[AMA] Nasza babcia Wiktoria, w wieku 12 lat została zesłana z rodziną na Syberię
Opisała swoje wspomnienia, a my je wydaliśmy. Zapraszamy do zadawania pytań pani Wiktorii Malinowskiej. Krótka historia Babci i jej rodziny, streszczenie książki "Zapamiętane, Opowieść sybiraczki" oraz historia naszych zmagań z jej wydaniem w opisie.
z- 193
- #
- #
- #
- #
- #
- #
"W 1945, kiedy wiadomo było, żekiedyś wyjedziemy, kołchozowa władza zmieniła radykalnie swójstosunek do nas. Już nikt nie pędził nas do pracy batem, raczejgrzecznie zapraszano. (...) Doszły słuchy, że kierowcyutrudniają podróż na różne sposoby i żądają samogonki. Kupićnie ma gdzie, trzeba wypędzić swoją. Wybór, jak zwykle, pada namnie. Mam zaopatrzyć w alkohol nas i ciotkę. Procedurę znałam.Bardzo prymitywną aparaturę pożyczyłam od Bieregowych i zabrałamsię do dzieła. Oficjalnie istniał zakaz pędzenia, nieoficjalniekotłował, kto tylko umiał i chciał. (...)
Wreszcie 30 maja przychodzi kolejna nas i Milanowskich. Rodzina Milanowskich liczy sześć osób plusHalina i Wiesiek Grygowie, którzy jako nieletni wpisani są wdokumencie Michała Milanowskiego. Nasza rodzina to cztery osoby plusGienek Tychanowicz. Ładujemy po raz ostatni zboże na ciężarówkę,która następnie podjeżdża pod ziemianki po nasz nędzny dobytek.Przybiegają mieszkańcy wioski z wodkoj, przepijają do nas, płaczą,wreszcie zgodnym chórem śpiewają po ukraińsku: Szczastlywawam, bratcy, daroga.Cieżarówka rusza. Staś Milanowski wskakuje w ostatniej chwili, borosyjskie dziewczyny próbują go zatrzymać. Teraz płaczą rzewnie,patrząc w ślad za nami. Żal nam tych ludzi, którzy nie majążadnej perspektywy na lepszą dolę.
Co prawda i my niewiemy, jaka będzie nasza przyszłość, ale to wszystko nic. Wracamydo Europy, do Ojczyzny, do domu. Zostawiamy za sobą dzikie,bezkresne stepy, wilgotne ziemianki, głód, wszy, mrozy, wilki icałą swoją nędzę. (...) Po trzech tygodniachpodróży dobijamy wreszcie do Brześcia. Tutaj zostaniemyprzeładowani do polskich wagonów, lecz dopiero jutro po południu.Mamy sporo czasu, więc chcemy połazikować trochę po mieście.Zauważamy jakiegoś cywila. Chodzi od wagonu do wagonu i coś tamobwieszcza. Okazuje się, że to tutejszy ksiądz zaprasza nasiedemnastą na nabożeństwo czerwcowe i Mszę świętą zapowracających. Wszyscy chcą iść, lecz nie można wagonówzostawić bez dozoru. Ustalamy, że zostaną trzy osoby dorosłe,które pójdą jutro na Mszę świętą poranną, jako że jutrowypada niedziela. Reszta nie idzie, a pędzi do kościoła jak
ARESZTOWANIE
Po bardzo mroźnej zimienastąpiła dosyć wczesna wiosna. Intuicyjnie czuliśmy, że cośgroźnego wisi nad naszymi głowami. Wielkanoc, która w owym 1940roku wypadała 8 i 9 kwietnia była bardzo pogodna i ciepła. Okazałosię, że my, dziewczyny z sąsiedztwa, zbyt ciepło ubrałyśmy sięna rezurekcję i wracając do domu obiecałyśmy sobie w następnąniedzielę wystroić się do kościoła wiosennie.
O naiwności nasza! Jak bardzobyliśmy nieświadomi działania sowieckiego systemu. Dowiedzieliśmysię, kiedy w nocy z 13 na 14 kwietnia władza znów załomotałakolbami do naszych drzwi. Dokładnie powtórzył się scenariuszsprzed kilku miesięcy. Tylko teraz to my byliśmy ofiarami. „Władza”wpada do mieszkania, mamę stawia do kąta, nam pomaga kolbami wewstawaniu z łóżek i ubieraniu się. Pada rozkaz: Połczasana uborku! [Półgodziny na spakowanie się!].
Boże! Ręce nam się trzęsą.Nie wiemy, co robić. Kręcimy się w kółko po domu. Na plecachczujemy bagnety i ciągłe wołania: Skarej!Skarej! [Szybciej!Szybciej!] Wreszcie związaliśmy pościel w toboły, do workówpowrzucaliśmy, co tam wpadło w ręce, do kufra trochę ubrań iobraz Chrystusa Ukrzyżowanego za szkłem. Mama przypomniała opraniu, które schło na strychu, głównie ciepła bielizna,pończochy, skarpety. Ruszyła po nie. Drogę zastąpił jej bajec,nie było takiego pozwolenia i możemy zabierać jedynie to, co wmieszkaniu. Nie pomogły mamine prośby ani tłumaczenia, wszystkaciepła bielizna została. Zresztą, jakie to miało wówczasznaczenie? Bracia ładują toboły na furmankę, my trzymamy w rękachjakieś
część 2:
WYWÓZKA
Narazie siedzimy w ciemnym wagonie gdyż małe okienka, gdzieś tam poddachem, są na głucho zamknięte metalowymi okiennicami. Kulimy sięwszyscy na pryczach, nie widząc się nawzajem. Czasami ktoś sięodezwie i znowu milczenie. Przecież się jeszcze nie znamy, niewiemy, kto jest kto i skąd pochodzi. W tej chwili dzielimy jedynieten sam los, tę samą gehennę.
Po kilku godzinach lody zostająprzełamane. Hasło daje Rutkowska z Grabowa, która nie może
cz3. Rano władza o nas zadbała.Zgodnie z obietnicą zaczęto wypuszczać za potrzebą. Trzeba byłokucać tutżeprzy wagonie, u stóp pilnujących nas z karabinami konwojentów.Mimo straży trzy osoby i tak uciekły: Ludwika Grygo z Biernatek,młodziutki Piotrek Jagłowski z Netty i jakaś samotna pani, chybażona wojskowego. Zapowiedziane było na samym początku, że zaczyjąś ucieczkę odpowie rodzina, jednak tym razem obyło się bezkonsekwencji. Konwojenci przeboleli starszą panią Grygo, nie mielikogo ukarać w przypadku
cz4. Krysię Ellerównę nazwaliśmywkrótce naszym Słoneczkiem. Była uczennicą trzeciej klasy. Bardzoprzejęta nauką, zdolna, inteligentna, spokojna. Buzia okrągła,niebieskie oczy i dwa jasne warkoczyki. Do wagonu weszła w czarnymsatynowym fartuszku z białym kołnierzykiem, z tornistrem naplecach. Mimo wszystkich niewygód i trudności zawsze pogodna,uśmiechnięta, pochłonięta nauką. Sama sobie zadawała lekcje, apotem sumiennie je odrabiała w bardzo niesprzyjających warunkach. Wczasie jazdy czytała, uczyła się tabliczki mnożenia i wierszyków,które później nam deklamowała. Każdy postój
A co jedliśmy, kradzione zboże, kradzione kartofle, obierki od ziemniaków (sypaliśmy je na płytę i jedliśmy jak teraz chipsy), zioła, pieczarki, bo rosły na stepie. Parę razy ukradłam śmietanę, gdy wodziłam ją wozem do innej wsi do skupu. Czasami gotowaliśmy zupę na obierkach i łupinach z przenicy. Gdy po pięciu latach przenieśliśmy się w
@Melodykop: Tak, grzebanie zmarłych to bolesny temat. Ludzie umierali wskutek epidemii malarii i czerwonki, niedożywienia, wycieńczenia, chorób, z którymi przyjechali jeszcze z Polski, a których nie było czym leczyć. Jeśli umierali wśród bliskich, to rodzina zdobywała deski, by zbić trumnę i robiła wszystko,
Nie mam żalu do Boga, ale mam żal do ludzi. Że potrafią robić straszne rzeczy.
Ale też nie wszyscy. Na Syberii widziałam też wielu ludzi dobrych i szlachetnych: Polaków, Niemców, Rosjan. Może najmniej Rosjan, bo oni czuli się panami sytuacji.
Teraz pozostaje strach, bo ja wiem, co to jest obecny rosyjski ustrój. A Rosja jest, mimo wszystko, potęgą.
Patrzymy, idzie jakiś mężczyzna z kobietą . Mama pyta kobietę, gdzie tu mieszka lekarz tego szpitala. A to właśnie on - Żyd Frejman. Wtedy mama do doktora po polsku:
- Panie doktorze, moja córka jest chora, a ją chcieli do razu na zakaźnym położyć, nie badając, a to chyba nie tyfus.
On popatrzył mi w oczy, przyłożył rękę do czoła i mówi:
- Oczywiście, że to nie tyfus, to malaria. I dodaje: A, to ten zbieg? Bo mnie już władze uprzedziły, że chora na tyfus zbiegła ze szpitala. Własnie idę tą sprawę wyjaśnić. Chodź dziecko ze
Tak. Na fali tej amnestii wypuszczono część więźniów, pozostałą dopiero w 1944. Ci, co opuścili obozy w 1941, zazwyczaj udawali się do Buzułuku, Czak Paku i innych miejscowości, gdzie formowała się Armia Andersa. Ci, co w 1943 -
Widzę, ale niewiele. Konsekwencja z jaką to robią, ta sama. Ale zbrodni trochę mniej i na mniejszą skalę. No i nie ma deportacji na Sybir. Może dlatego, że świat patrzy, tak nie hulają.
Tam, gdzie byłam, nie zdarzały się takie akcje. Nie było sensu na tym bezkresnym pustkowiu sprzeciwiać się komukolwiek, bo za to wysyłano do łagru. A w domu zostałyby małe dzieci, na pewną głodową śmierć.
Owszem, kiedy kazano nam pracować w Boże Ciało, zniszczyłam kosiarkę, sprytnie wsadzając tam metalowy pręt. I choć kowal wrzeszczał: Ty sabotażnico!, niczego nie mógł mi udowodnić.
Było też cmentarzysko bydęce, z padniętymi zwierzętami między wioskami, który odwiedzały wilki. I z