Wpis z mikrobloga

#jankostory #cd #praca #bezpieczenstwowprzemysle #januszewentylacji #niemapatologii

Dokończenie wczorajszej opowieści.

Byłem też raz przez jeden dzień starszym inspektorem wentylacji i klimatyzacji. Było to tak:

Budzi mnie raz ziomek, z którym mieszkałem, i mówi: dawaj, jedziesz ze mną do roboty. Ni #!$%@? - obrażam się trochę i zaciągam kołdrę na grzbiet, ale nadstawiam uszu, bo akurat byłem świeżo po nocce spędzonej w areszcie za rower i nie wiedziałem jeszcze, jaki wyrok dostanę.
- Dawaj, zbieraj się, stówę ci zapłacę od ręki.
- #!$%@?ło cię chyba - odpowiadam, ale pokornie zwlekam się z wyra i ogarniam do wyjazdu.

* * *

Ten ziomek to też był niezły aparat, który łapał się za rozmaite hohsztaplerskie zajęcia. A to akwizytorsko sprzedawał super odkurzacze po 5 tysięcy, a to wciskał ludziom kredyty, a to telefonicznie namawiał na jakieś niepotrzebne nikomu usługi, rozwoził też listy i paczki. Teraz pracował w firmie zajmującej się projektowaniem, wykonywaniem i konserwacją wentylacji. Jedziemy więc na tę robotę, i ziomek mi tłumaczy:
- Jesteś dzisiaj starszym inspektorem. Będziemy robić inspekcję zakładu. Masz mieć poważną minę, wnikliwie się wszystkiemu przyglądać, ostentacyjnie przechadzać z rękami założonymi z tyłu, robić notatki i oznaczać kwadraciki na mapie.
- Tak jest. - odpowiedziałem, i ucieszyłem się, że od razu awansowałem na starszego specjalistę.

Naszym celem były sporej wielkości (kilkuset pracowników na zmianie) zakłady mięsne pod Poznaniem. Pracownicy zaczęli słać anonimy do Inspekcji Weterynaryjnej, czy czegoś takiego, że w zakładzie jest niesprawna wentylacja, i zwierzęta i ludzie przebywają w nieprzepisowych warunkach. Pewnie skarżyli się też do PiPu i innych instytucji, ale my akurat byliśmy z ramienia tych weterynaryjnych. Tak więc jako wykwalifikowani inspektorzy (ziomek pracował tam od trzech tygodni, a ja od pół godziny), przedstawiciele poważnej i kompetentnej firmy uprawnionej do takich audytów, jechaliśmy tam tę inspekcję przeprowadzić.

Dojechaliśmy, na portierni odesłano nas na tyły zakładu, i weszliśmy do takiej jakby sterowni, gdzie na ścianach pełno było kolorowych lampek i ciśnieniomierzy. Za pulpitem sterowniczym siedzi jakiś Janusz z wąsem, w roboczym kombinezonie, a mój ziomek zaczyna mu tłumaczyć, kim jesteśmy, i czego chcemy. Jak tylko Janusz usłyszał, że inspekcja wentylacji, to zaraz się naburmuszył i zaczyna nawijać:
- że on teraz nie ma czasu, że ma inne zajęcia, że my nie mamy szkolenia BHP, że nie ma dla nas strojów, że nie mamy książeczek sanepidowskich, że on nie ma map i planów, że on nie może nas wpuścić na zakład w czasie pracy, że on nie ma człowieka żeby nam przydzielić, że on jest teraz zajęty, że musi zaraz natychmiast wyjść - no generalnie cała litania powodów, dla których nie możemy przeprowadzić kontroli. No i ten Janusz wstał, i zaczął iść w stronę drzwi z dużym napisem "wstęp wzbroniony", jakby chciał podkreslić, że on tu naprawdę robi ważne rzeczy, a my naprawdę nie mamy prawa tu przebywać. Myślę sobie, nieźle, wcale nie taka łatwa jest praca inspektora. Ale wtedy się okazało, że wentylacja to branża przepełniona magią, bo gdy już Janusz naciskał klamkę zakazanych drzwi, ziomek wypowiedział zaklęcie:
- Ale my jesteśmy od pana Jurka.

Jausz momentalnie rozpromieniał, napięta klata spłynęła mu w wydatny brzuszek, rozłożył ręce w przyjaznym geście i mówi:
- Aa, od Jureczka! Co tam u niego? To co on, skubany, w wentylacji teraz robi? - Zupełnie już rozluźniony wrócił za pulpit, rozsiadł się, gestem też nas zaprosił do klapnięcia, i pyta:
- No to mówcie chłopaki, o co chodzi z tą wentylacją.
Więc ziomek tłumaczy pokrótce, że były skargi pracowników do weterynarii, że inspektorat wynajął firmę pana Jurka żeby zrobiła kontrolę, że przejdziemy się wzdłuż linii produkcyjnej, posprawdzamy kratki, na poddaszu skontrolujemy rury, na dachu wyciągi...
Janusz przerywa:
- No dobra, ale mi chodzi o to, jaki będzie wynik tej kontroli.
Już się chciałem odezwać, że to się przecież dopiero okaże, ale jednak miałem za małe doświadczenie w tej branży, bo ziomek przekonującym głosem odpowiada Januszowi:
- Panie Januszu, wentylacja jest w porządku, co najwyżej tam ze dwa wiatraczki będą do wymiany, żeby nie było idealnie.

Zadowolony Janusz klepnął się po udach i wstał:
- Chodźcie ze mną.
Weszliśmy do takiej jakby szatni i kanciapy w jednym, Janusz się upewnił czy korytarzem nikt nie idzie, sięgnął do szafki i spod sterty ciuchów wyjął zawiniątko. Odpakował i wręczył nam po pęcie świeżej, różowiutkiej kiełbasy w jasnej kiszce.
- Tylko się nie chwalcie - mówi - i sami nic nie bierzcie, bo na wyjeździe kontrolują.
Opędzlowaliśmy więc we trzech trzy kawałki kradzionej kiełbasy, i to było symboliczne, niczym wypalona fajka pokoju, przypieczętowanie naszego spisku.

* * *

Wiem, szuja ze mnie, przyłożyłem rękę do zrobienia w #!$%@? biednych pracowników tej masarni. Ubraliśmy się w sterylne białe kombinezony, czepki, maseczki i gumiaki, Janusz mówił, że starczyłyby fartuchy, ale ziomek na to, że nie, że musimy wyglądać jak najbardziej biało, jak najbardziej kontrolowo, jak najbardziej inspektorsko i sanepidowsko. Janusz proponował też, żebyśmy poszli skróconą drogą, zajrzeli to tu, to tam, a potem nieodwiedzone pomieszczenia opisali na mapie wzorując się na sąsiednich. Ale mój ziomek znów wykazał inspektorski profesjonalizm - Nie, panie Januszu, my musimy przejść przez cały zakład, skrupulatnie skontrolować każde pomieszczenie, my tu jesteśmy dla pracowników, dla polepszenia ich warunków pracy, oni nas muszą zobaczyć, oni nas muszą zagadać, oni muszą się dowiedzieć, że my dla nich tę wentylację sprawdzamy. No i poszliśmy.

Niezwykłe są takie zakłady. Zjaraliśmy się dopiero potem, ale nawet na trzeźwo robiło to niesamowite wrażenie. Z jednej strony wjeżdżały tiry z żywymi świniami, wpędzano je do boksów, następnie sznurkiem wbiegały w maszynę porażającą je prądem, w kolejnym pomieszczeniu wjeżdżały już podwieszone pod prysznice wrzątku, na następnej taśmie pracownicy odzierali je z resztek sierści, kilka hal dalej były już poćwiartowane, taśmy rozwidlały je i wziozły do kolejnych pomieszczeń, gdzie je obgotowywano, mielono, parzono, parowano, chwilę później maszyny wypluwały gotowe już wyroby, jeszcze tylko pakowarka, i w następnej komorze gotowe już wędliny, kiełbasy i pasztety pracownice pakowały na palety, a te zabierano na tiry, które wywoziły towar w siną dal.

Dostałem, jak było umówione wcześniej, plan zakładu, i miałem nanosić na niego kratki wentylacyjne umieszczone na suficie lub pod nim. Ziomek mi tłumaczy:
- jak wyciąg działa, to rysujesz kwadracik, jak nie działa, to kwadracik z krzyżykiem.
- No ale skąd ja mam wiedzieć, który działa, a który nie działa?
Janusz z ziomkiem się na mnie spojrzeli z dezaprobatą, jak na głupka, jakbym zapomniał, że przed chwilą oszamałem z nimi konspiracyjną kiełbasę. A, no tak, zapomniałem - odpowiedziałem, i już wiedziałem, jak mam zaznaczać.

Stoimy w jednym cichszym pomieszczeniu, Janusz z ziomkiem zagadali się z jakimś pomniejszym kierownikiem, a ja przechodzę między taśmami, z namaszczeniem skubię brodę, zamyślam się mądrze wpatrzony w wentylacyjne kratki, i nanoszę je na schemat. Podchodzi do mnie jakiś młody pracownik, i zagaja:
- o, wy z wentylacji? Znam się na tym, robiłem w tym kiedyś. - Oho, myślę sobie, niebezpieczeństwo, i szukam wzrokiem swojego profesjonalnego w takich sytuacjach ziomeczka. A ten pracownik drąży dalej:
- i co robicie?
- no wiesz, sprawdzam wentylację, która działa, a która nie działa, i nanoszę ją na taką mapkę co tu mam - tłumaczę.
- ale przecież żeby sprawdzić czy działa, to ty powinieneś mieć taki wiatraczek na długim kiju, i go przykładać do tych kratek.
- No oczywiście - mówię - że powinienem mieć taki wiatraczek na długim kiju i go przykładać, przecież tak się sprawdza czy działa. Tylko że to bedę sprawdzał potem, teraz nanoszę na tę mapkę.
Gość się podrapał po głowie, już chciał coś mówić więcej, ale przejąłem inicjatywę:
- a ty do której masz zmianę?
- no o czternastej schodzę.
- no widzisz, więc my właśnie dopiero po czternastej będziemy chodzić z tym wiatraczkiem na długim kiju.
Wybrnąłem, i chyłkiem poszedłem inspekcjonować następne pomieszczenie.

* * *

Tak naprawdę żeby ocenić stan tej wentylacji, to wystarczyło wejść na dach, gdzie były wentylatory i wyciągi. Połowa z nich pourywana, poprzewracana, niepodłączona, albo zwyczajnie zepsuta. Pospisywaliśmy to wszystko, bo ziomek skonsultował się telefonicznie z panem Jurkiem, i padło na to, że robimy też drugi, wewnętrzny raport, taki naprawdę, na wszelki wypadek jakby jednak trzeba było tę wentylację doprowadzić do użyteczności.

Ale najlepiej było na międzystropiu, gdzie poszliśmy zajarać. Międzystropie to była taka wielka, ale niska hala nad całym zakładem, pomiędzy pomieszczeniami produkcyjnymi, a dachem. Niska, nierówna, i mroczna, porośnięta gąszczem omszałych kurzem rur gorącej pary. Las ten wypełniony był ponurym warkotem pomp, wściekłym sykiem ulatniających się gazów i złowrogim bulgotaniem wrzątku. A na to wszystko nakładał się anielski śpiew zarzynanych świń. Tak wygląda raj. Ale tam odpłynąłem na chwilę. Bo ziomek mnie zostawił, na tym międzystropiu mieliśmy odszukać rury łączące te kratki wentylacyjne pod nami, z tymi wyciągami na dachu. Ziomek poszedł to spisywać, a ja zjarany bawiłem się w indian i skradałem pomiędzy tą plątaniną gałęzi rur i lian przewodów. Łaziłem w kółko po tym chaotycznym buszu precyzyjnie działających urządzeń, zasłuchiwałem się w szum potoków amoniaku, opierałem się pokusie dorodnych kastetów kranów.

Byłem wtedy jakoś skomplikowanie zauroczony, czy zakochany w dwóch laskach, do tego problem z prawem, studiami, i masa innych zmartwień. Z drugiej strony miałem też jakieś ambitne plany i postanowienia. Ciężko mi się było od tych wszystkich myśli uwolnić, i się niczym nie przejmować, ani o nic nie starać. Zabrzmi to absurdalnie, ale miałem ochotę po prostu na chwilę nie mieć celu, stracić sens życia, poczuć się niezwiązany z niczym, ani z problemami, ani z sukcesami. Jakby wyjść z siebie i porobić chwilę coś innego, beztroskiego, wyrwać się z pułapki własnej wyobraźni. Całymi dniami jeździłem rowerem wzdłuż Warty, spędzałem długie godziny na parkowych ławkach, bazgrałem wiersze leżąc w trawie, a wieczorami szukałem ucieczki w alkoholu. Ale nic to wszystko nie dawało. Dopiero tam, w tym niebiańskim piekle nad zakładem mięsnym urwałem się ze wszystkiego. W tym brudnym i hałaśliwym miejscu odnalazłem oczyszczenie i ciszę.

* * *

No i tyle chyba. Potem jeszcze skontrolowaliśmy pozostałą część zakładu, pomieszczenia socjalne i biurowe, ale niewiele z tego pamietam bo byłem spizgany i wciąż duchem na tym międzystropiu. Na odchodne rozpracowaliśmy z Januszem kolejną paczkę kiełby, i pojechaliśmy.

Kilka jeszcze miałem zajęć, dużo wieciłem dziur (geotechnika), udzielałem korepetycji, o których kiedyś pisałem, jakaś freelancerka i kilka krótkoterminowych #!$%@? fizycznych w stylu remonty czy rąbanie drewna. Nie przypominam tam sobie jednak jakichś specjalnych przygód z tych zajęć. Na dziś więc koniec, dzięki za uwagę.

* * *

Odnośnie próśb, żebym wołał do następnych wpisów, to już to było na początku, za dużo chętnych, obserwujcie tag. Jak komuś mało, a dopiero dołączył, to polecam poprzednie wpisy pod tagiem #jankostory, w jednym z najstarszych są linki do pierwszych, niotagowanych opowieści. Pzdr.
  • 26
  • Odpowiedz
@Taco_Polaco: hmm, nie wiem o co chodzi. Napisałem taką książeczkę o chaosie deterministycznym, do ściągnięcia w pdfie:
http://czorpa69.pl/09_opowiesci_on.html
bo była wydana tylko na ksero i rozdana po znajomych, więc nie ma jej do kupienia nigdzie. Natomiast "na legalu" wyszedł zbiór komiksów "czorne papirochy", do kupienia w dowolnej księgarni internetowej po wpisaniu w google. Przy czym wiadomo, że komiks to co innego niż te opowiści.
  • Odpowiedz
@jankotron: jak dla mnie jedną z Twoich najlepszych opowieści jest historia o miłości, braterstwie i przyjaźni, która kładzie na łopatki wszystkie inne tego typu. Mówię o opowieści o Łyżwie.

  • Odpowiedz