Wpis z mikrobloga

Moja mama twierdziła swego czasu, że mam problemy psychiczne. W sumie nie mogę jej za to winić. Gdyby mój syn całymi dniami siedział przy komputerze, nie miał dziewczyny, kolegów, ani roboty, pewnie też wolałbym myśleć, że coś mu dolega, a nie że jest po prostu aspołecznym idiotą. Akurat się dowiedziała, że w środy wieczorami w naszym kościele parafialnym odbywać się mają spotkania z psychologiem, taka terapia grupowa, na które każdy może przyjść i o swoich problemach opowiedzieć. Oczywiście się oburzyłem i stwierdziłem, że jak ktoś w tym domu ma psychiczne problemy to chyba ojciec zboczeniec, ale mama nie miała zamiaru się kłócić, powiedziała, że jak pójdę to mi ciasto upiecze, a jak mama upiecze ciasto to nie ma #!$%@? we wsi, więc oczywiście się zgodziłem, bo miałem smaka na jej sernik.

Mama wyprasowała mi odświętną koszulę, założyłem też sweter i udałem się do salki katechetycznej, gdzie o godzinie 20:00 miało odbyć się spotkanie. Zastałem tam krzesła ułożone w okrąg, całkiem jak w filmach. Kilka miejsc było zajętych, na jednym siedział elegancko ubrany mężczyzna w średnim wieku. Porównując go z pozostałymi, którzy wyglądali albo jak menele albo jak psychopaci domyśliłem się, że to on jest tym słynnym psychologiem, który ma nas uleczyć z dolegliwości naszych dusz. Po mnie przyszło jeszcze kilka osób, a punktualnie o ósmej elegancki pan stwierdził, że możemy zaczynać i prosił żebyśmy się przedstawili i po kolei opowiedzieli o swoich problemach.

Chciał, żebym zaczął, ale odpowiedziałem mu, że mnie nic nie dolega, tylko moja mama myśli, że jestem jakiś #!$%@?. Odpowiedział, że ok, rozumie, że jeśli nie jestem gotowy, to mogę najpierw posłuchać innych, ale przyznanie się do problemu to pierwszy krok, żeby go rozwiązać. Później gość, który przedstawił się jako Mietek przyznał, że jest uzależniony od alkoholu, ale chce z tego wyjść za co został nagrodzony oklaskami. Jakiś Stefan powiedział, że pociągają go małe dzieci, przez co czuje, że grzeszy. Psycholog poradził mu, że w kwestiach religijnych może lepiej niech poprosi o pomoc księdza proboszcza, ale Stefan powiedział, że już z proboszczem rozmawiał, ale on żadnych stron z filmami już nie zna.

Wtem drzwi do sali otworzyły się. Wszyscy odwróciliśmy głowy i naszym oczom ukazał się mężczyzna, ubrany nonszalancko, w spodnie typu jeansy z przetarciami, ale nie takimi dla biednych, tylko takimi co je specjalnie robią w fabryce. Miał też na sobie modną koszulkę bez rękawów, na którą zarzucił czarną skórzaną kurtkę. Na nosie, choć był wieczór i było już ciemno, miał okulary przeciwsłoneczne. Jedną rękę trzymał w kieszeni, a drugą przeczesał bujne, siwe włosy, które ustępowały wyłącznie dumnej grzywie nieśmiertelnego Zbigniewa Wodeckiego, autora takich hitów jak "Pszczółka Maja" czy "Chałupy łejłajdu". Był to nie kto inny jak znany polski muzyk, wokalista zespołu Perfect, Grzegorz Markowski.

Dobry wieczór, przepraszam za spóźnienie


Pan terapeuta powiedział, że nic nie szkodzi, poprosił by słynny gość zajął miejsce, byśmy mogli kontynuować nasze spotkanie. Wszyscy byliśmy jednak dość rozkojarzeni wizytą tak słynnego gościa i psycholog to zauważył, więc zwrócił się bezpośrednio do niego

Panie Grzegorzu, mogę tak się do pana zwracać? Nie będziemy przecież udawać, że pana nie znamy. Może pan nam opowie z jakim problemem pan do nas przyszedł?


Pan Markowski zwiesił głowę, chwilę się zastanowił, po czym spojrzał mi głęboko w oczy. Gdy otwierał usta spodziewałem się, że opowie o ciężarze sławy, o tym jak trudno jest być ciągle w rozjazdach, z dala od rodziny, o tym jak #!$%@? teksty ma jego córka. On jednak niespodziewanie wydarł się:

HU HUUUUUU


Zamarliśmy bez słowa, bo czego jak czego, ale tego na pewno się nie spodziewaliśmy. W razie gdybyśmy nie usłyszeli pan Grzegorz powtórzył:

HU HUUUUUUUUU


po czym zrobił oczy wielkie jak pięciozłotówki i zaczął biegać po sali machając łapami jak ptak. Rozpętało się piekło, próbowaliśmy go łapać, ale on zawsze nam się wyrywał, krzycząc HU HUUUU coraz głośniej.

Znacie takie powiedzenie, "biedny jak mysz kościelna"? Oj biedna była mysz kościelna, którą pan Grzegorz dojrzał kątem oka zza ciemnych szkieł przeciwsłonecznych okularów. Nie mam pojęcia co to biedne maleństwo tam robiło, ale z pewnością bardzo tego pożałowało. Muzyk w mgnieniu oka chwycił ją, rozszarpał na strzępy i zjadł. Kiedy próbowaliśmy go złapać, uciekał ze zdobyczą w ustach zostawiając na podłodze ślad kapiącej krwii.

W końcu ktoś w tym całym rozgardiaszu wykazał się odrobiną pomyślunku i zadzwonił po karetkę. W międzyczasie odpuściliśmy sobie pogoń za panem Grzegorzem, więc wdrapał się on na szafę, przykucnął i zamknął oczy jakby spał. Nie śmialiśmy się odezwać, siedziliśmy wszyscy w ciszy i patrzyliśmy na niego czekając na przyjazd karetki.

Po kilkunastu minutach do sali weszło trzech dżentelmenów w białych kitlach. Jeden z nich dzierżył w rękach kaftan bezpieczeństwa. Pan Grzegorz momentalnie otworzył szeroko oczy i znowu zaczął to swoje HU HUUU. Przywódca białych rycerzy, ten od kaftana, odezwał się:

Grzegorz, opanuj się, dlaczego znów to robisz?


Ale do pana Grzegorza nie docierało. Przybyli panowie mieli jednak widocznie więcej wprawy od nas i łatwo złapali #!$%@?ącego wokalistę, po czym ubrali go w elegancki kaftanik. Wtedy zaczął się drzeć:

CHCIAŁBYM BYĆ SOWĄ CHCIAŁBYM BYĆ SOWĄ WRESZCIE


I tak w kółko, aż zamknęli go w karetce i odjechali. Terapeuta stwierdził, że za darmo to on tu już robić nie będzie i #!$%@? nam wszystkim w dupę, a najbardziej proboszczowi, że go na to gówno namówił, wyszedł i nie wrócił. Pozostali jakoś zajęli się sobą, pan Mietek wyciągnął jak z rękawa flaszkę wódki, pociągnął łyka i poczęstował pozostałych. Od tamtych wydarzeń minęło już z pół roku jeśli nie więcej, a proboszcz nadal nie wie, że terapeuta #!$%@? położył na te spotkania, tylko się cieszy, że tyle zbłąkanych duszyczek tam przychodzi, nieświadomy, że nie rozprawiają oni o życiowych rozterkach ani problemach egzystencjalnych, ale chleją wódę, palą fajki, grają w karty, a ostatnio ponoć nawet wynajęli sobie striptizerkę.

Tamtego wieczoru wróciłem do domu spocony jak świnia, rozczochrany, w sweterku podartym rockowym pazurem pana Grzegorza. Tylko myśl o pysznym serniku matki dodawała mi sił. Spojrzałem na stół i zobaczyłem pełny talerz. Myślałem, że mnie #!$%@? strzeli.

Upiekła #!$%@? z rodzynkami.

#pasta #coolstory #heheszki #historieroberta
  • 4
  • Odpowiedz