Wpis z mikrobloga

86 - 2 = 84

1. "Werter", Teatr Stary, Kraków. Reż. Michał Borczuch
Mogę z niezachwianą pewnością powiedzieć, że to najgorszy spektakl, jaki kiedykolwiek widziałam. Pretensjonalny, przesadzony, wykpiony. Z jakimś durnym, niespójnym pomysłem na scenariusz, z niepotrzebnymi impresjami autorskimi, oparty na, i urozmaicony krzykiem wytwór. Żenująco i żałośnie gimnazjalny w adaptacji z kolorowymi spódniczkami, podkolanówkami i żuciem gumy. Co w środku? Absurdy jak stosunek Lotty z Werterem i Albertem (razem, po co?), trzy aktorki grające Lottę (podobno symbol dojrzewania i starzenia się bohaterów, nie zrozumiałam chyba), przechadzki po fabryce azbestu. Zresztą, fabryka azbestu ma się do Vahlheim tak, jak kultura może mieć się do natury. I, dodatkowo, jej właścicielem jest Albert. Elementy zupełnie dalekie, luźne rozważania i impresje, jakieś niepasujące motywy, próba zrobienia ciekawego spektaklu dla niedzielnego widza w wieku okołostudenckim (głównie ta część widowni zaśmiewała się żywo z prostackich żarcików i głupich scen). Do tego jeszcze raz, darcie się (żaden krzyk rozpaczy tylko normalne, pełnowymiarowe, żałosne darcie mordy) i to do Schuberta! (sacrum i profanum). Absurdalny bieg Lott po listy od Wertera ustawione w rządku, głupiutkie wbieganie bohaterów na scenę (tupanie i na minutę, na minutę i powrót za kurtynę).
Paskudny spektakl. Odliczałam minuty do końca, zresztą nie tylko ja. Wolałabym sobie za cenę biletu kupić trzy piwa.

Cóż mówić, to nie Werter cierpi, to widz cierpi.

2. "Głupia mąka wariatów", Teatr Mumerus. Reż. Wiesław Hołdys
Ostatnio na spektaklu Teatru Mumerus byłam jakieś 5-6 lat temu. Były to "Cyrki i ceremonie" inspirowane malarstwem Wojtkiewicza. Piękna rzecz, naprawdę. W starym, opuszczonym i brudnym budynku kopalni "Katowice", pośród nieczynnych już maszyn, na rozstawianych krzesełkach, w zupełnie naturalnym oświetleniu (a powoli zapadał wieczór i było to naprawdę, naprawdę magiczne). Wojtkiewicz jak z obrazka, gdyby zrobić zdjęcie i porównać je z obrazem, to sceny by się na siebie nałożyły. I te obrazy, obrazki ułożone, połączone, w trochę-opowieść, animowane. Malownicze, piękne, trochę szalone.

I "Głupia mąka wariatów" w zeszły poniedziałek. Inscenizacja równie śmiała i malarska, bo oparta na Schulzu. "Xięga bałwochwalcza" i "Sierpień" w tej adaptacji trochę podobne do „Cyrków i ceremonii”, jednak bez ciągłości. Jak u Schulza – są obrazy, są motywy, są chwilki. Luźne sceny, szaleństwo wyobraźni – wyznaczanie torów jak wyznaczanie granic, odwrócenie chwilowe teatru (kiedy to widownia jakby gra, a aktorzy się patrzą i krzywią, bo im się podoba – lub nie), powracające wezwania, określenia („Zła mąka, głupia mąka, sypka mąka wariatów” czy wiecznie gubiący się portfel). Spektakl bardzo sensualny, zmysłowy i kobiecy (w roli niezwykle pociągającej Adeli piękna, co w tej sztuce ważne, Anna Lenczewska). Czasami przez tę zmysłowość, sensualność i fragmentaryczność (emocji?) opowieść nierzeczywista, iście wariacka. Nieprzystająca, niezrozumiała, zwyczajnie dziwna. Przypadkowość, owa fragmentaryczność trochę męcząca i dezorientująca, wspólnym mianownikiem dla wszystkich scen jest chyba jedynie mianownik absurdu i możliwości doświadczenia (szaleństwa?). A może to po prostu ja się broniłam i nie chciałam przyjąć?
Off to amatorski, niedopracowany, trochę jak z domu kultury. Scenariusz mógłby być lepszy, zagrane wręcz powinno być lepiej. Świetna jest jednak scenografia, bardzo prosta, obrazowa i znacząca (zwłaszcza w scenie otwierającej, „Wielkie przepuszczanie”). Nie jest to klasyczny teatr absurdu, ale Schulza pourywanego w tym dużo. Nie jest doskonałe, ale jest ładne.

#100wizytwteatrze #teatr #krakow #teatrstary #teatrmumerus #schulz #werter #kultura
  • 3