Wpis z mikrobloga

Rzecz dzieje się w długiej hali wikingów, w okolicach wczesnego okresu ich ekspansji. Ragnar, miejscowy herszt, obudziwszy się, na tęgim kacu, powiódł mętnym wzrokiem po okolicy. Był pewien, że ktoś wymordował jego wojów, bo leżeli jak na polu bitwy. Dopiero potem przypomniało mu się, że tęgo wczoraj świętowali a jemu pod czaszką łupie od piwska, a nie otrzymanych w hełm razów.

Wstał wobec tego, podszedł do zbiorowiska swoich silnorękich, z jakiegoś powodu chrapiących w kałuży zdobycznego wina, resztkach beczki i stołu i kopniakami począł przywracać im przytomność. Gdy koła młyńskie, będące między uszami rzeczonego wikinga, poczęły obracać się szybciej niż dwa winniczki po ucieczce przed frankiem, Ragnar złapał go za klapy i wytargał do pionu.

- Olaf! - Ryknał mu w twarz, niemal powalając z powrotem. - Ty mów mnie teraz, gdzie my teraz rabować płynąć będziemy?!

Głos wodza działał na innych podobnie jak jego kopniaki, wszyscy poczęli się bowiem wiercić, i wracać do życia. Miało to zapewne coś wspólnego z natężeniem głośności rzeczonego głosu. Olaf, podrapał się w złota czuprynę, usilnie pojąc znaczenie tego, co wyryczał do niego trzymający go niedźwiedź. Po chwili dotarło do niego, że to nie niedźwiedź tylko jego wódz, choć w urodzie, posturze i smrodzie nie było wielkiej różnicy.

- Nooo....eeee....yyy... - Począł odpowiadać.

- Gdzie?! - Ryknął Ragnar.

- Może byście na mapę zerknęli? - Zaproponowała jedna z kobiet, za co stojący najbliżej mężczyzna zdzielił ją sierpowym za odzywania się. Regnarowi jednak ów pomysł się spodobał najwyraźniej bo skinął innym stojącym w pobliżu i ci zasypali gradem ciosów tego który uderzył dziewczynę. Ragnar zaś puścił nadal zbierającego myśli Olafa i tuszył w stronę stołu.

Wywrócił go, aby zrzucić z niego resztki z uczty i łupów po czym postawił ponownie. Zaraz ktoś rozłożył na blacie wielką płachtę skóry. Na jej gładkiej stronie starannie wyrysowano znane wikingom wody. Wódz i co bardziej przytomni wojowie zebrali się wokół. Ragnar oparł się o blat i zapatrzył w obraz. Dumał chwile nad nim, z mądrą miną ukrytą pod zmierzwioną broda, czekając po prawdzie aż Europa przestanie mu się w oczach dwoić. Wtedy rzekł.

- Na północ nie ma co płynąć. Tam ino miśki, foki, mróz i śmierć.

Wszyscy pokiwali głowami zgodnie.

- Na zachód to pływamy regularnie. Dobre złoto, kiepskie piwo i brzydkie kobiety. Największe skarby i tak chowają po zamkach które zdobywać nudno.

Znów wszyscy pokiwali głowami.

- Na wschód też nie ma po co płynąc. Nasi tam, tych durnych mięczaków podbili.

- A co nam to, że oni nasi? - Spytał wtem jeden z wojów. Ragnar wskazał go gestem i posypał się nań grad ciosów.

- A to, że oni teraz na wyprawy nie pływają a ci co zostali podbici to jedynie garnki lepić umio. Nie chce mi się żelaza szczerbić o kolejną skorupę.

Wszyscy i tym razem pokiwali głowami. Oprócz tego co się wcześniej odezwał, ten był bowiem zbyt zajęty szukaniem wybitych zębów.

- A na południe... - zaczął wódz i brwi mu się zmarszczyły. - Haral, co jest na jaja Odyna na południu?

Zapytany rozłożył bezradnie ręce, nie mając pojęcia. Inni też nie wiedzieli. Skrzyknięto więc wojów, zapakowano longskipy i drakkary i walna wyprawa ruszyła na południe. Przepłynęli z trudem przez Bałtyk i dopłynęli w końcu do jego południowego brzegu. Powitały ich tam gęste lasy, pełne łownej zwierzyny, kryształowe rzeki i bursztyn o który się dosłownie potykali. Tylko ludzi żadnych nie było.

Niezrażeni tym wikingowie wylądowali w malowniczej zatoczce i ruszyli wgłąb lądu. Gdzieś w końcu musiał ktoś mieszkać, będzie kogo zamordować i zgwałcić albo zgwałcić i zamordować. Zależnie od preferencji danego wikinga. Szli jednak dzień, drugi i trzeci, nie natykając się na nic, co by na dwóch nogach chodziło. Po czterech dniach uznali, że kraj tutaj to jedynie nieprzebyte puszcze i rzeki lub jeziora. Z mieszanymi uczuciami ruszyli więc z powrotem. Nie mieli co prawda zabawy, ale łup sobie z futer i bursztynu przywiozą. A może nawet się tu osiedlą?

Gdy wyszli z powrotem na plaże stanęli jednak jak wryci. Ich okrętów nie było, w kilku miejscach tylko jakieś zwęglone szczapy leżały. I wtedy z ciemnej, nieprzebytej puszczy za nimi wyszli uzbrojeni ludzie.

Nie mieli tak mocnych kolorów włosów jak przybysze z północy, nie dorównywali im też wzrostem, choć wagę mieli podobną. Szerokością barów i grubością mięśni przewyższali jednak ludzi północy.

I byli uzbrojeni. Miecze, włócznie i topory a do ochrony hełmy i duże tarcze. I bez słowa wyrznęli wikingów w pień. Żaden nie powrócił.

Przez kilka kolejnych pokoleń sytuacja się powtarzała. Nie wiedząc co jest na południu, wikingi płynęli i nie wracali.

Aż pewnego dnia, kiedy kolejny wódz spytał co jest na południu, usłyszał w odpowiedzi.

- Nie wiem, ale mój ojciec tam popłyną i nie wrócił.

- A i mój dziadek też! - Podchwycił inny.

- I mój brat. - Rzucił najstarszy z wojów.

- A mój wuj i jego brat....yyy...też wuj!

Wódz zmyślił się więc, gdy wrzawa w długiej hali się podnosiła, bo każdy kogoś tam stracił w wyprawach na południe i sięgało to już na pokolenia w tył. W końcu wywróceniem stołu z mapą i rykiem wódz uciszył wszystkich.

- Skoro tylko dzielnych wikingów tam popłynęło, a nie ma lepszych wojów niż my, władcy świata, z woli Thora, Odyna i w ogóle władający w Midgardzie...tedy, tam Midgard już nie sięga. Tam króluje Hel, (bogini zmarłych), tam jest jej królestwo! I wypraw zbrojnych tam urządzać nie będziem, bo wole już słabe piwo i brzydkie kobiety zachodu, od szpetnego oblicza królowej zmarłych!

- Hel! - Zakrzyknęli na jej cześć wikingowie, nie chcąc aby słowa ich wodza sprowadziły na nich gniew bogini.

I stąd oto swoją nazwę wziął Półwysep Helski

#coolstory #anegdota #humor
  • 6