Wpis z mikrobloga

#tfwnogf #feels

Eh, mirki, muszę zdaje się z siebie wyrzucić nieco gówna, bo już nie wyrabiam. To będzie wielki walltext bez tl;dr. Jestem zmęczony, a tak naprawdę nie mam żadnego powodu by być zmęczonym. Otóż jest jesień, a jesień i zima to dla mnie zawsze czas udręki. Jestem generalnie meteopatą i mój stan mentalny zależy pośrednio od pogody. Gdy świeci słońce i jest ciepło, w duchu też jest mi dużo lepiej, dobrze wręcz. Gdy jest zimno i ciepło, to czuję się podobnie. Jednak nie jest to główna przyczyna problemu, a jedynie wzmocnienie w jedną lub drugą stronę.

Zanim przejdę do rzeczy, to daję disclaimer - po pierwsze, nie plusujcie tego wpisu za mocno, bo nie chcę aby znalazł się na głównej i nie dopuszczę do tego aby się tam znalazł, po prostu go usuwając. Kto chce niech przeczyta i scrolluje dalej, ewentualnie może napisać jakiś standardowy komentarz nazywający mnie przegrywem lub z wyrazami współczucia. Po drugie, wszelkie rady typu "wyjdź z domu, zacznij biegać" (w sumie to akurat nawet to robiłem) czy "zagaduj do lasek na mieście" możecie sobie darować na dzień dobry, bo dając mi takie rady ewidentnie nie rozumiecie co jest istotą problemu i podstawą jest wzięcie pod uwagę, że mam inne priorytety niż większość ludzi. Albo można powiedzieć w sumie, że mam takie same (chyba?), ale jestem znacznie bardziej nastawiony na nie zadowalanie się półśrodkami i naklejaniem plasterków na otwarte złamanie. Ten wpis jest po prostu zrzutem gówna, nie przyszedłem tu po rady, bo nie jestem typowym ziomkiem spod #tfwnogf , który nie ma pojęcia jak sobie radzić, moje priorytety mnie wykrzywiają a nie sama niezdolność. Chcę po prostu powiedzieć coś głośniej niż pojedynczym zaufanym osobom w prywatności. Coś, czego prawie nikt, łącznie z rodzicami o mnie nie wie. I nie, nie jestem gejem.

Przejdźmy do rzeczy. Co mi dolega? Z tagów się raczej bardzo łatwo domyślić. Smutek oczywiście. Ale niee, to nie jest depresja. To nie jest standardowy ból dupy jakiegoś ziomeczka spod tego tagu, że laski się z nim nie chcą ruchać. To jest #!$%@? egzystencjalna czarna dziura. Ja nie mam celu w życiu i nigdy go nie miałem. Tzn. mam cele, które pojawiają się na bieżąco, ale to wszystko są zadania poboczne. Wątek główny leży i kwiczy. Dlaczego tak jest? Od wielu lat czuję, że brakuje mi nie czegoś, tylko kogoś. I nie, to nie jest "zwal sobie to ci przejdzie" - to uczucie, że jestem zwyczajnie niekompletny samodzielnie. Nie umiem tak naprawdę żyć sam dla siebie. To też jest standardowa rada, którą tutaj wyczytuję i jest to dobra rada. Ale nie umiem się po prostu do niej zastosować. Zbyt mocno mnie to rwie, abym mógł to olać. Odkąd pamiętam, gdy zacząłem mniej więcej trzeźwo myśleć (czyli eee, jak miałem z 17 lat?) nigdy w moim życiu wartości nie przedstawiały np. rzeczy materialne. Wiadomo, że to swego rodzaju przenośnia, bo każdemu są potrzebne i dla każdego będą miały wartość, natomiast dla mnie nigdy nie były celem samym w sobie, ot narzędzia do podtrzymywania/ułatwiania życia na co dzień. Jestem niewierzący, ale jest jeden cytat z Biblii(no dobra, więcej, ale ten jest najważniejszy) z którym się mocno utożsamiam. Jest to 1 List do Koryntian, generalnie w całości, jednak zacytuję tylko mały fragment, który jest dla mnie szczególnie ważny i pozwoli tym, którzy nie kojarzą o który tekst chodzi przypomnieć sobie, który to. Bo znamy go wszyscy. Oto on:

Gdybym też miał dar prorokowania

i znał wszystkie tajemnice,

i posiadał wszelką wiedzę,

i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił.

a miłości bym nie miał,

byłbym niczym.


Nie ma na niebie i ziemi słów, które lepiej podsumowują mój problem. Jestem niczym. Po prostu. Czuję się niczym i jestem nikim, bo no... nie ma we mnie miłości. Ci co dotrwali do tego momentu pewnie już rozumieją, czemu mojego problemu nie załatwi nic z "remediów", które wyżej odrzuciłem. To jest uczucie, które miałem raz w życiu kilka dobrych lat temu, przez pewien okres i to w wersji demo. Bo nadal nie miało to nic wspólnego z "true love", za mały kaliber i za krótko to trwało. Ale to mi wyznaczyło kierunek. Pierwszy raz w życiu czułem się coś wart dla kogoś (eee, no wtedy mi się wydawało tak, zawsze coś) i pierwszy raz czułem, że ktoś (poza rodziną i co lepszymi kumplami i koleżankami), był coś wart dla mnie. Szybko toto jebło, w niezbyt przyjemnych okolicznościach, ale to jest akurat małe piwo (nie z mojej winy). Od tej pory całe życie to było gonienie tego króliczka, którego nigdy nie udawało mi się złapać. Zawsze coś stawało na przeszkodzie, bo jestem zajebiście w tej materii oporny. I to nie, że nie ma dziewczyn, które by mi odpowiadały. One są, zajęte wszystkie albo nieodpowiadające mi ee biologicznie (i nawet nie próbujcie mówić "weź chłopie obniż standard" i "kto wybrzydza ten nie rucha", bo równie dobrze moglibyście mi powiedzieć, że jak mi z laskami nie wychodzi, to żebym został gejem, tak jakbym miał jakiś wybór względem tego co mam w genach zapisane), lub odwrotnie - wiem, że nie ma szans, abym się z nimi dogadał. Problem jest w tym, że nie mogę trafić na żadne przecięcie tych dwóch linii, które byłoby dla mnie dostępne. Czytając historie ludzi z mirko, rozstania itd. widzę, że ludzie zadowalają się ewidentnie półśrodkami. Trwają przez lata w toksycznych związkach i z całkowicie niezrozumiałych dla mnie przyczyn zamiast przestać tracić czas wiedząc, że w dalszej perspektywie to musi jebnąć, to trwają w tej agonii nieco pokrewnej do mojej. Mnie to nie interesuje, ma być "to" albo nic. Półśrodek na pewno nie załata całości dziury, a ewentualnie oderwanie tego kawałka pociągnie za sobą jeszcze większy element całości.

Ale wróćmy do tematu. Dlaczego jestem taki oporny? Dlatego, że nie chcę zostawiać za sobą zgliszczy. Jestem ostrożny jak saper, żeby idąc przez życie nie narobić #!$%@? w życiach innych ludzi. To, że jestem #!$%@?ęty, nie daje mi prawa do siania chaosu i destrukcji naokoło. Dlatego u mnie metoda umawiania się na jakieś losowe randki, czy ogólnie metody "masówkowe" bez głębszego przemyślenia po prostu nie zadziałają. Żeby kogoś poznać chociaż trochę, trzeba z nim przebywać/rozmawiać przez kilka tygodni i po tych kilku tygodniach zazwyczaj się okazuje, że nie, jednak nie. A przywiązuję do charakteru ogromną wagę. To, że ktoś ma 3 atrakcyjne otwory jest warunkiem koniecznym, ale niewystarczającym (no, dla wielu/większości jest wystarczającym, na mirko można nawet sobie poczytać), bo jak wcześniej ustaliliśmy - nie o to mi chodzi w pierwszej kolejności, żeby umoczyć patyka. Dlatego też nie mogę po prostu atakować frontalnie nie zważając na nic, bo po niedługim czasie najprawdopodobniej zacznę się wycofywać, co nie będzie przyjemne ani dla mnie, ani dla ofiary. A ja i tak jestem wystarczająco #!$%@? w środku, żeby nie dokładać sobie do sumienia nic ciężkiego, bo konstrukcja może się w końcu zawalić. No i oczywiście wiem, że takie wycofki nie są niczym przyjemnym dla "ofiary", bo sam też bywałem "ofiarą".

Teraz pytanie - czemu już nie daję rady? Ano, za dwa mieszki niecałe mi styknie 24 zima (w moim wypadku zima), a ja już powoli nie mam sił sam siebie oszukiwać "hej, @Khaine: , będzie dobrze na pewno". Nadzieja we mnie umiera. A gdy umrze nadzieja, to mogę równie dobrze od razu palnąć sobie w łeb, bo mam 100% pewności, że po kres dni będę samotny i nieszczęśliwy. Już teraz widzę jak bardzo #!$%@? i smutna jest moja egzystencja, a co dopiero jakbym miał tak jeszcze 3x tyle... Połowę młodości to już teraz mam #!$%@?ą nieodwracalnie, chyba, że ktoś machinę czasu wymyśli i będę mógł spróbować jeszcze raz. Tym nie mniej, to wszystko było takim łańcuchem zbiegów okoliczności, że nie wiem czy potoczyłoby się inaczej. Chodzi o środowiska w jakich się znajduję. Zawsze miałem nieimprezowych, mało socjalnych znajomych. Mi to odpowiadało, bo sam nie jestem przesadnie ekstrawertyczny ogółem. Nie piję, nie palę, nie ćpam itd. We współczesnym środowisku imprezowym jestem więc mało atrakcyjny jako towarzysz (nie raz mi zarzucono, że zamulam, bo jestem trzeźwy). I wcale mi nie jest z tym źle. Źle mi jest z tym, że przez hermetyczność właściwie wszystkich środowisk w jakich się znalazłem na przestrzeni życia nie miałem możliwości rozszerzyć obszaru poszukiwań. Nawet jak próbowałem te środowiska zmieniać, albo zmieniały się samoistnie w czasie edukacji, to były wąskie i nie umożliwiały mi naturalnego przeskoku nigdzie dalej. Musiałbym się cisnąć na chama, robiąc z siebie jakiegoś creepa i nabijając ujemne punkty w nowych środowiskach. To jest po prostu zwykły pech, że tak akurat trafiałem. Jest to dla mnie ironiczne, bo jestem wielkim farciarzem. Naprawdę. Nie aż takim, żeby wygrać 10 milionów w totka (ale nie sprawdzałem w sumie nawet), ale mam wrażenie, że każda czynność w moim życiu jest dotknięta boską ręką Fortuny. Nawet jeśli w nieszczęściu, to zawsze mam szczęście. Zawsze wykaraskam się fartem ze wszystkiego. Jakieś 4 razy już uniknąłem śmierci lub kalectwa tylko dzięki szczęściu, że jestem np. tak a nie inaczej zbudowany fizyczni, albo, że to bagno tak naprawdę nie było takie głębokie jak mogło być (mówię tutaj dosłownie, topiłem się w bagnie). Wszystkie egzaminy, cokolwiek po prostu zrobię, mam wrażenie, że w jakichś 25-30% są wspomagane fartem. Urodziłem się w super normalnej rodzinie, mam zajebistych rodziców, którzy zawsze chcieli dla mnie jak najlepiej i w dodatku jestem z samego urodzenia minimum średniozamożny. No całe życie mam takiego farta niekiedy, że sam nie mogę uwierzyć w to. Ale w tej jednej, jedynej materii, tej która ma największe dla mnie znacznie mam pecha (mam pecha z wiecznym nietrafianiem, pomimo, że wciąż myślę głównie o "trafieniu"). Dosyć wyrafinowane poczucie humoru muszę powiedzieć, jeśli jest to faktycznie boski plan. O tyle śmieszniejsze jest to, że prawdopodobnie mam to genetycznie + wzmocnione właśnie normalnością mojej rodziny. Jakiś rok temu czy dwa ojciec powiedział mi, że gdyby nie ja i mamełe, to sam by sobie palnął w łeb, bo życie jest z grubsza smutne i #!$%@? a my mu dajemy dobry powód aby nadal żyć. No ale on w moim wieku był już żonaty...

Ominąłem wiele szczegółów i nie sprecyzowałem wielu rzeczy dokładnie, ale i tak tytanicznym wysiłkiem będzie przeczytanie tej kupy bullshitu, którą z siebie wygenerowałem. Sprawy są jeszcze bardziej skomplikowane, więc niektóre kwestie mogą się wydawać niejasne, ale kiedyś trzeba przestać spamować.

Na zakończenie powiem, że pisanie tego faktycznie przyniosło swego rodzaju ulgę już samo w sobie. Wyrzuciłem z siebie (z grubsza) to co mnie dusi. Niemal nikt o tym nie wie. Wszyscy uważają, mnie raczej za lekkoducha (bo nie mam tej jednej rzeczy na której mi zależy a reszta mi tak dosyć zwisa) z dziwacznym, ale nawet zabawnym poczuciem humoru i z zewnątrz wyglądam jak to "błyszczące jabłuszko", w środku natomiast jestem do cna zgniły i martwy wręcz.

Zobaczymy, czy publikacja tego przyniesie kolejną ulgę.
  • 50
@Olek_Grom_Jr: Ja naprawdę rozważałem wyjazd do Australii czy gdzieś, żeby mieć wieczne lato. W lato czuję się dobrze po prostu, nie dołuje mnie. Jesień sama w sobie przypomina mi #!$%@?ść. W lato każdy poszczególny dzień jest jakiś taki na tyle optymistyczny, że cieszę się nim i nie myślę w ogóle o tym, że mnie rak toczy.
@Khaine: Kurczę, przykro mi. Chciałabym przesłać Ci jakoś pozytywne wibracje, a skoro nie chcesz plusów, to muszę je jakoś ubrać w słowa.
Mam nadzieję, że uda Ci się znaleźć w życiu coś pozytywnego, co da Ci energię. Nawet niekoniecznie dziewczynę, bo jednak nie to jest w życiu najważniejsze. Bo pozwolę sobie w tym się z Tobą nie zgodzić - to nie miłość nadaje życiu wartość, to my sami to robimy.

Rozumiem twoj punkt widzenia, mam podobnie, fart zycia wszystko wychodzi najlepsze fuchy płace prestiż, nawet wyglad, uznawana jestem jako centrum pozytywizmu, fajnie , ale wiecznie pytanie po #!$%@? #!$%@? Weltscherzen..nic mi nie jest wszystko dobrze, mam to w dupie
@BotGirl:

to nie miłość nadaje życiu wartość, to my sami to robimy.


No świetnie. Pisałem o tym wyżej i pisałem, że to jest dobra rada, ale da rady jej zastosować w moim przypadku. Jestem zbyt prostym człowiekiem i mam zbyt małe potrzeby.

I nie, to nie jest depresja. Ja nie mam braku radości. To nie jest tak, że jestem smutny non stop. Po prostu momentami sobie przypominam, że nadal nie mam
@Khaine: Dobrze, rozumiem, nie będę już Ci tego narzucać.
W takim razie pozostaje mi tylko powiedzieć: "trzymaj się". Mam nadzieję, że szybko znajdziesz tę jedyną :).
@sw3ar: No nie mam. Nie czuję potrzeby żadnej dla siebie. Nie mam głodu osiągnięć, prestiżu, bogactwa, sławy, nie czuję potrzeby zwiedzenia świata, dokonania wielkiego odkrycia itd. Tak naprawdę moim ostatecznym celem jest założenie normalnej rodziny takiej jak mają moi rodzice ( ͡° ͜ʖ ͡°) Niezbyt ambitne, nie?

@Olek_Grom_Jr:

Jak wskoczysz na wlasciwy tor to sam przyciagniesz osoby zainteresowane twoim zyciem.


No tak, pasożyty się zlecą. I
@BotGirl: Oby szybko, bo niedługo będzie już po frytkach. Wszystkie normalne dziewczyny w okolicach mojego wieku są już dawno pozajmowane i to jest generalnie koniec gry. A nie mogę wczytać sejwa. To mi dodatkowo wzmaga odczucie smutku. Z każdą minutą szanse są coraz mniejsze. Te co są same w moim wieku, to są zazwyczaj księżniczki co miały w dupie więcej #!$%@?ów, niż ja mam na głowie włosów i będą szukały frajera,