#anonimowemirkowyznania
Ubóstwo wykluczyło mnie ze społeczeństwa. Już od dzieciństwa nikt mnie nie odwiedzał, bo miałem mieszkanie w opłakanym stanie. Rówieśnicy wysmiewali w szkole moje ciuchy, tego że nie stać mnie było na komputer czy telefon. Wakacji też nie miałem, bo zawsze trzeba było dorobić zbierając u kogoś truskawki czy ziemniaki. Cały dzień ciężkiej pracy nieletniego wynosił 20 zł. Rodzice nie byli alkoholikami, a nieporadni życiowo i niewykształceni. Mama pracowała jako sprzedawczyni w sklepie, a ojciec jako sprzątacz. Zadłużeni, więc wyplaty to jakies cząstki. Jakimś cudem pomimo trudnych warunków miałem dobre wyniki w nauce. Dostałem się do jednego z najlepszych ogólniaków w okolicy. Niestety szkoła przepełniona była dzieciakami z bogatych domów. Gnębienie przybrało niewyobrażalne rozmiary. Wtedy dosłownie cała klasa się ze mnie nabijała, w czasie przerw moje rzeczy wyrzucali do śmietnika. Psychika mi siadła, miałem próbę s... i trafiłem do szpitala. Popadłem w ciężka depresję, do tego stopnia, że nie mogłem ruszyć się z łóżka. W ostatnim roku liceum musiałem przenieść się do zaocznego. Przyszedł czas matury, a ja przedawkowałem leki i wylądowałem w szpitalu. Skończyłem z wykształceniem średnim, oprócz depresji mam chore serce i płuca. Chciałbym wyrwać się z biedy, nie mam nawet na wyjazd za granicę do pracy czy większego miasta. Zresztą nie wiem, co mógłbym tam robić. Starałem się nawet o dofinansowanie na kurs z urzędu pracy. Niestety musiałem zrezygnować, bo nie miałem pieniędzy na dojazd na kurs, a zwracali dopiero po odbytym szkoleniu. Nadal próbuję dorabiać chociaż dorywczo i szukam pracy. Jednak ofert jak na lekarstwo, a jak są to dla osób, które mają lepsze wykształcenie niż tylko ogólniak. Słyszałem, że biedę się dziedziczy. Jestem tego najlepszym przykładem. Aktualnie nie mam pieniędzy na leki, u lekarza nie byłem z rok, bo musiałbym wydać sporo na dojazd. Mam dość mojego życia. Chciałbym chociaż minimum komfortu, mieć pracę, normalny dom. Nie mam pralki, codziennie robię pranie ręcznie, nie mam lodówki, nie mam nawet łazienki. Codziennie przeznaczam na kąpiel ponad godzinę czasu, bo myję się w prowizorycznej wanience i muszę najpierw nagrzać wodę na gazie. Gazówka stara, 4 palniki, z czego działają tylko 2. Ze sprzętu mam tylko telefon, ktory daje mi kontakt ze światem. Łóżko połamane, okna nieszczelne. Ja już naprawdę mam dość. Na rozmowę o pracę to nawet nie mam ładnych ciuchów. Wszystko stare, prane setki razy (mam obsesję na punkcie czystości). Jednak najgorszy jest brak leków, choroby coraz bardziej dają o sobie znać. Nie mam siły. Nie wiem, co robić. Marzę o normalnej pracy, mieszkaniu, jedzeniu, lekach. Wiem jak sporo osób pochyla się nad biedą w innych krajach. Nikt nie dostrzega biedy z naszego otoczenia, a wręcz przeciwnie biedni w Polsce są wykluczeni społecznie.
#zalesie #przegryw #depresja
---
Kliknij tutaj, aby odpowiedzieć w tym wątku anonimowo
Ubóstwo wykluczyło mnie ze społeczeństwa. Już od dzieciństwa nikt mnie nie odwiedzał, bo miałem mieszkanie w opłakanym stanie. Rówieśnicy wysmiewali w szkole moje ciuchy, tego że nie stać mnie było na komputer czy telefon. Wakacji też nie miałem, bo zawsze trzeba było dorobić zbierając u kogoś truskawki czy ziemniaki. Cały dzień ciężkiej pracy nieletniego wynosił 20 zł. Rodzice nie byli alkoholikami, a nieporadni życiowo i niewykształceni. Mama pracowała jako sprzedawczyni w sklepie, a ojciec jako sprzątacz. Zadłużeni, więc wyplaty to jakies cząstki. Jakimś cudem pomimo trudnych warunków miałem dobre wyniki w nauce. Dostałem się do jednego z najlepszych ogólniaków w okolicy. Niestety szkoła przepełniona była dzieciakami z bogatych domów. Gnębienie przybrało niewyobrażalne rozmiary. Wtedy dosłownie cała klasa się ze mnie nabijała, w czasie przerw moje rzeczy wyrzucali do śmietnika. Psychika mi siadła, miałem próbę s... i trafiłem do szpitala. Popadłem w ciężka depresję, do tego stopnia, że nie mogłem ruszyć się z łóżka. W ostatnim roku liceum musiałem przenieść się do zaocznego. Przyszedł czas matury, a ja przedawkowałem leki i wylądowałem w szpitalu. Skończyłem z wykształceniem średnim, oprócz depresji mam chore serce i płuca. Chciałbym wyrwać się z biedy, nie mam nawet na wyjazd za granicę do pracy czy większego miasta. Zresztą nie wiem, co mógłbym tam robić. Starałem się nawet o dofinansowanie na kurs z urzędu pracy. Niestety musiałem zrezygnować, bo nie miałem pieniędzy na dojazd na kurs, a zwracali dopiero po odbytym szkoleniu. Nadal próbuję dorabiać chociaż dorywczo i szukam pracy. Jednak ofert jak na lekarstwo, a jak są to dla osób, które mają lepsze wykształcenie niż tylko ogólniak. Słyszałem, że biedę się dziedziczy. Jestem tego najlepszym przykładem. Aktualnie nie mam pieniędzy na leki, u lekarza nie byłem z rok, bo musiałbym wydać sporo na dojazd. Mam dość mojego życia. Chciałbym chociaż minimum komfortu, mieć pracę, normalny dom. Nie mam pralki, codziennie robię pranie ręcznie, nie mam lodówki, nie mam nawet łazienki. Codziennie przeznaczam na kąpiel ponad godzinę czasu, bo myję się w prowizorycznej wanience i muszę najpierw nagrzać wodę na gazie. Gazówka stara, 4 palniki, z czego działają tylko 2. Ze sprzętu mam tylko telefon, ktory daje mi kontakt ze światem. Łóżko połamane, okna nieszczelne. Ja już naprawdę mam dość. Na rozmowę o pracę to nawet nie mam ładnych ciuchów. Wszystko stare, prane setki razy (mam obsesję na punkcie czystości). Jednak najgorszy jest brak leków, choroby coraz bardziej dają o sobie znać. Nie mam siły. Nie wiem, co robić. Marzę o normalnej pracy, mieszkaniu, jedzeniu, lekach. Wiem jak sporo osób pochyla się nad biedą w innych krajach. Nikt nie dostrzega biedy z naszego otoczenia, a wręcz przeciwnie biedni w Polsce są wykluczeni społecznie.
#zalesie #przegryw #depresja
---
Kliknij tutaj, aby odpowiedzieć w tym wątku anonimowo
Bieda to nie tylko stan umysłu, z biedy często ciężko jest wyjść. Dlaczego? Bo jako dziecko żyjesz w mieszkaniu niczym domy z programu "Nasz nowy dom". Wstyd zaprosić rówieśników z klasy. Kontakty społeczne leżą, w dorosłym życiu nabawiasz się fobii społecznej. W moim przypadku miałam tylko mamę z DDA. Nigdy nie piła alkoholu, ale pochodziła z domu, w którym spożywano alkohol i był przemoc. W dorosłym życiu nabawiła się syndromu ratownika. Jak wyglądał nasz dzień? Mama po pracy, w której zarabiała grosze, a ja po szkole, chodziliśmy codziennie pomagać babci i siostrze. W pewnym momencie babcia złamała rękę. Miałam mnóstwo nieobecności. Siostra zrobiła dwoje dzieci, a ja od podstawówki byłam niańką. Czasem kosztem szkoły, dopóki nauczyciele się dowiedzieli i interweniowali. Później doszły choroby przewlekłe. Tak naprawdę do lekarza nigdy nikt ze mną nie chodził. Spowodowało to wysyp kilku chorób przewlekłych już w gimnazjum. Dalej nie byłam leczona jak trzeba. Tzn wizyty u lekarzy specjalistów odbywały się raz w życiu. I to przez nacisk lekarza rodzinnego. Raz zemdlałam w szkole i trafiłam do przychodni. Wtedy miałam kilka badań i skierowania do specjalistów, u ktory byłam tylko raz. Nikt już tego nie kontrolował. Bo przecież lekarze się nie znają, a najlepiej leczyć się czosnkiem. W dorosłym życiu choroby przewlekłe nie dają mi spokoju. To jest jak domino, dochodzą kolejne.
Najgorsze było to, że nikt nie dbał o moje zęby. Dopiero jako dorosła osoba poszłam do dentysty. Nikt mnie tam nie zabrał, nawet po wypadku, w którym uszkodziłam oba łuki. Bolało cholernie, to było w dzieciństwie, ale do tej pory pamiętam ten ból. Jako dzieci mieliśmy badania kontrolne. Już wtedy pani doktor skierowała mnie do ortodonty, żeby założyć aparat. Niestety nikt tam ze mną nie poszedł. Potem higienistka ze szkoły chyba dopatrzyła się, że nie mam kartki z wizyty i zapisała mnie, ale do dentysty. Tam założyli mi dwie plomby i Pani doktor powiedziała, że konieczny jest aparat. Matka nie posłuchała i już nigdy nie zabrała mnie ani do dentysty ani do ortodonty. Zęby szybko zaczęły mi się psuć, chociaż od wizyty u dentysty myłam je 2 razy dziennie. Jednak krzywy zgryz powodował, że jeden ząb nachodził na drugi i po prostu nie dało się ich prawidłowo doczyścić.
Szkoła również była dla mnie piekłem. Najgorsze było przebieranie w szatni przed WFem. Inne dziewczyny wysmiewały moje ciuchy. Najgorzej, że jedną z nich zaprosiłam kiedyś do domu. Powiedziała wszystkim o moich warunkach mieszkaniowych. Miałam piekło przez biedę. Zero wycieczek i potem wyśmiewanie przez koleżanki na korytarzu, że nie jadę, bo pewnie nie mam pieniędzy. Niestety im dalej tym gorzej. W gimnazjum zeczeły ma poważnie dawać o sobie znać moje choroby przewlekłe. Miałam sporo nieobecności przez choroby i cudem zdawałam. Najgorzej było to, że nie miałam podręczników, tzn. matka kupowała pojedynczo 1 lub 2 miesięcznie. Nauczyciele zamiast się tym zainteresować, wstawiali mi jedynki za brak podręcznika. Wtedy tylko jedna dziewczyna traktowała mnie z szacunkiem. Potrafiła nawet pożyczać mi podręczniki. Reszta klasy się ze mnie wysmiewała. Do tego doszły osoby z podstawówki, które wiedziały o mojej biedzie i tragicznych warunkach. Opowiedzieli wszystkim, że nie mam nawet łazienki w domu, że pewnie się nie myję. Próbowałam się bronić i palnęłam, że myję się w misce. Jeszcze bardziej nabijali się ze mnie. W liceum było podobnie. Wtedy do chorób przewlekłych doszły lęki i stany depresyjne.
#!$%@? sytuacja.
Rozumiem i współczuję. Pochodzę z po PGRowskiej wsi więc widziałam takie rzeczy. Ja miałam szczęście mieć spoko rodziców którzy przezornie zrobili wszystko by dać mi wykształcenie i nie musieć żyć tak jak reszta.
Jakbyś coś kiedyś potrzebowała - chociaż wygadać się to dawaj znać. Ściskam ;*