Ja nie lubię pytań o ty czy jestem wierzący. czemu nikt nie spyta:
Czy sądzisz że istnieją dostatecznie silne dowody by uważać że istnieje transcendentna istota zwana "Bogiem" która stworzyła świat i która obserwuje cię, zna twoje myśli a za działania przeciw jej przykazaniom spisanym w książce nazwanej "Biblią" przez dość słabo znanych autorów 2000 lat temu nie pozwoli ci pójść do raju i ześle cię do piekła?
Moim zdaniem jest to lekkie pomieszanie pojęć. Wiara w Boga opiera się na (jakkolwiek to zabrzmi) wierze i zaufaniu. To nie ma być sytuacja, w której ulegamy w obliczu niepodważalnych przedstawionych nam faktów. Oczekiwanie dowodów, potwierdzenia metodami współczesnej nauki ma się nijak do aktu wiary. Przy takich dowodach byłoby to raczej "przyjęcie do wiadomości".
Czy mam też być agnostykiem w kwestii istnienia jednorożców, smoków, elfów, pegazów, Klingonów, Protossów i lorda Vadera?
Rzeczy nieistniejących jest bardzo mocno nieskończona ilość. O wiele więcej, niż tych, które faktycznie istnieją. Czy przy braku argumentów na rzecz istnienia danej rzeczy, przy jednoczesnym braku dowodu na to, iż jest ona fizycznie niemożliwa do zaistnienia, należy zostać agnostykiem ? Jakoś mam wrażenie, że
Jeśli nie ma dowodów na istnienie czegoś, to to coś nie istnieje. Genialny tok rozumowania.
Qrde co to się dzieje. Dla mnie niektórzy tutaj sami siebie ośmieszają. Wiara w coś bez dowodów na istnienie tego, tylko dlatego, że ktoś nam tak mówi lub ktoś napisał książkę jest lepszym tokiem rozumowania?
Człowiek powinien chyba dochodzić do pewnych rzeczy myśleniem. Jeżeli taki BioZ wierzy i jest do tego przekonany to proszę bardzo, ale jeżeli
Dojść do tego, że Bóg nie istnieje można na różne sposoby. Można dyskutować o jednej wybranej religii, ale można i wziąć je wszystkie pod uwagę - wtedy jest o wiele łatwiej. Udowodnić, można jeżeli ktoś logicznie myśli. Jeżeli wierzysz bo wierzysz i nie chcesz myśleć to oczywiście o jakimkolwiek dowodzeniu nie może być mowy.
Przykładowych dowodów jest pełno i nie potrzeba wymyślać żadnych niewidzialnych jednorożców. Dla mnie jako ateisty nie ma religii
Z tego co widzę w moich środowiskach(obok ateistów, własnowierców, wegetujących duchowo i wierzących) i na sobie, nie ma żadnej kontroli, a tym bardziej ubezwłasnowolnienia, korzyści majątkowe tak samo(co łaska na tacę a i to nie jest obowiązek, btw teraz jadę na rekolekcje do ośrodka dominikanów za niedługo. I wiesz co? W kosztach jest napisane "dobrowolna ofiara na ośrodek". I pytałem jeszcze w tej kwestii i to nie bullshit - mogę zapłacić
Ateizm jest etykietą (słowem), które posłużyło ludziom wierzącym i filozofom na zaszufladkowanie ludzi nie "wierzących" w boga.
Inna sprawa, że jest to słaba etykieta, która jest błędna w sensie semantycznym. Bo, dla przykładu, ja nie "wierze" w boga tak samo, jak nie wierze w smoka Teodora siedzącego na moim balkonie, a nie jestem nazywany adragonistą, itp.
A odnosząc się do powyższych wątków... osobiście nikomu nie wmawiam,
Socek ateizm nie jest religią chociażby dlatego, że ateiści nie budują kościołów i nie mają przywilejów z powodu swojej niewiary, a w szczególności nie ma osoby, naczelnego ateisty, który mówiłby co reszta ateistów ma robić, w szczególności przywódcy państw. Ateizmowi daleko do religii włącznie z jej wszystkim negatywnymi stronami.
A co do dowodów na istnienie lub nie istnienie - to logiczne myślenie może byc dowodem samym w sobie. To, że nie ma
To jest podstawą racjonalnego rozumowania i stwierdza, że gdy nie ma dowodów, że coś istnieje, a nie musi istnieć, żeby było tak jak jest, to tego najpewniej nie ma."
Ludzie wierzyuyli w Boga przed wiekami dlatego, że nie umieli wyjaśnić sobie wielu zjawisk, stworzenia świata, powstania życia. Wszystko tłumaczyli sobie Bogiem. NIE ROZUMIEM, dlaczego w XXI wieku nadal w to
Prawda jest taka, że każdy człowiek wierzący jest ateistą w sensie rozumienia tych definicji, które są tu prezentowane w różnych komentarzach.
Dlaczego?
Ponieważ, zapewne, większość (jak nie wszyscy) z katolików nie "wierzy" (przynajmniej) w Montezumę, Posejdona, Boga Słońca, Allaha, Buddę czy Potwora Spaghetti, itd. Więc są oni ateistami wobec tych właśnie bogów.
A wymienione przeze mnie postaci mają wyznawców na całym świecie. Więc ludzie "wierzący" w powyższych bogów, mogą nazwać każdego nie
Nie miałem na myśli tego, że tylko ludzie nie "wierzący" mają prawo do szczęścia, napisałem tylko, że ja osobiście mam mocne podstawy (wiedza), które sprawiają, że jestem szczęśliwy, oczywiście w moim subiektywnym odczuciu. Na końcu swojej wypowiedzi zadałem pytanie, na które powinien odpowiedzieć człowiek "wierzący", czy jego "wiedza" i "wiara" dają mu podstawy do szczęścia, bo ja nigdy szczęścia w "wierze" i religii nie zaznałem.
Nie miałem na myśli tego, że tylko ludzie nie "wierzący" mają prawo do szczęścia, napisałem tylko, że ja osobiście mam mocne podstawy (wiedza), które sprawiają, że jestem szczęśliwy, oczywiście w moim subiektywnym odczuciu.
Na końcu swojej wypowiedzi zadałem pytanie, na które powinien odpowiedzieć człowiek "wierzący", czy jego "wiedza" i "wiara" dają mu podstawy do szczęścia, bo ja nigdy szczęścia w "wierze" i religii nie zaznałem. Nie potrafię dojrzeć szczęścia w urojeniu
Przecież sam Bóg w tej alegorii może też być alegorią, chociażby świata i jego złożoności. Niewykluczone, w zasadzie... x]
A tu zaczyna się ciekawa rozmowa. Kiedys spotkalem sie z cytatem - juz nie pamietam kogo, czy przypadkiem nie Einsteina do wierzącego: "Oboje wierzymy w Boga, tylko ja go nazywam Naturą". Bardzo mi się podoba to stwierdzenie, nawet momentami sam mam wrażenie, że tworzę we własnej głowie swoją religię. Ba tworzę religię Boga
Jednak mój sposób myślenia ma też pewne poważne implikacje. Tak zdefiniowany Bóg nie potrzebuje, aby do niego się modlić, aby składać mu ludzi w ofierze, aby co niedziela być w kościółku i dawać na tace czy też, aby odkupywać swoje grzechy. Chociaż idąc dalej ten Bóg jest bardzo podobny do Boga starotestamentowego. Jest mściwy, nieugięty, nie zna litości, nie można go oszukać (łamać praw fizyki), a wszelkiego rodzaju próby manipulacji z pewnością
Komentarze (211)
najlepsze
Czy sądzisz że istnieją dostatecznie silne dowody by uważać że istnieje transcendentna istota zwana "Bogiem" która stworzyła świat i która obserwuje cię, zna twoje myśli a za działania przeciw jej przykazaniom spisanym w książce nazwanej "Biblią" przez dość słabo znanych autorów 2000 lat temu nie pozwoli ci pójść do raju i ześle cię do piekła?
Moja odpowiedź:
Myślę że
Hint:
De re: Wierzę, że NIEPRAWDĄ JEST, ŻE istnieje bóg.
De dicto: NIEPRAWDĄ JEST, ŻE wierzę, że istnieje bóg.
Czy mam też być agnostykiem w kwestii istnienia jednorożców, smoków, elfów, pegazów, Klingonów, Protossów i lorda Vadera?
Rzeczy nieistniejących jest bardzo mocno nieskończona ilość. O wiele więcej, niż tych, które faktycznie istnieją. Czy przy braku argumentów na rzecz istnienia danej rzeczy, przy jednoczesnym braku dowodu na to, iż jest ona fizycznie niemożliwa do zaistnienia, należy zostać agnostykiem ? Jakoś mam wrażenie, że
Qrde co to się dzieje. Dla mnie niektórzy tutaj sami siebie ośmieszają. Wiara w coś bez dowodów na istnienie tego, tylko dlatego, że ktoś nam tak mówi lub ktoś napisał książkę jest lepszym tokiem rozumowania?
Człowiek powinien chyba dochodzić do pewnych rzeczy myśleniem. Jeżeli taki BioZ wierzy i jest do tego przekonany to proszę bardzo, ale jeżeli
Przykładowych dowodów jest pełno i nie potrzeba wymyślać żadnych niewidzialnych jednorożców. Dla mnie jako ateisty nie ma religii
Z tego co widzę w moich środowiskach(obok ateistów, własnowierców, wegetujących duchowo i wierzących) i na sobie, nie ma żadnej kontroli, a tym bardziej ubezwłasnowolnienia, korzyści majątkowe tak samo(co łaska na tacę a i to nie jest obowiązek, btw teraz jadę na rekolekcje do ośrodka dominikanów za niedługo. I wiesz co? W kosztach jest napisane "dobrowolna ofiara na ośrodek". I pytałem jeszcze w tej kwestii i to nie bullshit - mogę zapłacić
Ateizm jest etykietą (słowem), które posłużyło ludziom wierzącym i filozofom na zaszufladkowanie ludzi nie "wierzących" w boga.
Inna sprawa, że jest to słaba etykieta, która jest błędna w sensie semantycznym. Bo, dla przykładu, ja nie "wierze" w boga tak samo, jak nie wierze w smoka Teodora siedzącego na moim balkonie, a nie jestem nazywany adragonistą, itp.
A odnosząc się do powyższych wątków... osobiście nikomu nie wmawiam,
A co do dowodów na istnienie lub nie istnienie - to logiczne myślenie może byc dowodem samym w sobie. To, że nie ma
"Tak zupełnie poważnie, mówicie o tym: http://pl.wikipedia.org/wiki/Brzytwa_Ockhama
To jest podstawą racjonalnego rozumowania i stwierdza, że gdy nie ma dowodów, że coś istnieje, a nie musi istnieć, żeby było tak jak jest, to tego najpewniej nie ma."
Ludzie wierzyuyli w Boga przed wiekami dlatego, że nie umieli wyjaśnić sobie wielu zjawisk, stworzenia świata, powstania życia. Wszystko tłumaczyli sobie Bogiem. NIE ROZUMIEM, dlaczego w XXI wieku nadal w to
Komentarz usunięty przez moderatora
Dlaczego?
Ponieważ, zapewne, większość (jak nie wszyscy) z katolików nie "wierzy" (przynajmniej) w Montezumę, Posejdona, Boga Słońca, Allaha, Buddę czy Potwora Spaghetti, itd. Więc są oni ateistami wobec tych właśnie bogów.
A wymienione przeze mnie postaci mają wyznawców na całym świecie. Więc ludzie "wierzący" w powyższych bogów, mogą nazwać każdego nie
Na końcu swojej wypowiedzi zadałem pytanie, na które powinien odpowiedzieć człowiek "wierzący", czy jego "wiedza" i "wiara" dają mu podstawy do szczęścia, bo ja nigdy szczęścia w "wierze" i religii nie zaznałem.
Ja(pozwolę w imię wierzącego się odezwać bo
Nie miałem na myśli tego, że tylko ludzie nie "wierzący" mają prawo do szczęścia, napisałem tylko, że ja osobiście mam mocne podstawy (wiedza), które sprawiają, że jestem szczęśliwy, oczywiście w moim subiektywnym odczuciu.
Na końcu swojej wypowiedzi zadałem pytanie, na które powinien odpowiedzieć człowiek "wierzący", czy jego "wiedza" i "wiara" dają mu podstawy do szczęścia, bo ja nigdy szczęścia w "wierze" i religii nie zaznałem. Nie potrafię dojrzeć szczęścia w urojeniu
Niewykluczone, w zasadzie... x]
A tu zaczyna się ciekawa rozmowa. Kiedys spotkalem sie z cytatem - juz nie pamietam kogo, czy przypadkiem nie Einsteina do wierzącego: "Oboje wierzymy w Boga, tylko ja go nazywam Naturą". Bardzo mi się podoba to stwierdzenie, nawet momentami sam mam wrażenie, że tworzę we własnej głowie swoją religię. Ba tworzę religię Boga