówki.

Wołam #niebieskiepaski i #zwiazki, bo można trochę z tego listu wyciągnąć dla siebie.

______________________________________________________________________________________________________

Marylko!

Do tego słowa nie potrzebuję już nic dodawać, bo i tak jest w nim wszystko zawarte - szacunek, najszlachetniejsze uczucie i uwielbienie.

Słowa te, raczej Pani, tak przeniknęły całe moje jestestwo, że chyba nie będę już mógł żyć bez niego, bez Pani, Droga Marylko.

Wszystkie marzenia, pragnienia, wszystkie myśli moje związane są ta ściśle z Panią, że wyrywanie tego siłą bardzo poważnie zagrozi mojej równowadze duchowej.

Wiem, nie rozumie może Pani tego, może nawet wydawać się to śmieszne Pani. To trzeba przeżyć, by zrozumieć.

Zastanawiałem się przez pełne 24 godziny (nie spałem) od ostatniej rozmowy z Panią, czy jeszcze mogę niepokoić Panią. Postanowiłem jednak napisać, o czym poprzednio mówić nie mogłem.

Proszę wybaczyć mi moją natarczywość, czy jak to Pani chce, tak nazwie.

Nie zrozumiałem odpowiedzi Pani (choć powinienem). Powiedziała Pani wyraźnie: "nie mogę, muszę słuchać woli rodziców". To powinno mi wystarczyć. A jednak dręczę się myślami (o naiwny), że może to rzeczywiście tylko wola rodziców.

Gdyby tak było, to przecież może z czasem dadzą się Rodzice przekonać, tym bardziej, że kochają Panią, a kochanemu dziecku trudno jest odmawiać, gdyż się chce jego szczęścia. Proszę mnie dobrze rozumieć - jeśli tylko Pani tego będzie chciała. W przeciwnym razie - wiadomo, że gdyby nawet rozkazywali, to tego nie uczyni Pani.

No cóż, nie mogę pogodzić się z myślą, że już utraciłem Panią, o Marylo, Marylko, dlatego będę pisał dalej.

Wie o tym Pani, że dwa lata obserwowałem, marzyłem, po cichu wierzyłem, że nadejdzie dzień, w którym będę mógł zbliżyć się do Pani. Ostatnie tygodnie jeszcze bardziej utwierdziły mnie w swej wierze, że jednak osiągnę to wymarzone szczęście - Panią, Droga Marylo. Z obawy by nie utracić Pani, poczyniłem pewne kroki (zresztą za namową Stacha), by i Pani wiedziała, że interesuję się żywo Nią. Może to jest główny błąd, za który teraz, a może zawsze będę cierpiał.

Wszystko inne układa mi się pomyślnie. Wierzę, że jeszcze pod tegoroczną choinkę będę miał rozwód. Inaczej nie ośmieliłbym się nawet proponować Pani czegoś podobnego. A kościelny? Już się staram i na pewno otrzymam, jednak jeszcze trochę trzeba poczekać.

Jaki jestem, takiego Panie mnie zna. Mieszkam już tu trzy lata.

Wielu innych rodziców (nie mówiąc już o ich córkach) zabiegało o to i wcale nie wstydzili się tego, by wprowadzić mnie do swych domów.

Dlaczego uparłem się na Panią? Dlaczego zakochałem się w Pani, Marylko? Sam nie wiem. Dlaczego ciągle myślałem i myślę, cierpię, łudzę się? Dlaczego za to otrzymuję cęgi, nawet poniżany za to jestem?

Czy to zbrodnia, że kocham Panią?

Czy jestem winien, że życie tak mnie skrzywdziło, że nie zaznałem szczęścia w swym nieudanym związku, że jestem jakby stale napiętnowany za ucieczkę z piekła? Przecież byłem i pozostałem porządnym człowiekiem - nie zostawiłem rodziny na pastwę losu, urządziłem, wychowałem, zostawiłem wszystko, zabezpieczyłem. Od nowa zacząłem, a jak to ciężko jest, ten tylko może wiedzieć, kto to przeżywa. Przecież wygnany zostałem z własnego domu, a jak może się czuć wygnaniec, lepiej o tym nie mówić. Co miałem robić? Gdybym nie poszedł, to nie wiem nawet czy jeszcze żyłbym, czy chodziłbym na wolności, taki los miałem zgotowany.

Dlaczego niektórzy ludzie nie mogą mi darować, że jestem ambitny, że daje sobie radę, że nie jestem łajdakiem, pijakiem, bezbożnikiem?

Znaleźli jednak plamę - rozwodnik. O, teraz mogę sobie poużywać. Znaleźli dziurę w całym, a huzia na niego!

Ilu ludzi niby wierzących, co to chodzą do kościoła i posadzkę całują (żeby inni widzieli jacy to pobożni) postępuje wbrew przykazaniom Bożym - krzywdzą, kradną, oczerniają, piją, nawet cudzołożą, a w domach ich jakie przekleństwa, bójki, awantury, maltretują swych najbliższych. Ale oni są po ślubie kościelnym (magiczne słowo), to są porządni, oni tylko mogą iść do nieba (w to wierzą). Pary ludzi (coraz to ich więcej), które żyją zresztą bardzo przykładnie i zgodnie z zasadami czy przykazaniami Bożymi, czy ogólnoludzkimi, jednak tylko na ślub cywilny, są potępiane na wieki, skazane na piekło, ale tylko przez tych "dobrych, porządnych faryzeuszy".

Wiara nasza uczy nas "Nie sądź, a nie będziesz sądzony". Mówi też "Nieznane są wyroki Boże", a co mówią przykazania o miłości bliźniego?

Temat ślubów, tak małżeńskich , jak zakonnych, czy kapłańskich - przecież mogą być rozwiązywane - przykazanie samego Chrystusa, Wielkoczwartkowe: "Cokolwiek zwiążecie na ziemi będzie związane i w niebiosach, co rozwiążecie na ziemi będzie rozwiązane i w niebiosach". Są rozwody kościelne, tylko co dziwnie uderza, za kochane grube pieniążki. Czy tak strasznie potępiani są czy będą ci, którzy coraz częściej zrzucają sukmany kapłańskie czy zakonne i odwołują śluby składane samemu Bogu (a nie drugiemu człowiekowi), bo chciał żyć inaczej? Czy naprawdę czynem swoim tak hańbią siebie, że nie warto już im żyć? Wierzą, że dopiero dla nich zaczyna się inne, lepsze życie. I takie też jest zdanie ogółu.

Bardzo wielu wierzących nawet nie wie o tym, że małżonkowie z tak zwanych "kocich ślubów" mogą pod pewnymi warunkami, za "ofiary" przystępować do Sakramentów Św. Dlaczego więc jedni (bogaci) mogą odstępować od głównych zasad, a innych (biednych) napiętnuje się za to i nie pozwala tego?

Czemu ludzie światli (wykształceni) są tolerancyjni, wyrozumiali, a inni zawistni, prawie dzicy i żądni poniżenia tego, co ich umysł nie jest w stanie ogarnąć?

Czemu w społeczeństwach kulturalnych, wysoce cywilizowanych (zachodnie kraje) może być taka tolerancja wyznań, przekonań osobistych, nawet politycznych. Tam i kościół katolicki jest bardziej tolerancyjny, tam nietrudno o rozwody.

Podoba nam się ich postęp, technika, chcielibyśmy to u siebie mieć, ale nie możemy zerwać z zachowaniem, ciemnogrodem, stoimy w miejscu od bodajże kilku wieków.

Na te pytania, czy zjawiska, każdy rozsądny, wierzący czy niewierzący, postępowy człowiek umie sobie odpowiedzieć, względnie rozumie je.

Dlatego zdaniem moim, czasem niemożność zawarcia ślubu kościelnego (mimo, że jestem wierzącym i praktykującym) nie może być zasadniczą przeszkodą w dążeniach dwojga ludzi do szczęścia. Naturalnie jeśli obydwie strony pragną tego, żywią do siebie uczucie, ufają sobie. Bez tych czynników, dopiero co wymienionych wyżej, nie może ostać się i być trwałym ładem związek i żadne śluby tu nie pomogą i nie zagwarantują jego trwałości.

Tragedią jest wyrzeczenie się bez walki - z czyjejś presji - swych pragnień, dążeń do szczęścia, do ułożenia sobie życia.

Wiele ludzi żałuje całe życie chwilowego załamania się, zwątpienia, słabości. Przeklina po tym swój los, cierpi.

Niestety ja już raz to przeszedłem. Wyrzucam sobie czemu nie umiałem walczyć o swe szczęście, na co zdały się i śluby, i tak przecież musiałem odejść.

A ilu innych to samo spotkało i jeszcze wielu na pewno spotka.

Czy ci wszyscy ludzie nieszczęśliwi, armia ich jest, mają być przeklęci? Czy nie mają już prawa do innego życia?

Gdyby coś podobnego spotkało kogoś z rodziny Pani, wtedy inne zrozumienie, inny pogląd na te sprawy miała by Pani i Rodzina Pani.

Dlaczego tyle piszę? chcę wszystko zrobić, wszystko powiedzieć, by nie było żadnych niedomówień. Bym był resztę życia spokojny, że niczego nie pominąłem dla zdobycia szczęścia, Droga Pani Marylo, nie kieruję się niczym innym, tylko jedynie gorącym uczuciem, reszta dla mnie nie ma znaczenia.

Powie Pani bezczelny, narzuca się, mam go dość. Może Pani się śmiać, drwić, szydzić. Jednak nie może Pani powiedzieć, że byłem obłudny, niedobry, nie umiałem bronić swojej pozycji. Nie może Pani powiedzieć, że nie mam prawa kochać, być szczęśliwym, a nawet kochanym. Nie chcę Pani nieszczęścia, czy zguby, nie żądam też litości, to jest za niskie. Nie! Bez wzajemnego chociażby tylko przywiązania, zrozumienia, bo na uczucie bym starał się zasłużyć dalszym swym postępowaniem, mimo że tak kocham Panią, Marylko, nie odważyłbym się. Mało, nie chciałbym.

Dlaczego więc tak przekonuję Panią? Bo wierzę, że zainteresowanie się moją osobą nie było tylko prostą ciekawością Pani. Że samo współczucie dla doli mojej, tak serdecznie wyrażane przez Panią, musiało wyniknąć ze szlachetnych pobudek, z jakiegoś solidaryzowania się z moim postępowaniem, z moim charakterem, a to już jest sympatią. Przeradza się to dość szybko w dalszym obcowaniu, w uczucie. To przekonanie czyni mnie tak śmiałym i natarczywym. Przepraszam za to.

Sen - tak bym nazwał chwile szczęścia jakie z Panią spędziłem. Tak cudny był przecież, że nie mogę uwierzyć, by mogło to być rzeczywiste. A przecież to był tylko nieśmiały początek (że pijany byłem, przepraszam). Gdyby tak dalej było? Przecież może być! Czy nic a nic nie szkoda Pani, Marylo, Marylko, że tego ma już nigdy nie być? Czy ani troszeczkę nie żal Pani tych chwil, mnie? Czy nigdy nie będzie ból targał serduszkiem Pani na wspomnienie chwil upojenia? Po co dałaś mi zaznać rozkoszy pocałunków zbieranych z kwiatu usteczek Twoich Marylo! Żeby odepchnąć mnie, żebym szalał z rozpaczy, czy żeby serce z żalu miało pęknąć! O Marylo Marylo, modlić bym się chciał do Ciebie, a Ty nie dajesz, odtrącasz. Czemu jestem taki szalony? Bo za długo marzyłem, za długo cierpiałem, gdy więc to się stało uwierzyłem, że będziesz moją, że skończyły się moje cierpienia, że zaczęło się szczęście.

Nie uwierzy Pani, że zamiast poniedziałkowej odpowiedzi tak strasznej, wolałbym by mnie piorun zabił. I tak jestem rażony, skamieniały z bólu, niezdolny do niczego. Życie jakoś straciło całkowicie sens. Nic mnie nie cieszy i już nie może cieszyć. Jeśli nawet dźwignę się z tej otchłani rozpaczy, to już nie będę miał sił do walki o cokolwiek.

Pani może mnie uratować, wskrzesić, jednak nie musi, nie mam już zresztą nawet nadziej na to, nie umiem już nawet prosić. Mam jednak żal do Pani. Po co Pani tak rozbudziła we mnie chęć życia, nadzieję na szczęście, gdy nie chce już Pani nic zrobić, żadnego wysiłku podjąć, tylko zwala wszystko na "Wolę Rodziców", ręce umywa i mówi koniec.

Nie życzę też by przeszła to Pani, co mnie w ostatnich dniach spotkało.

Dalej, nie mniej kochać będę Panią Marylko, ale już z ukrycia i wspominał tylko będę chwile szczęścia i nadziei jakie Pani mi dała.

Niech Dobry Bóg błogosławi Pani, niech da wszystko, co tylko jest potrzebne Pani do szczęścia.

A mnie? Dla mnie Bóg ma tylko cierpienie. Choć już za żywota jestem potępiany przez ludzi, bo rozwodnik, to nie będę szemrał przeciw Woli Bożej. Będę rozkoszował się cierpieniem, będę pławił się w rozpaczy, wypiję do dna swój kieliszek goryczy.

Prośba do Pani. Proszę nie mieć mi za złe, proszę mi wybaczyć, że jeszcze pozwoliłem sobie pisać do Pani.

Przepraszam, bardzo przepraszam, jak coś niedobrego zrobiłem, jak czymkolwiek mogłem zasmucić Panią.

Proszę też zapewnić Rodziców, że tylko bardzo, bardzo kochałem Panią, że tylko najgoręcej pragnąłem Pani i swojego szczęścia, wszystko bym robił, by tylko zapewnić je Pani, by i Oni mogli być dumni, zadowoleni, szczęśliwi z powierzenia swego skarbu w moje ręce. Na pewno nie zhańbili by się dając swoje przyzwolenie i błogosławieństwo nam.

Żadnych wrogich uczuć czy zamiarów w stosunku do Pani i Jej Rodziny nie miałem i nie będę miał. Choć wielką krzywdę czynią swojemu dziecku i mnie, wiem, że nie zdają sobie z tego sprawy, że inaczej życia pojmować nie umieją.

Co dalej będę robił? Czekał. O, gdybym wiedział, że tylko życzy sobie Pani jakiejś ofiary, czynów, wojowałbym z całym światem - musiałbym zwyciężyć. Gdyby Panie dała choć iskierkę nadziej, jakiś znak. Nie mogę jednak w to uwierzyć, dlatego chyba nic nie będę już robił. Będę tylko trwał w swojej samotności. Będę czcił jak świętość drogie mi miejsca, w których Pani była ze mną. Och, jak boli patrzeć na nie, a muszę, bo pośród nich żyję, dlatego tak trudno zapomnieć.

Dużo, dużo mógłbym mówić, może już Pani nie chce nawet słuchać...

Może i tego listu nie zechce odczytać nawet, dlatego kończę.

Czy naprawdę już wszystko, wszystko skończone? Chyba zawsze takie pytanie będzie mnie dręczyć. A mogło być tak pięknie.

Będę się starał nie przychodzić do sklepu, by nie krępować Pani. Jeśli jednak będę musiał, to niech Pani Marylko nie ucieka, nie kryje się. Niech raczej uśmiechnie się Pani, powie jakieś niewiążące przyjemne słówko.

A może napisała by Pani choć maleńką karteczkę i przysłała. Miałbym talizman, który chronił by mnie od nieszczęść. Może by uspokoiła mnie trochę Pani jakimiś słowami perswazji. Jeśli może to Pani uczynić to bardzo, bardzo o to proszę, niezmiernie będę za to wdzięczny. Niech Pani choć tyle na ostatku dla mnie uczyni.

Życzę Pani, Droga Marylko, jeszcze raz wszystkiego najlepszego.

Całuję wszystkie paluszki swej baśniowej Marylce.

PS.

Przepraszam, że piszę maszyną, ręce zanadto "latają" - nie mogę inaczej.
Za błędy i styl też.
Pobierz m.....3 - Hej Mirasy, dzisiaj w Wasze ręce oddam list od mojego ś.p. dziadka do mojej...
źródło: comment_JG6R5vj4MybrbMZVlNC2kAjjyBGHQqWV.jpg
  • 26
@Dawidinho8: A wlasnie chodzi o to, zeby jedno nie wykluczało drugiego, a często faceci patrzą na to skrajnie. Hmm to jest ogolnie zagadka plci... Popatrz. Moze byc kobieta, o ktorej nikt nie powie, ze jest nieciekawa. Moze byc kobieta o ktorej nikt nie powie, ze jest nieatrakcyjna. Moze byc tez taka ze niczego jej nie brakuje i nikt nie powie o niej niczego zlego.
ALE
To nie oznacza, ze kazdy bedzie
@Dawidinho8: A jesli pytales mnie osobiscie o zdanie to jestem zwolenniczka filozofii buddyjskiej. Facet musi miec to, czego mnie btakuje, a ja to czego brakuje jemu. Jesli jest zbyt twardy, jesli tylko ciezko pracuje i nie widzi niczego poza swoim celem to nie zauwazy tez mnie. a ja lubie kolacje przy swiecach, lubie listy i moge czekac miesiac az wroci z pracy- byleby umial okazac, ze tesknil.
A co do meskosci
@Tsukiko:

A wlasnie chodzi o to, zeby jedno nie wykluczało drugiego, a często faceci patrzą na to skrajnie.

Nie, nie, absolutnie nie mówię że jedno ma drugie wykluczać... ale odpowiednie proporcje jest tak cholernie trudno z wami, dziewczyny, wyczuć, że to bajka. :)
Ogólnie odnośnie reszty to się zgadzam w sumie z większością, nie powiem że ze wszystkim żeby, nie wyjść na pantofla ( #logikaniebieskichpaskow ( ͡° ͜ʖ ͡
@Dawidinho8: @Turqi: @Tsukiko: @ana7:

Po tym liście można wyobrazić sobie mojego dziadka jako miękką faję, której spodobała się kobieta i męczy ją swoimi wywodami. Jednak prawda jest taka, że był to facet o niesamowicie silnym charakterze i charyzmie i ciężko mi jest wyobrazić, że można szanować kogoś bardziej, niż moja babcia szanowała jego. To samo z jej miłością do niego - niepowtarzalna, nie widziałem takiej nigdzie indziej.

Ponadto,
@misiek203:

Po tym liście można wyobrazić sobie mojego dziadka jako miękką faję, której spodobała się kobieta i męczy ją swoimi wywodami.

Po suchej treści tak, ale no właśnie doszedłem do podobnych wniosków co Ty, że po prostu musiał być na tyle wartościowym, że mimo że oddał kapkę tej wartości to nic mu w zasadzie nie ubyło. Fajnego zatem dziadka musiałeś mieć. :)

Za to, że w liście zawartych jest tyle określeń