Wpis z mikrobloga

Będzie tl;dr, ale po takiej godzinie z życia ciężko jest to zamknąć w paru słowach.

Zapisałem się tydzień temu na jazdę testową Harleyem. Z dostępnych modeli wybór padł na Sportstera 833 Iron ze względu na to, że był klasyczny- wyeksponowane V2, silnik, rama, kierownica, wszystko w czerni, chromowane akcenty i dwie rury, zero owiewek. Motocykl. Na papierze nie był to wielki krążownik, więc nie byłoby problemu, żeby pojechać w Wrocławską betonową dżunglę, w korki. Tak, mało tutaj esencji Harleya, ciężkich krążowników do połykania bezdroży, ale jednak wtedy jeszcze myślałem pragmatycznie. A na papierze było- pojemność 833, 245 kg wagi na sucho, 50 KM mocy, 70Nm momentu obrotowego. Nie powala? Może i nie, ale nie oczekiwałem tutaj Hayabusy, tylko zetknięcia z legendą, jaką jest marka z Milwaukee. Ale przejdźmy do sedna. I końca pragmatyzmu.
Pierwszy kontakt- nowoczesność. Mamy jednak XXI wiek, maszyna w związku z tym ma parę bajerów, choć do poziomu nowych BMW jeszcze daleko. System bezkluczykowy sprawia, że nie musisz merdać przy stacyjce, wystarczy że pilot jest blisko motocykla i jedyne co musisz zrobić to wcisnąć starter. Kolejny punkt- kierunkowskazy. Czujnik przechyłu wyłącza je automatycznie. I na dodatek przełączniki są dwa! Nie jeden, do czego większość jest przyzwyczajona.
Wrażenia wizualne- choinka, jest mniejszy niż mi się wydawało! Niewielki zbiornik dodatkowo pomniejsza sprzęt, choć jednocześnie bardziej zwraca uwagę na dwa wiadra, jakie się pod nim znajdują i wielki filtr powietrza. Całość jednak prezentuje się dobrze: nic nie jest przesadzone, przedęte. Wygląda dokładnie tak, jak każdy wyobrażałby sobie Harleya.
Naciskamy starter i silnik zaskakuje, a z wydechów wydobywa się chyba jeden z najbardziej charakterystycznych klangów. Brzmi idealnie! Terkotanie chłodzonego powietrzem V2 sprawia, że resztką siły woli powstrzymuję okazanie radochy, w końcu cały czas jesteśmy na parkingu pod salonem! Wsiadam, jeszcze krótka rundka dookoła budynku żeby sprawdzić czy z motocyklem nie dzieje się nic niepokojącego. Wszystko ok, pracownik daje sygnał na wyjazd. Godzina wolności.

Na początek wybrałem kierunek poza Wrocław, w kierunku Bielan. Po wyjątkowo upierdliwych światłach wyjechałem na wylotówkę z miasta. Początkowo spokojnie, trzeba było się wczuć w jeszcze nie rozgrzany motocykl. Natężenie ruchu było średnie, jednak szybko trafił się zawalidroga. To dobra, kierunek, lusterko, zmiana pasa… zaraz zaraz, lusterko? Gdzie ono jest?? Dopiero w tym momencie zorientowałem się, że lusterka zamontowane zostały nie nad, a pod kierownicą! Egzotyko, dlaczego mi to robisz?! Rozwiązanie świetne z punktu wyglądu maszyny (serio!), jednak wyjątkowo upierdliwe jeśli chodzi o zerkanie za siebie. Ale od czego człowiek ma możliwość kręcenia szyją! Dobra, pas wolny, lecimy, przyspieszamy, obroty lekko podskoczyły… Cholera, ten dźwięk, chcę go więcej! Przy jeździe przelotowej Harley brzmi grzecznie, spokojnie, ale wkręć go w obroty… nie, tego po prostu nie da się zapomnieć, a również opisać. To po prostu trzeba przeżyć.
Lecimy dalej. Ruch się przerzedził, motocykl ochoczo sunie do przodu. Ale wspomnienie z przypieszenia nie daje spokoju. Szybko zmieniam kierunek, zawracam w stronę miasta. Ale nie tą samą drogą. Przypomniałem sobie, że jedną boczną dróżką można szybko dotrzeć na obwodnicę wrocławską. Bez chwili zawahania skręcam w nią. Parę progów, rondo, droga dojazdowa, kierunek: S8, Wrocław. Jeszcze tylko ślimak, jeszcze tylko zmiana pasa, jeszcze tylko ten tir przede mną… Ogień! Drugi, trzeci, czwarty, piąty bieg. Duży moment obrotowy sprawia, że Harley prze do przodu. 140 na liczniku, brak jakiegokolwiek zaparcia o bak powoduje, że już przy tej prędkości wiatr próbuje mnie zrzucić. Ale nie ma tak łatwo, nie dam się! Ukryty we mnie mały chłopiec jest cały w skowronkach. Legenda! To jest ta legenda, to jest ta wolność, którą czujesz jadąc Harleyem, nic cię nie krępuje, nic nie jest dla ciebie przeszkodą. Droga, ty i motocykl, wszystko inne traci znaczenie. Jeździłem już kilkoma motocyklami, na każdym towarzyszą te emocje, jednak tutaj… tutaj są one zwielokrotnione. Hondo, chyba przesadziłaś z tym „Power of dreams”! Zjeżdżam na Oporów, pora zobaczyć, co mały Harley powie na rundkę przez miasto.
Już od ronda zaczęło się piekło dużego miasta w okolicach godziny 16: korki. Jednak spokojnie, jest jeszcze z lekka 40 minut do końca, idzie mimo wszystko sprawnie. Grzecznie, bez przeciskania się na stosunkowo wąskiej drodze jadę w sznurku. W końcu światła, jedziemy dalej. I kolejne światła, kolejny korek… Ale ale, można bez narażania machiny minąć sznurek. No to próbujemy… damn, Harley, a nie ma z tym żadnego kłopotu! No, to plus dla ciebie! Zielone, jedziemy. Miejska dzicz czeka!
Jadąc przez miasto, pokonując kolejne skrzyżowania, światła, przejścia dla pieszych trzeba być ignorantem żeby nie zwrócić uwagi na kolejny aspekt motocykla. Ta maszyna po prostu zwraca uwagę. W ciągu tak krótkiego czasu kilkakrotnie zdarzało mi się zaobserwować, że a to ktoś na jego widok opuścił szybę w samochodzie, przechodnie rzucali spojrzenia, dzieciaki wodziły wzrokiem… Jednak pomimo że nie jest to rodzaj maszyny niespotykany na naszych drogach, w końcu cruiserów, dragów, chopperów ci u nas dostatek, to sposób, w jaki wykonano ten egzemplarz, może budzić zainteresowanie. Ascetyczna linia, bez tych wszystkich owiewek, krótkie, jednoosobowe siedzenie, czarne malowanie motocykla, silnika, kierownicy, felg… tego za często nie uświadczysz w tych pojazdach. Czysta esencja motocykla, zero zbędnych odciągaczy uwagi.
Czas powoli się kończy. Przeciskając się przez dzikie wrocławskie asfalty kończe okrążenie po mieście. Jeszcze tylko przystanek na stacji benzynowej na pamiątkową i ostatnia prosta do salonu. I na miejscu okazało się, że mit o rozkręcających się Harleyach jednak jest prawdziwy. Otóż podczas mojej przejażdżki gdzieś po drodze zgubiłem osłonę od akumulatora! Cholera, trochę głupio. Ale na szczęście pojazd jest ubezpieczony… uff, chociaż wciąż niesmak, że się zdekompletował. Nic to, czas goni, wkrótce próba zespołu, a teraz trzeba ponownie przebić się przez centrum. Tym razem samochodem, więc już nie będzie tak szybko.

Po drodze do celu nieuchronnie nadeszły mnie refleksje odnośnie jazdy. Wciąż jednak podsycane emocjami, które jej towarzyszyły. Jak można ocenić ten egzemplarz? Jakie ma niedomagania, jakie mocne strony?
Z technicznego punktu widzenia Harley miał kilka wad. W przypadku mojego wzrostu były to lusterka na dole. Niestety, gigantom nie ułatwią życia, potrzeba trochę się powyginać, żeby coś w nich ujrzeć. Słabym punktem były też hamulce: pojedyncza tarcza z przodu przy maszynie gotowej do jazdy o wadze 255 kg to za mało, żeby zapewnić porządny hebel. Spowolnić owszem, zatrzymać się w awaryjnej sytuacji może być już trudno. Wspomniałem również o zgubie w postaci osłony akumulatora. Winą tego zapewne są dosyć spore wibracje, które generuje silnik. I przypuszczalnie brak odpowiednich zabezpieczeń przeciwko odkręcaniu się. Dla niektórych irytujące może być szukanie luzu. Gdzieś on tam jest między jedynką i dwójką, jednak trzeba delikatnie obchodzić się z dźwignią zmiany biegów, żeby go wbić. Choć pewnie jest to kwestia wprawy. Również silnikowi brakuje nieco elastyczności na niskich obrotach. Jednak jest to przypadłość charakterystyczna dla tego rodzaju jednostek napędowych, po prostu, te typy tak mają. Trzeba trochę go podgonić i jest spokój lub umiejętnie operować sprzęgłem. Zdecydowanie nie jest to także ideał na dalekie wypady. Zbiornik o pojemności 12 litrów nie pozwoli na długą jazdę bez międzytankowań.
Pora przejść jednak do zalet. Po 1: kapitalne prowadzenie. Motocykl zaskakująco dobrze reaguje na to, co chcesz zrobić. Nie ma problemu z wyczuciem jego zachowania, nie zaskakuje cię nagłymi zwrotami akcji, niechęcią do położenia się w zakręt. Wystarczy parę minut, a wiesz czego od niego można się spodziewać. Nawet jazda po mieście, gdzie ciasnoty nie brakuje, nie stanowi wyzwania. Po 2: cug. To jest autentyczna lokomotywa, która wyciągnie praktycznie zawsze do przodu. Maszynie brakuje pary przy wyższych obrotach, jednak pamiętajmy- to nie jest sprzęt aspirujący do roli myśliwca przechwytującego. Z założonych mu zadań wywiązuje się bardzo dobrze. Po 3: klang. Tak, to jest to, czego oczekujemy od tego typu motocykla. Nie jest przesadnie głośny, nie budzisz nim całej dzielnicy, a przy tym brzmi rasowo. W każdym zakresie obrotów. Po 4: wibracje. Nie, to nie pomyłka, to jest też zaleta. Zaleta, która sprawia, że nie tylko słyszysz, ale też czujesz, że Harley żyje. Że bije w nim autentyczne, mechaniczne serce. To nie ma być grzeczna R4, na której dowieziesz porcelanę do domu w komplecie. To może i mały, ale jednak zadziorny badass, który ma dawać przede wszystkim (punkt 5) radość z jazdy. A uwierzcie mi, takie połączenie prezencji, brzmienia, osiągów jest w zupełności wystarczające, żeby stworzyć potężną bombę adrenaliny. Nie płynie ona z niebotycznych osiągów. Płynie z czystego funu, jaki daje możliwość z obcowania z bądź co bądź, ikoną motoryzacji. W tym wypadku surowej, odartej z kufrów, kit, skórzanych frędzli i owiewek.

Po prostu, czujesz, że żyjesz. I robiąc zdjęcie nie mogłem powstrzymać tego banana na twarzy ( ͡° ͜ʖ ͡°)
#pokazmorde #motocykle #motoryzacja #harleydavidson #jazdatestowa , może #dziennikimotocyklowe
Pobierz borosz - Będzie tl;dr, ale po takiej godzinie z życia ciężko jest to zamknąć w paru s...
źródło: comment_nNNGKC497go1HIFF4ihukkUjlEWOVY1X.jpg
  • 11
@borosz:

Fajnie że fajnie Ci się jeździło, ale sorry, piszesz dobrze o motocyklu bo Ci na nim było fajnie. Prawda jest taka że Sportster 883 to porażka. Mało miejsca i masakrycznie niewygodnie, mało mocy, owszem do 70 mph jedzie równo, ale potem słabnie z każdym mph bardziej, dociągnąłem go 100 ale ile to trwało... Owszem w winkiel się kładzie ale siedzi w tym wilku jak pijany nosorożec na trzonku od łopaty.
@Gixaar: true, pisałem to pod wpływem sporego entuzjazmu, dodatkowo ciężko wyłapać w godzinę wszystko. A praktyczność... w naszym klimacie motocykle raczej nie mają być praktyczne z założenia. Jeździ się nimi, bo się lubi :D i zagryza zęby żeby w weekend pogoda dopisała ;]