Rzadko kiedy śpieszę się aż tak bardzo. Tym razem wypadłem z domu na szybko z limitem czasu 10 minut, tylko po browarka do sklepu obok. Jedynego, małego sklepu obok. Wpadam, otwieram lodówkę, wyciągam czteropak, bez wnikania co to za piwo, podbijam do kasy, a tam (w sklepie, gdzie normalnie jest dwóch klientów na godzinę) - klientka. Stara babcia, nie wiem, z osiemdziesiąt plus. I śmierdzi. I ma wąsy. Normalka. I kupuje chleb. OK myślę, luz. pakuje ten chleb minutę. OK. szybciej, myślę. Patrzę, a ona ma karteczkę. No #!$%@?, zaczyna się.
-A ma jogurt?
-Owocowy?
-nie, ten..
-Naturalny?
-A ma jogurt?
-Owocowy?
-nie, ten..
-Naturalny?
-Naturalny...