#anonimowemirkowyznania
Jestem wykładowcą na uczelni osadzonej mocno w naukach społecznych i moje grupy zajęciowe w większości składają się z kobiet. Raczej nie do ukrycia jest to, że klimaty na uczelni to #feminizm, #lewica, co oczywiście jest dla mnie jak najbardziej w porządku. Widać też, że z roku na rok studenci i studentki są coraz bardziej świadomi społecznie i oczekują respektowania swoich praw, w każdym roczniku są też np. osoby transpłciowe, czy w okresie tranzycji. Staram się coraz bardziej uważać na to, czy mój sposób wypowiadania się jest właściwy. W zasadzie już drugi rok unikam określeń pan/pani, mówię głównie bezosobowo, bo raz zdarzyło mi się faux pas i źle określiłem płeć osoby w okresie tranzycji właśnie. W sumie nic się nie stało, w zasadzie wbrew pozorom osoby określające się jako feministki, lewicujące, nie wydają się wcale obrażać tak łatwo z powodu "wpadek" typu misgendering, czy jakiś nieprzemyślany dowcip, ale zacząłem bardziej uważać i ogólnie cieszy mnie to, że młodzież jest coraz bardziej świadoma. Ostatnio zastanawia mnie też kwestia mnie, czyli mężczyzny w roli wykładowcy, a tzw. mansplainingu (czyli "nachalnego" tłumaczenia czegoś kobietom, na zasadzie "mężczyzna wie lepiej", albo tłumaczenia czegoś mimo nie bycia o to poproszonym). Moja natura jest taka, że jak już zaczynam omawiać jakiś temat, to opowiadam o nim dość szczegółowo, żeby każdy mógł to zrozumieć, a nie jedynie rzucić terminem z literatury i iść dalej. W trakcie wykładów zdarzają się czasami pytania, przez które na moment schodzę z głównego tematu i zaczynam dygresję. Na przykład studentka zadaje pytanie dotyczące X, a ja opowiadam na temat X przez kolejne 5 minut, choć mógłbym teoretycznie odpowiedzieć dwoma zdaniami. Staram się jednak tłumaczyć możliwie wnikliwie, używając różnych porównań, trochę tak jak opowiadając coś dziecku, żeby łatwo było wszystkim zrozumieć. Wydaje mi się, że moje metody dydaktyczne są skuteczne, mam też bardzo dobre ewaluacje studenckie, ale zaczęło mnie jednak zastanawiać właśnie, czy prędzej czy później coś, co powiem mogłoby zostać uznane za mansplaining? Do tych przemyśleń skłoniło mnie w szczególności zapytanie koleżanki z pracy, czy w ogóle słyszała o terminie mansplaining (ja się o nim dowiedziałem z #wykop), czy uważa to za problem. Powiedziała że tak, że nie lubi tego - co nawet zaskoczyło mnie, nie spodziewałem się że to zjawisko już jest w świadomości mojego otoczenia. No to zastanawiam się teraz, czy ktoś z was z perspektywy studenta/studentki, a może i też wykładowcy, ma jakieś doświadczenia związane z mansplainingiem na uczelni, czy też inne przemyślenia związane z kwestią równości w trakcie studiów? Czy macie jakieś oczekiwania wobec wykładowców, jakieś problemy o których warto powiedzieć, irytujące zachowania wykładowców które należałoby poprawić?
#studbaza #studia #rozowepaski #niebieskiepaski #feminizm #przemyslenia #neuropa #mansplaining
Kliknij tutaj, aby odpowiedzieć w
Jestem wykładowcą na uczelni osadzonej mocno w naukach społecznych i moje grupy zajęciowe w większości składają się z kobiet. Raczej nie do ukrycia jest to, że klimaty na uczelni to #feminizm, #lewica, co oczywiście jest dla mnie jak najbardziej w porządku. Widać też, że z roku na rok studenci i studentki są coraz bardziej świadomi społecznie i oczekują respektowania swoich praw, w każdym roczniku są też np. osoby transpłciowe, czy w okresie tranzycji. Staram się coraz bardziej uważać na to, czy mój sposób wypowiadania się jest właściwy. W zasadzie już drugi rok unikam określeń pan/pani, mówię głównie bezosobowo, bo raz zdarzyło mi się faux pas i źle określiłem płeć osoby w okresie tranzycji właśnie. W sumie nic się nie stało, w zasadzie wbrew pozorom osoby określające się jako feministki, lewicujące, nie wydają się wcale obrażać tak łatwo z powodu "wpadek" typu misgendering, czy jakiś nieprzemyślany dowcip, ale zacząłem bardziej uważać i ogólnie cieszy mnie to, że młodzież jest coraz bardziej świadoma. Ostatnio zastanawia mnie też kwestia mnie, czyli mężczyzny w roli wykładowcy, a tzw. mansplainingu (czyli "nachalnego" tłumaczenia czegoś kobietom, na zasadzie "mężczyzna wie lepiej", albo tłumaczenia czegoś mimo nie bycia o to poproszonym). Moja natura jest taka, że jak już zaczynam omawiać jakiś temat, to opowiadam o nim dość szczegółowo, żeby każdy mógł to zrozumieć, a nie jedynie rzucić terminem z literatury i iść dalej. W trakcie wykładów zdarzają się czasami pytania, przez które na moment schodzę z głównego tematu i zaczynam dygresję. Na przykład studentka zadaje pytanie dotyczące X, a ja opowiadam na temat X przez kolejne 5 minut, choć mógłbym teoretycznie odpowiedzieć dwoma zdaniami. Staram się jednak tłumaczyć możliwie wnikliwie, używając różnych porównań, trochę tak jak opowiadając coś dziecku, żeby łatwo było wszystkim zrozumieć. Wydaje mi się, że moje metody dydaktyczne są skuteczne, mam też bardzo dobre ewaluacje studenckie, ale zaczęło mnie jednak zastanawiać właśnie, czy prędzej czy później coś, co powiem mogłoby zostać uznane za mansplaining? Do tych przemyśleń skłoniło mnie w szczególności zapytanie koleżanki z pracy, czy w ogóle słyszała o terminie mansplaining (ja się o nim dowiedziałem z #wykop), czy uważa to za problem. Powiedziała że tak, że nie lubi tego - co nawet zaskoczyło mnie, nie spodziewałem się że to zjawisko już jest w świadomości mojego otoczenia. No to zastanawiam się teraz, czy ktoś z was z perspektywy studenta/studentki, a może i też wykładowcy, ma jakieś doświadczenia związane z mansplainingiem na uczelni, czy też inne przemyślenia związane z kwestią równości w trakcie studiów? Czy macie jakieś oczekiwania wobec wykładowców, jakieś problemy o których warto powiedzieć, irytujące zachowania wykładowców które należałoby poprawić?
#studbaza #studia #rozowepaski #niebieskiepaski #feminizm #przemyslenia #neuropa #mansplaining
Kliknij tutaj, aby odpowiedzieć w
opisuje zachowanie, kiedy mężczyzna w protekcjonalny sposób wyjaśnia coś kobiecie lub ją ignoruje.
Przy czym: Określenie „protekcjonalny” ma wydźwięk pejoratywny. Protekcjonalny (np. ton) wiąże się z poczuciem wyższości, traktowaniem w sposób pełen pobłażania, a wręcz pogardy i lekceważenia
Tak więc przechodząc do rzeczy ja uważam, że istnieje coś takiego jak womensplaining i tak jak mansplaining odnosi się do tłumaczenia rzeczy logicznych kobiecie z poczucia ,,wyższości nad nią", tak womensplaining jest zjawiskiem w którym kobieta tłumaczy sprawy emocjonalne mężczyźnie z poczuciem wyższości nad nim.
Komentarz usunięty przez autora