Wpis z mikrobloga

Podczas popołudniowego #kawatime z mamą wspominałyśmy anegdoty z wczesnego dzieciństwa mojej siostry. Przytoczę Wam jedną Mireczki, tak na #dziendobry :)

Moja siostra odkąd tylko upgradeowała i posiadła funkcję „chodzenie” zaczęła przypominać wiewiórkę na kofeinie. Przemieszczała się szybko, wchodziła wszędzie. W domu kłopotliwe to nie było. Wszystkie kanty zabezpieczyliśmy, a dowolną powierzchnię płaską na wysokości do metra nad ziemią oczyściliśmy z rzeczy cennych, niebezpiecznych oraz mniejszych niż średnica kuli do kręgli (dzieci posiadają interesującą zdolność połykową, coś jak węże; więc jak ginie piłka to nigdy nie rozumiem, czemu rodzice szukają na podwórku).
O tyle na zewnątrz domu* zaczyna się problem (*na dworzu/*na polu). Uważaliśmy z rodzicami, że są tylko dwa możliwe wytłumaczenia: albo opanowała zdolność przemieszczania się z prędkością światła, albo mamy przodków z kontynentu afrykańskiego. Niemniej wzmożona czujność była wymagana. Idąc na spacer z Małą było się przygotowanym.
Problemem było niedzielne wyjście do Kościoła. Tam z założenia się stoi. Albo siedzi. Niekoniecznie uśmiechało się mi i moim rodzicom dołączenie do tabunów opiekunów ganiających swoje pociechy pomiędzy filarami. Brakuje wtedy tylko „Jedzie pociąg z daleka…” z głośników.
A Mała nie reagowała na wypowiedzi” „chodź tylko do ławki/drzewa/krzaka/Pani Z Obarzankami”, „tak abyśmy Cię widzieli”, „tak abyś nas widziała”.
Zatem mama razu pewnego zdecydowała. Niech idzie. Pójdzie, nie będzie potrafiła wrócić, zacznie ryczeć, my drogą echolokacji ją znajdziemy, przyprowadzimy i się nauczy, więcej uciekać nie będzie.
Tak też zrobiliśmy, po kolejnym przyprowadzaniu i upominaniu puściliśmy Małą wolno. Mija minuta, dwie, pięć. Na naszych twarzach zaczęło malować się powątpiewanie w „Genialną Technikę Wychowawczą”. Oblał nas zimny pot. Wymiana spojrzeń. Już została podjęta decyzja o ruszeniu na poszukiwania, gdy nagle JEST! IDZIE!
Taaaa, idzie… Mały wredny troll. Nie toż, że sama drogę powrotną znalazła, to jeszcze się cieszy. Ale nie to cieszenie nas najbardziej rozłożyło na łopatki. Mała w ręku niesie świeżo rozpieczętowanego batona. Wcina i się cieszy. Cieszy się i wcina. I idzie z głową podniesioną, różowy stworek w falbankach.
Po zakończonej mszy ociągaliśmy się z powrotem do domu. A nuż ktoś podejdzie i skomentuje. Powie, że się takie błąkało to nakarmił. Lub z pretensjami, że Mała zakosiła batona jego dziecku. Albo ktoś z rodziny lub inny znajomy rozpoznał wędrownika to obdarował. Jednak nic takiego się nie wydarzyło.
Morał z tego taki, że nie ma morału.
A Mała jak była cwana, tak cwana jest do tej pory.
Mama od tamtego czasu próbowała jeszcze kilku „Genialnych Technik Wychowawczych”. Z różnym skutkiem.
A zagadka batonika została nierozwiązana O.o

Może to ktoś z Was Mirki? ( ͡° ͜ʖ ͡°)


#truestory #dzieci #historiezdziecinstwa
Sciurus - Podczas popołudniowego #kawatime z mamą wspominałyśmy anegdoty z wczesnego ...

źródło: comment_hNQezjT1PWceDw1dnu2ei4ZQN7G2NrYF.jpg

Pobierz
  • 2