Chciałbym dzisiaj napisać kilka słów o tym, jak całkowicie rzuciłem alkohol. Nie zamierzam nikogo do tego przekonywać do takiego rozwiązania, pisać jakie to było świetne przeżycie i tym podobne, oklepane hasła. Ot, całkiem szczerze przedstawić plusy i minusy takiego działania. Po co? Sam nie wiem :) A nóż ktoś weźmie przykład, przemyśli kilka spraw lub po prostu przeczyta.
Na początku zaznaczyć muszę, że abstynencja była moją świadomą decyzja, nie podyktowaną problemami z piciem czy presją otoczenia.
A więc po kolei :)
Moja sytuacja - 31 lat, narzeczona, dobra praca i sporo znajomych. Często spędzałem z nimi czas, albo w męskim towarzystwie, albo w mieszanym (z naszymi dziewczynami / żonami). Kolegów mam takich jakich mam i 95 procent spotkań opierało się na popijaniu piwka lub czegoś mocniejszego (głównie w weekendy). Nie powiem, odpowiadało mi to i nigdy nie miałem nic przeciwko. Do czasu, aż pewnego razu uznałem, że pora coś zmienić.
Gdy miałem więcej czasu, zdarzało mi się spotykać ze znajomymi 3 razy w tygodniu, czasem nawet częściej. Obowiązkowo, 3 czy 4 browary co, w moim podeszłym wieku ;), zaczęło powodować kiepskie samopoczucie z rana. Plus piwo zaczęło mi się najzwyczajniej w świecie nudzić od tej ilości, waga rosła. Do tego znienawidzone przeze mnie kace. Te zazwyczaj przechodziłem cięzko, leżąc cały następny dzień w ózku i zastanawiając się, czy dam radę zjeść śniadanie czy nie. Uznałem - nie ma to najmniejszego sensu, zrobię eksperyment i będę trzeźwy.
Zacząłem go na imprezie tydzień później. Akurat byłem lekko chory więc uznałem to za dobre usprawiedliwienie, co by nie tłumaczyć każdemu po kolei co mi odwaliło. Oczywiście cały wieczór znajomi namawiali na kielonka, ale ja się wygonie tłumaczyłem przyjętym dopiero co Gripexem.
Fajnie spędziłem wieczór, następnego dnia wstałem rześki z rana i uznałem, że nawet to kurde fajne.
Przestałem się więc z tym kryć i przy następnym spotkaniu powiedziałem wprost - nie pije, chce sprawdzić jak to będzie. Oczywiście spotkało się to ze śmiechami, wytykaniem palcami ('Dziewczyna Ci zabroniła?') i stałym namawianiem na piwo czy jednego szota. Ale uznałem - albo na całego, albo wcale. I to zaznaczę, jako pierwszą moją poradę - chcecie spróbować, nie pozwólcie sobie na chwilę słabości. Do namawiania, tekstów typu 'z nami się nie napijesz' itp. przywykłem, chociaż słyszałem je przez jakiś miesiąc, zanim inni zrozumieli, że rzeczywiście się nie napiję.
Wiem jednak, że łamiąc się raz czy dwa razy, kumple nigdy by nie dali mi spokoju, wiedząc, że to tylko takie gadanie i wciąż chce sobie walnąć trochę alko.
Minął miesiąc, ze znajomymi spotykałem się jak wcześniej, nie unikałme wyjść do barów, imprez. Uznałem, że skoro ma się to udać, to nie mogę się alienować. Co zaobserwowałem po tym czasie? Znacznie lepsze samopoczucie, spadek wagi o 3 kg (nie zmieniając w życiu nic innego), lepszą kondycję poprawę cery (brak napuchniętej twarzy, wybroczyn). Po prostu - same plusy.
I wspomniane wcześniej kace, a raczej ich brak. Wstając świeży po imprezie przypominam sobie, jaką głupotą było doprowadzanie się do stanu, w którym człowiek tracił całą niedziele na przewrócenie się z boku na bok, zastanawiając się przy tym czy puścić pawia czy nie. Była to po prostu głupota. Teraz mogę połączyć spotkanie czy imprezę z aktywnym spędzeniem następnego dnia. Wierzcie mi, wielu znajomych mi tego zazdrości po porannej pobudce :)
Piękną chwilę przeżyłem, gdy po sylwestrowej imprezie wybrałem się pobiegać. 10 rano, opustoszałe miasto, zero ludzi i samochodów i ja, rzęsko biegnący przez centrum jak Will Smith w filmie 'Jestem legendą' :)
Jednak nie oszukujmy się, nie jest tak różowo i abstynencja ma swoje wady.
Jedną z nich (i najbardziej przykrą) jest utrata wielu znajomych. Czytałem o tym w wielu miejscach, że nagła abstynencja robi niezły przesiew na kolegów od kufla prawdziwych znajomych, ale nie spodziewałem się, że aż w takim stopniu. Tak jak pisałem wcześniej, nie unikałem spotkań, gdzie reszta piła. Chodziłem do pubów, na imprezy, czasem oferowałem się jako taksiarz. Ot, wszystko to co do tej pory, tylko bez promili. Niestety, szybko zauważyłem, że, z nieznanych mi powodów, zacząłem być wykluczany ze spotkań. 'Kumple' umawiając się na piwo nie brali mnie pod uwagę, przestali zapraszać na spotkania, w ogóle myśleć o mnie w trakcie planowania. 'Nie dzwoniliśmy do ciebie bo umawialiśmy się na flaszkę to co byś z nami robił', itp.
Było to przykre doznanie, szczególnie, że kontakt urwał się nie tylko z 'kolegami' ale również z przyjaciółmi, z którymi przyjaźń miała przetrwać do końca życia (tak przynajmniej mi się zdawało). Ale niestety alkohol pokazał dobitnie, kto jest prawdziwym kumplem. Mogę orientacyjnie powiedzieć, że kontakt urwał się z około połową moich znajomych, chociaż z mojej strony starałem się z całych sił, aby tak nie było.
Czy biorąc to pod uwagę, żałuje mojego eksperymentu? I tak i nie. Szkoda ludzi, jednak, z perspektywy czasu jestem zadowolony, że poznałem się na nich tak naprawdę. Bo skoro ktoś nie chce z Tobą utrzymywać kontaktu tylko dlatego, że nie pijesz, to tak naprawdę nie jest twoim prawdziwym kumplem.
Spojrzenie na towarzystwo z boku dało mi też do myślenia na temat tego, co alkohol z nami robi. Wiadomo, jak pijesz to wszystko wydaje się świetne, zarówno Twoje zachowanie jak i przygody. Jednak, patrząc na to na trzeźwo, już tak ładnie nie jest.
Poważni, dorośli ludzie potrafią się awanturować i wszczynać burdy jak nastolatkowie z wysokim poziomem testosteronu, inni bełkoczą, przytulają się do siebie, kłócą się z dziewczyną, odwalają dziwne akcje czy nie potrafią ustać na nogach. Większość z nich jest jednak bardzo, ale to bardzo wkurzająca i irytująca. Po pijaku tego nie dostrzegasz, na trzeźwo - a i owszem. Zrozumiałem wtedy co czują nasze dziewczyny czy żony, które to zazwyczaj pełnią rolę kierowców na imprezach. Powiem tylko tyle - było mi głupio że ja się tak zachowywałem. A z kolei narzeczona dużo bardziej lubi nasze wspólne imprezy, gdy normalnie spędzam z nią czas. I ja również, chociażby odwożąc ją po nocy do domu jak na faceta przystało, a nie zgonując na fotelu obok.
Znajomi, mimo wszystko, również mi w dużej części zazdroszczą. Gdy widzą mnie na wyjazdach świeżego z rana czy opierając piwko na dobrze wyhodowany piwnym mięśniu. Kilku mi nawet udało się przekonać do takiego rozwiązania. Z drugiej strony, u niektórych widzę już zalążki porządnych problemów z piciem.To, co było kiedyś tylko piwkiem ze znajomymi, przerodziło się w konieczność wypicia browarka codziennie, niezależnie od okoliczności. Komuś innemu zdarzyło się kupić małpkę w sklepie i wypić pod blokiem 'bo go naszło'. Inny rzucił piwo 'bo tyje' ale raczy się winami i innymi wynalazkami, byle miały procenty. Jest to niebezpieczna droga i cienka inia do przekroczenia.
Minęło mi właśnie 14 miesięcy abstynencji. Czy żałuję decyzji? Zdecydowanie nie. Oczywiście są sytuację, gdy chętnie bym się napił i kilka razy się złamałem. Ale tylko dobre piwko (lubię krafty) i w małych ilościach. Wódkę zdarzyło mi się jedynie dwa razy (pępkowe i wesele przyjaciela) i za każdym razem przypominałem sobie dobitnie dlaczego tego nie robię.
Najbardziej żałuje straconych znajomych, ale, tak jak pisałem, lepiej wiedzieć wcześniej kogo ma się przy sobie. Jeśli sporo pijesz i masz wrażenie, że całe Twoje życie towarzyskie kręci się wokół butelki, polecam każdemu sprawdzić abstynencję na własnej skórze. Nawet na jakiś czas - ot, tak z ciekawości. U mnie było to jedna z najlepszych decyzji w życiu.
Komentarze (415)
najlepsze
Sam nie piję, czasami może raz w miesiącu jedno piwo wypije i jestem zadowolony.
Alkohol to zło.
Nikogo do nie picia nie namawiałem, nie snułem przemówień jakie to jest ekstra. Ktoś pytał - odpowiadałem. Ale nawracać nigdy nikogo nie nawracałem
@eduu: Dokładnie. Nikt go nie przestał zapraszać dlatego, że nie pije tylko po prostu zrobił się #!$%@?ący i tyle. Widać to idealnie po końcówce posta gdzie od gościa który nie pije 14 miesięcy (super wynik z czego w trakcie 7 razy pił) bardzo gładko przeszedł
@Saykoza84: Polecam przeczytać ze zrozumieniem co napisałem.
Przed 14 miesięcy wódkę piłem dwa razy (przy wspomnianych okazjach), na piwo złamałem się 5 razy, łącznie pewnie z 7 butelek (zazwyczaj przy okazji wyjazdu).
Nigdzie nie napisałem, że 'nie piję ale kraft to co innego' tylko 'nie piję, ale kilka razy się złamałem'.
Bieganie zamiast alko świetna decyzja, wystartuj gdzieś zobaczysz jaka radość, jeśli nie startowałeś
Pozdrówki
aaa, no to spoko, krafty się nie liczą.
@mikasz: Liczą jak najbardziej, ba - są bardziej zdradliwe i uzależniające (bo to przecież 'nie pijaństwo tylko kosztowanie').
Podkreśliłem ten fakt tylko po to bo skusiłem się na jakieś ciekawsze piwo w konkretnej knajpie przy okazji wakacji. Nie miałem ciśnienia na wypicie byle czego, byleby sobie smak przypomnieć.
Prawdopodobnie to jest przyczyna, dla której znajomi przestali zapraszać Cię na popijawy. Osoba #!$%@?
@9Mn3bsRvWlWjP9W8JbgL: Kiedyś próbowałem ograniczać picie do okazji i wiem jak to się potoczyło ;) Moja silna wolna do najlepszych nie było i sam sobie znajdowałem sytuacje do picia.
A, że lubię próbować nowe rzeczy i stawiać się w nowych sytuacjach, pomyślałem więc o całkowitym odcięciu od alkoholu.