Wpis z mikrobloga

#jankostory #las #skarga
Najbardziej niepokojący jest ols. Ciemny, wilgotny i ponury. Czarne są pnie olch, czarny jest grząski torf, czarna jest tafla mokradła. Roślinność wycofana na kępy wokół drzew ma zimnozieloną, nierzadko wręcz fioletową barwę. Smukłe olchy wyniośle pną się do góry, ich gałęzie zaczynają się wysoko, dużo wyżej niż zasięg ludzkich rąk. Jeśli człowiek chce przejść przez taki las suchą stopą, musi przytulać się do pni. Wtedy najbardziej czuje, jak niewiele tu znaczy. Że może tylko tyle, na ile pozwolą mu drzewa. Jeśli za młodu olcha skrzywi się, lub przewróci, to i tak odrośnie strzeliście ku niebu. Tym też różni się od człowieka, on nie zawsze podnosi się po upadku. Ej, mirku lub mirabelko, bawimy się, że teraz jesteś moim nauczycielem od historii z podstawówki.

* * *

Jesteś nauczycielem historii w ośmioklasowej podstawówce i plujesz na nas. Mówisz głośno i nie kontrolujesz, że kropelki śliny wytryskują z twoich ust. Śmiejemy się z tego, nikt nie chce siedzieć w pierwszych ławkach, przesiadamy się, ty idziesz za nami, zasłaniamy się książkami, uciekamy przed tobą. Nie kumasz o co chodzi, przez to stajesz się jeszcze bardziej zdenerwowany, jeszcze głośniejszy, jeszcze bardziej plujący - a my jeszcze bardziej się śmiejemy. Ty plujesz na nas, a my plujemy na ciebie. Rozkręcamy długopisy, robimy z nich dmuchawki. Żujemy w ustach skrawki kartek papieru, i gdy tylko się odwracasz - pac, pac, pac! - plujemy ci w plecy. Nieoczekiwanie spoglądasz za siebie, pac! - rozmiękły papier nasączony śliną rozbryzguje się pod twoim okiem. Wybuchamy śmiechem. Stary, zrozum, jesteśmy dziećmi. Ale ty nie rozumiesz. Drżysz, oczy robią ci się szkliste. Coś w tobie zaczyna pękać. Milkniemy. Nastaje cisza. Gwałtownym krokiem idziesz do drzwi, naciskasz klamkę. Na klamkę założona jest wilgotna prezerwatywa. Buch! - eksplozja naszego obłędnego wycia rujnuje cię kompletnie. Wybiegasz z płaczem, z końcem tego roku odchodzisz na przyspieszoną emeryturę. Wcześniej pękniesz jeszcze raz i uderzysz jakiegoś dzieciaka z innej klasy.

Ty też chodzisz do lasu, prawda? Z żoną. I z kocykiem. Jesteśmy dzieciakami, ale wiemy po co. Umiemy podsłuchiwać swoich rodziców. Twoja matka nie pozwala ci się pieprzyć z żoną. Jak mieliście mieć pierwsze dziecko, to głodziła ją w piwnicy, żeby poroniła. Twoja żona wariowała i wyła, zlizywała wilgoć ze ścian, modliła się - ale dała radę, była twarda. Ty uciekałeś wtedy z domu, błąkałeś się rozkojarzony po ulicach, nie mogłeś sobie znaleźć miejsca, nie umiałeś postawić się matce.

Chcieliśmy wykończyć ją za ciebie, wiesz? Mieliśmy wtedy taką zabawę w doprowadzanie staruszek do zawału. Opowiem ci, bo pewnie nigdy nie byłeś łobuzem. Bierzesz prezerwatywę, rozwijasz ją, na środku długości zasupłujesz ciężką nakrętkę i przywiązujesz żyłkę. Przyczepiasz to dyskretnie pinezkami rozciągnięte w narożniku okiennej ramy, od zewnątrz. Rozwijasz żyłkę, chowasz się gdzieś kilkadziesiąt metrów dalej, na wprost okna. Pociągasz energicznie za żyłkę - łup, łup, łup! - nakrętka #!$%@? w szybę. Ksiądz albo staruszka odsłaniają zasłonę, jest ciemno, nic nie widzą, nikogo nie ma za oknem. Gdy tylko odwrócą się przekonani, że im się tylko zdawało - łup, łup! - #!$%@? dalej.

Twoja matka była na to odporna. Moja siostra malowała wtedy abstrakcyjne obrazy pełne krzykliwych barw i wzorów. Cięłem te płótna i robiłem z nich maski. Wspinaliśmy się na podmurówkę i obserwowaliśmy twoje mieszkanie przez okna. Ta stara wariatka, która cię urodziła, miała niepodłączony telefon. Podnosiła jego słuchawkę, i gadała sama do siebie, chodząc w kółko po pokoju. Schowaliśmy się, zaczęliśmy bić nakrętką w okno. Wreszcie podeszła - wyskoczyliśmy wtedy spod parapetu w maskach na twarzy - wiesz co wtedy zrobiła? Nic. Kompletnie nic. Nie okazała żadnego zdziwienia, zaskoczenia, czy strachu. Przyłożyła rękę do słuchawki i dała nam znać, że teraz nie może, że teraz rozmawia. #!$%@?, chciałbym mieć tak zimną krew jak ona.

Dziś już nie żyje, a twoje córki są dorosłe. Też im trochę #!$%@?, nie dziwię się. Zawsze mówiłeś, że byłbym świetnym historykiem. Byłbym również świetnym chemikiem, biologiem, matematykiem, polonistą. Wszyscy mi to mówiliście. Wiesz kim zostałem? Zostałem świetnym narkomanem. Dałbyś wtedy wiarę?

* * *

Lasów łęgowych się nie boję, znam je najlepiej, pełno ich tu wzdłuż Wisły. Rzeka zalewa je co roku, ale nie niesie ze sobą mułu - sam piach. Przez to w lato jest tu jak na pustyni. Sucha trawa kłuje w stopy, piasek parzy, kolczasta roślinność szarpie ubranie i rani. Topola rośnie szybko, i szybko ginie. Jest to chyba jedyne drzewo, z którym człowiek może się ścigać na życie. Pamiętam za dzieciaka olbrzymie, trójpienne białe topole, nie dawaliśmy rady ich objąć nawet w kilkanaścioro. Wokół nich rosły ich dzieci, pędy jeszcze, niewiele wyższe od nas. Dziś tych olbrzymów już nie ma, wiatr położył je wszystkie. Za to z tych wiotkich pędów, z których wtedy robiliśmy łuki, wyrosły silne i dorodne drzewa. W takim topolowym łęgu świetnie się zakłada bazy.

* * *

Teraz jesteś moim starszym kolegą z sąsiedniego podwórka, macie z bratem najlepszą topolową bazę w okolicy. Wy już chodzicie do szkoły, ja jeszcze do przedszkola, mimo to wtajemniczacie mnie. Wasza baza jest rozległa, wielopoziomowa i skomplikowana. Pokazujesz mi pułapkę z wypolerowanej gliny, można się poślizgnąć i wpaść w doł porośnięty pokrzywami. Instruujesz, jak odnaleźć drogę w labiryncie ścieżek wydeptanych w wysokiej trawie. Tutaj w poprzek dróżki jest taki konar, jak się ktoś o niego potknie, to dostanie po łydkach z podwiniętego pędu topoli. Wreszcie jest kwatera główna pod rozłożystym bzem, można z ukrycia obserwować ulicę i bawić się w portfel uwiązany na żyłce. To jest naprawdę pyszna baza.

Zaniedbujecie ją, macie kryjówkę na piachach, na które nie puszczają mnie rodzice. Jeszcze później w ogóle przestajecie bawić się w bazy, zaczynacie grać pankroka. Jesteś dobrym muzykiem. Może wasz zespoł nie jest awangardą panka w Polsce, ale nieźle wam wychodzi. Bawisz się dźwiękiem i słowem. Poznajesz dziewczynę. Jest prymuską z porządnego, bogatego domu. Szkoda, że wtedy nie wiedziałeś. Takie laski często wybierają takich jak ty na swoich pierwszych chłopaków. Ale nie ostatnich. Jesteś wrażliwy, czuły, różny od innych. Fajnie jest z tobą bez pośpiechu odkrywać i uczyć się ludzkiego ciała, zmysłów, tych pierwszych razów. Ale potem pojawia się presja rodziny, drogie studia w odległych miastach, żądza szerszych perspektyw. Miałeś w rodzinie tylu artystów, mogłeś to wiedzieć. To już koniec między wami. Zaczynasz chlać, przestajesz grać.

Nie cytuj mi Himilsbacha, że "tylu fajnych chłopaków zmarnowało się przez kobiety". Nie, Łukasz, to nie kobiety nas marnują, marnujemy się sami. Mogła ci ukraść te kilka miesięcy, może nawet lat, ale tylko od ciebie zależało to, co zrobiłeś później. I to, czego nie zrobiłeś. Namawiałem cię, żebyś pojechał ze mną, wyrwał się stamtąd, poszerzył horyzonty. Bałeś się zaryzykować, wolałeś ciepłą ułudę swojej lokalnej sławy.

Puszczasz dzieciakom z podwórka swoje stare kawałki, pożyczasz im ziny i kasety sprzed lat. Nie masz znajomych wśród rówieśników, bo oni wszyscy poszli dalej, a ty stoisz w miejscu odcinając kupony od tego, co było. Myślisz, że los się zawziął, splątał wokół ciebie węzeł nieszczęśliwych okoliczności, czyniąc cię wyjątkowym, a przez to usprawiedliwionym. Nie, nie jesteś w tym wyjątkowy. Znam dziesiątki takich jak ty.

Mieszkacie po skłotach albo w małych miejscowościach. Nazywacie się pisarzami, muzykami, poetami, choć ostani raz dokończyliście robić coś twórczego lata temu. Zadajecie się z młodszymi od siebie, bo tylko oni widzą was jeszcze tak, jak byście chcieli być widziani. Swój alkoholizm tłumaczycie byciem artystami, a niemoc twórczą - alkoholizmem. Nienawidzicie mnie, bo burzę wam wasz mały, poukładany świat złożony z małych, poukładanych usprawiedliwień. Oczekujecie, że będę taki jak wy - że zajmę sobie wygodną niszę, będę wspominał w niej dawne sukcesy i snuł ambitne plany, których nigdy nie zrealizuję. Wyłamuję się z waszej szufladki. Dostajecie palpitacji na widok okładki mojej książeczki. Że jak to, że taki gówniarz jak ja śmiem pisać o pankach i menelach, kiedy to wy jesteście tymi wspaniałymi, oświeconymi i natchnionymi żulami z kilkudziesięcioletnim stażem i pisarskimi ambicjami. Przeglądacie pobieżnie tomik i #!$%@? się do pierwszego lepszego zdania - tak bardzo czujecie potrzebę ukojenia swojego zranionego, menelskiego ego. Książeczka jest pełna błędów i nie jest idealna - ale przeczytałbyś ją chociaż zanim zaczniesz się przyjebywać. Albo - jeszcze lepiej - napisz #!$%@? swoją.

Taki właśnie się stałeś, boisz się mnie i unikasz. Robisz dwójkę dzieciaków jakieś przypadkowo spotkanej patologicznej lasce. Pewnie nie widziałeś jej, ani dzieci, już ze dwa lata, co? Spotykamy się przypadkiem, dla żartu pytam czemu znów zachlałeś pałę. Bierzesz to na poważnie i zaczynasz się usprawiedliwiać, że twój synek ma wadę serca, że jak tu nie pić. Nawet mi się nie chce tobie tłumaczyć. Innym razem próbujesz przekonać mnie do swojego punktu widzenia. Że już jesteś skazany na picie, że już się nie da z tego wyjść. #!$%@?, Łukasz, nie wiem. Może tak jest, może sam kiedyś upadnę tak, że już nie będę miał siły się podnieść. Ale mam nadzieję, że zachowam tę trzeźwość umysłu i powiem wtedy, że to nie dlatego że się nie da, ale że mi się nie udaje.

* * *

Dla niedzielnego turysty najładniejsze są dąbrowy i buczyny, czyli grądy. Bujne, wielopoziomowe, różnorodne w barwy i gatunki. Taki las wydaje się ciepły, miły, przyjazny i bezpieczny. Łatwo się w niego zanurzyć. Roślinność jest miękka, kojąco głaszcze skórę. Kuszą migocące gdzieś między liśćmi owoce i orzechy. Olejki eteryczne kwiatów pobudzają endorfiny w mózgu. Bluszcz zalotnie oplata kostki. Człowiek czuje erotyczne podniecenie, zapomina się, próbuje dogonić trel ptaków. Zapada się w las coraz głębiej, i głębiej. Ciepłe barwy listowia mamią go, maskują, że otocznie staje się coraz ciemniejsze, gęściejsze, mroczniejsze. Człowiek gubi się, śpiew ptaków ucicha, owoce przestają mienić się w słońcu a kwiaty rozwiewać swój aromat. Zgubiony wybudza się z transu. Zaczyna czuć głód, zimno, zmęczenie. Zdaje sobie sprawę, że nie zna roślin, które przywiodły go tutaj, nie wie, które z nich są trujące. Dotychczas miłe w dotyku pnącza zaczynają go uwierać i drażnić. Robi się coraz bardziej nerwowy, wydaje mu się, że zna drogę, zaczyna gwałtowne marsze przed siebie, szarpie się jak ryba w sieci. Wreszcie znajduje jakąś wyróżniającą się przestrzeń, polankę porośniętą tajemniczymi kwiatami lub oblicze majestatycznego, prastarego dębu. Będzie jeszcze wracał w to miejsce wiele razy tego wieczoru i tej nocy, zawsze wtedy gdy wyda mu się, że już pokonał las i znalazł drogę do wyjścia.

Takich lasów najwięcej wyciął biały człowiek. U mnie nie ma ich już wcale. Pod miastem, w którym teraz mieszkam, znam jeden, mamy w nim z ziomkiem poletko trawki. Jedziemy autobusem do podmiejskiej wsi, na działki. Pozbieramy trochę owoców, skosimy trawę. Bierzemy plecaki i idziemy parę kilometrów z buta. Sobie tylko znaną ścieżką kluczymy między polanami, by znaleźć się wreszcie na miejscu. Pielęgnujemy nasze poletko, podlewamy rośliny, oczyszczamy ziemię z chwastów, rozsypujemy trociny na pohybel ślimakom. Ten ziomek też jest szamanem. Kilkanaście metrów od poletka rośnie drzewo-totem. To stary buk, który na wysokości naszych piersi ma korę wygiętą i pomarszczoną w kształt twarzy zaklętego w nim ducha. Przykucamy przy totemie, wyjmujemy z plecaka wino domowej roboty. Robimy sobie bibkę we trzech. Kubek ja, kubek ziomek, kubek lejemy drzewu na korzenie. Sączymy powoli, każdy w swoim tempie. Tu nie ma się co spieszyć. Nie mówimy z ziomkiem za dużo, jesteśmy tu gośćmi, nie narzucamy swojego języka. Gadamy sobie z totemem szmerem naszych soków w żyłach. A Ty, mirku, #!$%@?łeś się kiedyś z drzewem? Albo w ogóle z jakimś innym gatunkiem?

* * *

Teraz się bawimy, że ja jestem lasem, biały człowieku. Całą swoją potęgę zbudowałeś na mojej śmierci. Jeszcze jako rzymianin nieśmiało rozcinałeś moją tkankę i lękliwie badałeś kryjące się we mnie tajemnice. Niepokoiłem cię i przerażałem. Zanim gdziekolwiek osiadłeś, niszczyłeś mnie, spychałeś jak najdalej od swoich domostw i dzieci. Byłem dla ciebie symbolem pogaństwa, bajecznych wierzeń, dziwów, sekretów, rozpusty i wolności. Dawałem schronienie tym wszystkim, którzy przeciwstawiali się narzucanemu przez ciebie porządkowi. Narzędziem chrystianizacji nie był krzyż ani miecz - była nim twoja siekiera. Krzewienie swojej wiary rozpoczynałeś od ścianania świętych dla pogan drzew. W ten sam sposób rozpoczynałeś wojny i krucjaty. Upokarzałeś mnie wykorzystując drzewa do budowy strzelistych katedr, głoszących twoją pychę nad pustymi równinami, które kiedyś porastałem. Budowałeś ze mnie statki, by wieźć nimi swoje siekiery na krańce oceanów.

Wydaje ci się, że przystosowałeś się do życia w każdych warunkach, że podbiłeś i skolonizowałeś każdy ekosystem. To nieprawda. Nie radziłeś sobie w puszczy rozpościerającej się na mokradłach wzdłuż Roanoke, choć Algonkini żyli w niej od wieków. Bałeś się naśladować Arawaków i Piraha i przez stulecia nie wyściubiałeś nosa poza swoje bezpieczne faktorie przycupnięte na brzegach Oceanu i Amazonki. Równie długo nie odważyłeś się się postawić swojej nogi w wilgotnej dżungli Borneo. Nie umiałeś się dostosować. Ilekroć trafiałeś w miejsce, gdzie byłem, karczowałeś mnie, i tworzyłeś enklawy swojego nieskomplikowanego, ograniczonego, porośniętego zbożem świata.

Chełpisz się swoją swoim cywilizacyjnym sukcesem, biały człowieku. Ile w nim było twoich zasług? Nie miałeś wpływu na to, że ciepły golfstorm nie pozwalał ci zamarznąć zimą , a latem umożliwiał dłuższą pracę. Nie było twoją zasługą, że orogeneza alpejska odkryła przed tobą żelazo - podczas gdy indianie nie mieli tak łatwo dostępnych złóż i zatrzymali się w epoce kamienia. Nie mieli też koni - i tego również nie możesz sobie przypisać. Nie z twojej przyczyny powstał transkontynentalny, euroazjatycki step, który służył jako autostrada do wymiany towarów i idei. W Afryce śmiertelnie sucha sahara i dżungla kąsająca muchami tse-tse uniemożliwiła rozwój takiej komunikacji. Nie jesteś w niczym lepszy, miałeś tylko lepsze warunki startowe. Ktokolwiek by był na twoim miejscu, rozwinąłby się tak samo. Tego się nie dało #!$%@?ć.

Wyciąłeś mnie już niemal doszczętnie ze swojego matecznika. Żyję już tylko na bagnach i wzdłuż podmokłych rzek, gdzie nie potrafisz się jeszcze wedrzeć swoimi maszynami. Zyskałeś dzięki mnie przestrzeń, narzędzia, schronienie i paliwo. Ale straciłeś pokorę. Potężne drzewa, przy których mogłeś czuć swoją małosć wobec natury, zastąpiłeś wieżowcami ze szkła i kamienia, które uczą cię małości tylko wobec drugiego człowieka. Straciłeś też wiarę. Twoje wspaniałe budowle nie podnoszą się same po upadku. Z powalonego drzewa wyrastają nowe pędy.

* * *

Dobra, koniec, bo już za dużo patosu. Ej, mirku, pójdź sobie czasem do lasu.
  • 21
Chełpisz się swoją swoim cywilizacyjnym sukcesem, biały człowieku. Ile w nim było twoich zasług? (...) Nie jesteś w niczym lepszy, miałeś tylko lepsze warunki startowe. Ktokolwiek by był na twoim miejscu, rozwinąłby się tak samo. Tego się nie dało #!$%@?ć.


@jankotron: świetny tekst!
Wreszcie znajduje jakąś wyróżniającą się przestrzeń, polankę porośniętą tajemniczymi kwiatami [...] Będzie jeszcze wracał w to miejsce wiele razy tego wieczoru i tej nocy, zawsze wtedy gdy wyda mu się, że już pokonał las i znalazł drogę do wyjścia.


@jankotron: Oczyszczająco-odtruwająca wyprawa w góry? ( ͡º ͜ʖ͡º)

Świetny tekst. I choć wiem, że nastąpi to dopiero za kilka miesięcy, to nie mogę się doczekać następnego.
@jankotron: Tekst tradycyjnie super. Ale tu pomarudzę:

Chełpisz się swoją swoim cywilizacyjnym sukcesem, biały człowieku. Ile w nim było twoich zasług? Nie miałeś wpływu na to, że ciepły golfstorm nie pozwalał ci zamarznąć zimą , a latem umożliwiał dłuższą pracę. Nie było twoją zasługą, że orogeneza alpejska odkryła przed tobą żelazo - podczas gdy indianie nie mieli tak łatwo dostępnych złóż i zatrzymali się w epoce kamienia. Nie mieli też koni
@jankotron: Przyłączam się do pochwał, powrót do wysokiej formy - gratulacje! ;)

Taka luźna myśl przyszła mi do głowy. Opisujesz te lasy nad Wisłą, zresztą nie pierwszy raz. Skojarzyło mi się to mocno z Wyspą Złoczyńców Nienackiego, która zrobiła na mnie wielkie wrażenie, kiedy miałem jakieś 12 lat. Oczywiście czytałeś? ;) Zawsze chciałem tam pojechać, zobaczyć te ponure lasy, wiślany brzeg, wyspy, poniemieckie bunkry itd.