Wpis z mikrobloga

#jankostory #patologia #skloty #ocieplaniewizerunkusklotow #poznan

Dzisiaj opowiem Wam o takim skłocie w Poznaniu, który kiedyś był, ale już go nie ma. Pewnie niektórym z Was zapaliła się lampka ostrzegawcza, że będzie jakieś smęcenie, że skłoty to centra niezależnej kultury, wylęgarnie oddolnych inicjatyw, i inne takie. Nie no, tag zobowiązuje, nic z tego, będzie o takim prawilnym, ćpunersko-meliniarskim padole, którego nawet najbardziej zajadli przeciwnicy takich miejsc by nie wymyślili. (A na dole pod wpisem będzie jakieś info o książce i e-booku).

* * *

Pewnego razu trzy dziewczęta założyły sobie skłot. To nie były żadne anarchistki, feministki czy inne ideolożki. Nie były też ulicznicami, pankówami czy narkomankami (jeszcze). Trzem zwyczajnym studentkom, którym nie przelewało się w domach (a jeśli coś się przelewało, to raczej wóda a nie pieniądze) trudno było pogodzić studia dzienne z pracą, i postanowiły zaoszczędzić na rachunkach, rezygnując z wynajmu mieszkania. Od razu napiszę, że wszystkie trzy studia skończyły, jedna robi teraz doktorat, inna normalnie wyszła za mąż i poszła do pracy, trzecia też wiedzie dziś (chyba, bo dawno już jej nie widziałem) zwyczajne życie.

Wybrały willę na poznańskim Piątkowie - willę w sensie wolnostojącego budynku mieszkalnego, a nie, że luksusy. Dach był częściowo pozawalany i przeciekał, w środku ściany poryte śladami powyrywanych kabli, mury popękane, #!$%@? drzwi i futryny, klatka schodowa w kilku miejscach zawalona, szyby tylko w kilku oknach, wszędzie pełno gruzu, syfu i śmieci. Ale tym trzem dziewczynom podobała się lokalizacja, miały blisko na swoje uczelnie i ładny widok z okna. One wysprzątały sobie pokój na piętrze, a na dole, w ciemnościach (okna na parterze były zamurowane), już wcześniej mieszkały potwory.

Te potwory to kiedyś były ludzie, ale teraz chodziły na czworakach, srały pod siebie, spały we własnych szczynach, a zamiast ludzkiej mowy wydawały z siebie gardłowy bełkot i charczenie. Za dzieciaka czytałem taki komiks, gdzie grupa rycerzy wykąpała się w magicznym jeziorze i przez to obrośli łuskami i zmieniła im się psychika. Ci przemienieni rycerze wozili ze sobą tę wodę z magicznego jeziora, kąpali się w niej i pili, żeby nie stać się na powrót ludźmi. Myślę, że podobny los spotkał tych zwierzoczłeków z parteru, oni wciąż pili magiczny, fioletowy płyn, i to chyba przez ten płyn się zaminili się w potwory.

Pewnie jakby jakiś chłopak podszedł do tych maszkar, i kazał im się ogarnąć (albo #!$%@?ć), to skończyłoby się to szarpaniną, drapaniem pazurami, gryzieniem i nieludzkim wyciem. Te dziewczyny traktowały ich zupełnie inaczej - ostro, ale z szacunkiem. Krzyczały do nich na przykład:
- Proszę pana, proszę tu nie srać! - Albo:
- Proszę pana, niechże się pan wreszcie umyje!
- Proszę pana, proszę natychmiast schować się przed deszczem, pan się przeziębi!
Te stwory były przerażone, bo one strasznie nie lubią, jak się im przypomina o ich człowieczeństwie. One by wolały, żeby na nich sikać, kopać i pomiatać, wtedy by mogły sobie z czystym sumieniem chłeptać ten fioletowy eliksir i pogłębiać się w uczuciu beznadziei. Ale gdy się ich traktuje jak ludzi, to strasznie się denerwują, bo dochodzi do nich świadomość, że nigdy nie jest za późno, żeby odmienić swój los. I jeden po drugim te potwory uciekały z tej willi, aż w końcu zniknęli wszyscy. W międzczasie wprowadzali się kolejni, nieco bardziej ludzccy mieszkańcy. Ale o nich później, najpierw o miejscu.

* * *

Ten skłot nazywał się tak, jak jeden z obozów GUŁagu na Kołymie. Grudziński i Sołżenicyn pisali o nim, że był jednym z najcięższych: że trafiali tam ci więźniowie z innych obozów, którym przydarzyły się wypadki przy pracy, amputacje i odmrożenia. Oczywiście nie ma co zrównywać tragicznego losu więźniów do wolnego wyboru skłotersów, ale ta nazwa pasowała - warunki były spartańskie, a mieszkańcami były rozmaite życiowe kaleki.

Prądu nie było. Śmiesznie mi się skojarzyło, ostatnio czytałem jakąś rozkminę mirka, czy można żyć bez konta w banku, sam teraz nie wyobrażam sobie kilku godzin bez internetów, a jeszcze 10 lat temu życie bez prądu nie wydawało mi się niczym nadzwyczajnym:). Za oświetlenie robiły świeczki - było to dość nieekonomiczne, bo w okolicy nie było żadnego cmentarza, i świeczki trzeba było kupować, a nie normalnie zbierać.

Bieżącej wody też nie było. Była stacja benzynowa, która robiła za studnię i łazienkę. Nie było tak, że ktoś się wbijał na chama, pracownicy byli zaprzyjaźnieni i nie robili problemów, żeby nabrać wody z kranów albo się umyć pod prysznicem dla tirowców. Najczęściej działo się to w nocy - panki przesypiały całe dnie i wstawały dopiero wieczorem, a pracownicy tej stacji nudzili się na nockach. Było trochę tak, jak na nocnej zmianie na mirko - nieważne, dlaczego ktoś nie śpi, fajnie, że jest się do kogo odezwać i porobić głupie żarty.

Z innej przydatnej infrastruktury był jeszcze skup złomu tuż obok. I supermarket, taki z tanim żarciem i jeszcze tańszymi browarami. Wtedy jeszcze śmietniki pod marketami nie były zamykane na klucz, więc było wręcz bardzo tanio. To nie jest tak, że wbijasz do hasioka i wygrzebujesz jakieś zgniłki z dna. Idziesz normalnie za dnia do sklepu, patrzysz po półkach, którym produktom kończy się dziś data przydatności do spożycia, i wiesz już, czy i po co przyjść w nocy. Ważne też, żeby ogarnąć godzinę, o której sklep pozbywa się takiego towaru. I nie chodzi nawet o to, żeby fanty długo nie leżały w śmietniku, tylko żeby być szybszym niż inne żule.

Sąsiedzi też byli przyjaźni - bo nikt nie robił jakichś głośnych imprez, co najwyżej z jakąś gitarą akustyczną. Ten brak elektryfikacji miał jeszcze jedną zaletę - jak skłot ma prąd, bieżącą wodę, internety - to zaraz się z tego robi tani akademik, gdzie każdy siedzi zamknięty w swoich czterech ścianach i nerduje. A jak są takie spartańskie warunki, to chcąc nie chcąc się żyje razem, i jest to wtedy miła odskocznia od tej współczesnie powszechnej alienacji.

* * *

Na początku przychodzili oficerowie polityczni z innych, bardziej zaangażowanych skłotów. Te laski wysłuchały ich poselstwa, zrobiły zdziwione miny i powiedziały, że one sobie tu zamieszkały, żeby w spokoju się uczyć, a nie zbawiać świat. Tamci się trochę zbili z tropu, i już nie przychodzili więcej. (Jakaś współpraca się między tymi skłotami zawiązała, ale generalnie było mocno apolitycznie).

Na samej górze, w najmniejszym pokoiku, zamieszkał duchowny kościoła dyskordiańskiego. Zresztą, znacie go już z innych moich opowieści. On sobie wybrał najmniejszy pokoik, na samej górze, z takim lichym okienkiem. Początkowo laski się z niego śmiały, że one mają przestronne, rozświetlone oknami salony, a on w takiej klitce. Do zimy. Ten ziomek to był wytrawny skłoters, w pojedynkę zajmował sobie różne pustostany w Polsce i w Holandii. Nie ma chyba w tym sporcie więcej mówiącego współczynnika, niż to, ile ktoś założył skłotów i ile zim na nich przeżył. Pamiętajcie o tym, jak będziecie rozmawiać z jakimś hipsterem, który będzie się przechwalał, na ilu to on skłotach nie był. A więc ten pastor zajął najmniejszy pokoik, bo małe pomieszczenie łatwiej jest ogrzać. Zamurował okienko, zostawiając tylko wykusz na wychylanie łba (żeby obczajać, co się dzieje) i na wyprowadzenie rury od piecyka. Łóżko podbił sobie kilkoma warstwami styropianu, tak że miało z metr trzydzieści wysokości, a pomieszczenie przed tym pokoikiem zamienił na gródź temperaturową, izolowaną dwiema ciężkimi kotarami, tak, żeby ciepłe powietrze nie #!$%@?ło (Coś jak śluzy w filmach S-F, że nie da się bezpośrednio wejść do pomieszczenia, tylko najpierw trzeba rozsunąć jedną kotarę, wejść do grodzi, zasunąć, i dopiero rozsunąć drugą i wejść do pomieszaczenia właściwego). Jak przyszła zima, to wszyscy mieszkańcy i goście zbierali się w tym malutkim pokoiku, bo tylko tam było ciepło. I ten prorok mógł wtedy godzinami nauczać swojej religii. Do tego był kucharzem - samoukiem. Jak będziecie kiedyś zakładali jakąś sektę, to pamiętajcie, że tak się właśnie zdobywa wyznawców - spełniając ich podstawowe potrzeby, dach nad głową, ciepło i jedzenie.

Zamieszkało tam takich dwóch chłopaków, którzy należeli chyba do jakiejś subkultury, której ja nie potrafię, albo nie chcę nazwać. Polegała ona na tym, że oni chodzili na siłownię, budowali sobie masę i rzeźbę, non-stop ćwiczyli, ale do tego nosili dredy i ubierali się jak hipisi. Jeden skupiał się bardziej na ćwiczeniach na drążku i akrobatyce, a drugi bardziej na #!$%@?. Kontakt z nimi miałem słaby, ale nie dlatego, że sie nie lubiliśmy, ale po prostu mieliśmy inne zainteresowania, bo oni tylko okazyjnie ćpali i pili. Z tym pierwszym, to trudno mi powiedzieć, co się stało. Dwa razy go później spotkałem, w niewielkim przedziale czasu, w dwu różnych sytuacjach. Raz, nadal dobrze zbudowany (miał klatę i łapy #!$%@? jak ten murzyn, co ćwiczy na drążku na jutubie), szedł dobrze ubrany, z jakąś zgrabną maniurką. Cześć, cześć, miło Cię widzieć, co tam, praca, dziewczyna, w porządeczku, jakoś leci. Niedługo później, jak go spotkałem na łudstoku, to miał rozbiegane, wytrzeszczone oczy, dziki uśmiech i wprost kipiał energią. Był boso, w samych spodniach, przez szyję miał przewieszony wieniec z jakiegoś ziela, w jednej ręce trzymał zaostrzony drąg, w drugiej tarczę z pokrywy plastikowego wiaderka; uściskał mnie potężnie, i mówi, że ogromnie się cieszy, że przeżyłem, i że jestem cały i zdrowy pomimo tegocałego armageddonu (?). I żebym szedł z nim dalej zabijać wampiry, bo się wszędzie szerzy to plugastwo. Jakoś się tam wykręciłem, że idę właśnie w innym kierunku, bo akurat naprawdę nie miałem czasu na żadną krucjatę. A ten drugi wyjechał kiedyś do Grecji, rzucać kamieniami w policję i #!$%@?ć się ze Złotym Świtem. Po paru latach przyjechał do Polski, pokręcił się z miesiąc, pojeździł na jakieś manifestacje czy demonstracje. Ale zupełnie nie mógł się odnaleźć, mówił że u nas są słabe zadymy, że nie ma się z kim trzaskać, że nawet policja nie kwapi się do siłowych rozwiązań. I wrócił na południe i pizga się tam na ulicach dalej.

Mieszkał jeszcze taki Klaun ze swoją dziewczyną. Tego Klauna lubiłem i dobrze pamiętam, on się też uczył akrobatyki, ale takiej właśnie cyrkowej: jeździł na jednokołowym rowerku (nawet mnie trochę nauczył, ale już pewnie zapomniałem), żonglował, chodził po linie, no i rozśmieszał dzieci. Jeździł ze swoim szoł po szkołach, więc może go gimby widzieliście nawet kiedyś. Zawsze marzył, żeby występować w prawdziwym cyrku. I parę lat później to swoje marzenie spełnił, przyjechał cyrk, on się tam zakręcił, pokazał co umie, i tak jak tam poszedł, tak pojechał, zostawiając wszystko i wszystkich. Ja go bardzo za to szanuję, bo spełnianie swoich marzeń wymaga determinacji. Ale wielu jego dawnym znajomych to nie w smak, bo hejtują cyrk za tresurę zwierząt.

Ten Klaun miał brata z zupełnie innych klimatów. Ten brat tam nie mieszkał, miał normalnie żonę, dzieci, i pracował jako ochroniarz w którejś z tych agencji typu Sezam, Meduza, Skorpion czy co tam jeszcze. Wtedy tych agencji było tylko kilka, i mówiło się o nich, że to po prostu gangi, które zalegalizowały swoją działalność. Ten brat to już był tam jakimś wyższym funkcjonariuszem w tej agencji, on nas nie lubił i ciągle #!$%@?ł tego Klauna za to patologiczne życie, ale nie odmawiał pomocy. No i było tak, że jak pod skłot przychodziły jakieś dresy, albo krótko ostrzyżeni "patrioci" porzucać kamieniami albo kogoś skopać, to za chwilę na pełnej #!$%@? wjeżdżały dwie albo trzy ochroniarskie fabie, wysypywała się z nich zgraja koksów, i przepędzała tamtych. Był to chyba jedyny skłot w Polsce z tak profesjonalną ochroną:) Po dwóch czy trzech takich akcjach rzucać kamieniami nie przychodził już nikt. A cwaniaczki i dresy z pobliskiego osiedla to nawet chciały się zaprzyjaźniać, i przychodzili z browarami, ale zupełnie nie potrafili się odnaleźć. Oni nie kumali zupełnie realiów takiego miejsca, myśleli, że to jakaś pasernia, dilernia czy przechowalnia ukrywających się przed policją. Tymczasem jest zupełnie odwrotnie, gdyby takie miejsca służyły takim wałkom, dawno by ich nie było albo byłyby pacyfikowane przez policję chwilę po powstaniu.

Mieszkał tam też Wasz ulubiony bohater, Gniewko, w zamurowanym pokoiku po potworach na parterze. I to tam właśnie, w ciemnym pokoju z zamurowanymi oknami, przeżywał swoją febrę. I to te trzy dziewczyny z początku tej opowieści, i panki, o których opowiem zaraz, się nim tak opiekowały, że zdołał z tego wyjść. On też był jedną z przyczyn, z powodu której to miejsce zaczęło się rozpadać. Bo te skłoty tak naprawdę są zbudowane z ludzi, a nie ze ścian, podłóg czy stropów.

Był tam jeszcze inny złodziej, ale on był już zupełnie bez charyzmy i niewiele o nim pamiętam. Widziałem go ze dwa lata temu, strasznie się postarzał, zmizerniał i był już bezdomnym żebrakiem. W ogóle mnie zaskoczyło, że pojawił się w tym mieście, bo on tak jak Gniewko narobił tyle wyjebek, że nie miał już tu czego szukać.

Żyły tam też dwa wspomnianie przeze mnie panki. To były jeszcze dzieciaki trochę, to znaczy miały pewnie większe doświadczenie w dragach, alkoholu i życiu na ulicy niż kilka lat starszy ja, ale wciąż mieli ten dziecięcy zapał do psikusów, podejmowania głupich decyzji i obracania wszystkiego w żart. Bardzo dużo śmiechu wprowadzali w to - ciemne, brudne i ponure przecież - miejsce. Z jednym sobie zrobiliśmy w jednym z pokojów świetlicę, to jest nazbieraliśmy kredek, farbek, papierów i nożyczek, i przesiadywaliśmy godzinami tworząc jakieś plastyczne rzeczy. Potem ich losy różnie się poukaładały, porozjeżdżali się po świecie, ale w końcu wrócili do tego samego miasta. Z tym od świetlicy przyjaźnię się dzisiaj i jest, jak na panka, ogarnięty, a ten drugi to już tak w połowie zwierzoczłek się zrobił. Różnie to los rozdziela, bo te 10 lat temu, to bym nie potrafił wskazać, który z nich będzie którym.

* * *

Na wiosnę się okazało, że z tyłu skłotu rosną dzikie konopie. Dyskutowano, czy je zostawić, czy wyrwać (zwykle na skłotach nie uprawia się, ani nawet nie przechowuje narkotyków, policja tylko na to czeka). Dyskordianie stali na stanowisku, że nie ma co ingerować w przyrodę, pozostali, że lepiej nie ryzykować. W końcu doszło do kompromisu, postanowiono wyrwać połowę roślin, a połowę zostawić. Jak się domyślacie, ćpuny, wyrwano te męskie:D.

Rosła też sałata jadowita w nieprzebranych ilościach. Sałata to taki lekki opioid, kiedyś (w czasie wojny i innych niedostatków) używano tego jako substytut morfiny przy operacjach. Opaliliśmy się tego trochę z bonga, liście nie dawały dużo, ale już opium (wysuszone mleczko z ponacinanych łodyg) trochę wyciszało. Ale generalnie nie gustuję w tego typu dragach. Poza tym rozkaszlałem się strasznie przez to gówno, bo paliliśmy to z bonga, a potem się okazało, że cybuch tego bonga był klejony taśmą, i to ta taśma się topiła i drażniła płuca, a nie ta sałata.

* * *

Tak naprawdę skłot umarł na długo przed tym, jak przyszedł ten komornik z nakazem eksmisji. W międzyczasie niby wszystko się rozwijało - zima przeżyta, klatka schodowa posprzątana i wyremontowana, zaczęto uprawiać ogródek z tyłu, były plany zagospodarowania królikarni, może hodowli jakichś zwierzątek. Jedna z lasek dogadała się z energetyką i wreszcie był normalnie prąd. Ale to wszystko było nieistotne. Nie ma czegoś takiego jak skłot, nie ma takiego miejsca. Jest tylko skłotowanie, działanie ludzi, czasownik, a nie rzeczownik. Ludzie, ich praca i starania, a nie miejsce. Teraz pewnie, na dniach (1 kwietnia skończył się okres ochronny na eksmisje) rozjebią od:zysk przy poznańskim rynku, to nic, to nic nie zmieni, to też nie jest miejsce, tylko społeczność.

Ale, tak jak pisałem, ten skłot z opowieści rozpadł się naprawdę. Wszystko zaczęło się od tych tabletek. Długa już ta opowieść, więc się streszczam: jedna z tych lasek z początku opowieści miałą chore kolana, i miała na to tabletki. Jak nie było co wypić, ani zapalić, to ona oznajmiała: ojej, ale mnie rozbolały nogi - i szła po te lekarstwa. Potem wracała, z rozmytymi oczami, z uśmiechem na twarzy, taka sfazowana trochę, i mówiła, że już ok, że już jej nie bolą. Te młode panki, co mieszkały, to podchwyciły, i kiedyś uznały, że też ich bolą kolana, i #!$%@?ły tej lasce te fazujące tabletki. Polatali trochę lekko naćpani, ale konsekwencje tego były srogie. Bo - wbrew temu, co pewnie wielu z Was myśli - kradzież w takim miejscu nie przechodzi. Nawet jak z wynajmujesz mieszkanie z kimś obcym (a przecież wielu ze studentów tak robi) to masz jakieś opcje na odzyskanie tego, umowa, właściciel, policja itd. Jak jesteś nielegalnie skłotującym pankiem, to żadne prawo cię nie chroni, więc tym bardziej dbasz o swoje.

Więc tych dwóch pancurków #!$%@? ze skłotu za kradzież. To było groteskowe, że ich wyrzucono za #!$%@? kilku tabletek z szafki, a książę złodziei, Gniewko, w najlepsze rozwijał swoją pajęczynę wałków i wyjebek na parterze. W ramach protestu od razu wyprowadził się dyskordianin, za nim kilku kolejnych mieszkańców. Ja też przestałem tam przyłazić. I tak społeczność się rozdarła, choć w sumie każdy miał rację: z jednej strony karzemy za oczywistą wyjebkę, bo ktoś coś komuś #!$%@?ł z pokoju, nawet jak to były głupie tabletki, z drugiej nie ma podstaw, by #!$%@?ć Gniewka, bo w sumie nikt mu żadnej wyjebki nie udowodnił. Mniejsza o to.

I tak się jakoś rozsypało. Przyjechał w końcu ten komornik, na sygnałach, w asyście policji. Mieli łomy, tarany, ciężki sprzęt, bo dla nich nigdy niewiadomo, jak się panki zachowają. A tu żadnej demonstracji, żadnych barykad, żadnych utrudnień. Wszystko ładnie pootwierane, rzeczy dawno wyniesione, w miarę nawet posprzątane. Ale wszyscy solidarnie przyszli, nawet ci, co już nie mieszkali, i ja też tam byłem. Urzędnik połaził, pooglądał, poszły jakieś papierki do podpisu dla tej laski, co na siebie zamówiła prąd i inne opłąty. Poleciało parę łezek - jakby nie było, dla wielu były to dwa lata życia w tej melinie, kto wie, czy nie lepsze niż w domu rodzinnym. Potrolowaliśmy trochę tego komornika, trochę się pokłóciliśmy, trochę powrzucaliśmy sobie nawzajem, a potem - z ukrywanym wzruszeniem - każdy rozszedł się gdzieś w nieswoją stronę. Nieswoją, bo swojej nie miał nikt.

Budynek zapieczętowano, a niedługo później - zburzono. Byłem tam ostatnio, żeby sobie dobrze poprzypominać tę historię. Nic tam nie wybudowano, żadnych hoteli, restauracji ani mieszkań. Plac stoi pusty. Zarośnięty chwastami, że ledwo widać, ale dzika trawka już nie rośnie. Parę porozrzucanych cegieł, parę zbutwiałych desek.

* * * * * * * * *

Dobra, tyle. To nie był super wpis, ale może kogoś sprowokuje do przemyśleń czy dyskusji, tylko błagam, nie o polityce. @gorzka ma rację, jakby każdy, kto zamówił książkę, dodawał o tym wpis, to byśmy utonęli w spamie. Reklama też jest ważna, i miło, że o mnie dbacie, ale tak serio, to ja już się spełniłem na mirko, i chciałbym tu zostać tak jak byłem, a książki niech kupują ci z zewnątrz. Choć to na razie niemożliwe, bo rezebraliście cały nakład, i muszę zrobić dodruk nim zacznę to ogarniać w inny sposób:)

Jak ktoś zamówił książkę ponad tydzień temu, a nie dostał, niech pisze priv, i tak poczekam do końca tygodnia, ale chciałbym wiedzieć, jaka jest skala możliwej wpadki. Imo nie ma problemu, że ktoś #!$%@?ł książki na poczcie, to po prostu więcej czytelników, tylko chciałbym wiedzieć, ile ewentualnie trzeba dodrukować, żeby spełnić wszystkie zobowiązania. (Jak możecie, to przed napisaniem sprawdźcie skrzynki, czy nie ma w nich listów lub awizo).

Co do e-booka, to jeszcze parę dni. Portale, które oferują pośrednictwo w sprzedaży takich rzeczy, zwykle wołają o dużą prowizję i wyłączność na dystrybucję. Więc wolę za friko wrzucić to na swoją stronkę, najwyżej jak ktoś się uprze to mi wyśle na piwko. Tak czy siak jest to dostępne wciąż na wypoku, więc bez sensu to blokowa
j.....n - #jankostory #patologia #skloty #ocieplaniewizerunkusklotow #poznan

Dzisi...

źródło: comment_vBe5waogqZDt7w9pEEMXC8SrBKBpr249.jpg

Pobierz
  • 73
@jankotron: Właśnie się zorientowałem, ze zaplusowałem tysiąc wpisów na mirko, Twój był 999. Więc odplusowałem ten i tysięczny i dałem plusy w odwrotnej kolejności, tak, żeby Twój był tysięczny, zasłużyłeś :D
Dzięki, za wszystkie wpisy. Zwłaszcza, że akcja często dzieje się w Poznaniu i odstają ideologicznie od panującej tu linii ;) Ale przede wszystkim za to, ze są naprawdę dobre.
@jankotron: przeczytane od dechy do dechy. Na prawdę bardzo mało czytam książek ale Twoje opowiadania są bardzo wciągające, dużo w nich człowieczeństwa i czytam to z zafascynowaniem. Nawet ogłoszenia na końcu przeczytałem jakby to była dalsza część.
@jankotron: ogarnij płatność w Bitcoin.

BTW ostatnio miałem okazje być na jednej bibie w najstarszym ponoć skłacie w portugali (50km pod lizboną). Działa ponad 23 lata i jest normalną kamienicą w centrum miasta. jest prąd, woda wszystko. Ogródek, a w piwnicy klub ze spoko głośnikami i tam sobie grają. spoko ludzie.
@jankotron: dzieki za piekna historie, acz krótką, po dłuuugim dniu i okazjonalnym dżeciku. Daruje już sobie film, mogę zasnąć wiedząc, że ten świat jeszcze nie jest w pełni mechaniczny. Pozdro ziomeczku.
@jankotron: Świetna historia. Nigdy na żadnym skłocie nie mieszkałem ale w czasie studiów odwiedzałem takie jeden... a czytając historię miałem wrażenie, że o nim piszesz. Niestety wszystko wyjaśniło się gdy zobaczyłem zdjęcie. Bardzo miła lektura.
@jankotron:
Najpierw pisałeś, że kable powyrywane ze ściany, a potem podpięli prąd i to jeszcze do budynku, do którego laska nie miała żadnego tytułu prawnego? coś mi tu śmierdzi bajarzeniem.